Od rana w domu pachniało świętami — jeszcze nawet nie zdążyłam porządnie dopić kawy, a już krzątałam się między kuchenką a stołem. Mąż wnosił ostatnie siaty z zakupami, sapiąc jak parowóz, a córka, Kasia, już lepiła pierogi przy stole. A ja… ja od rana dłubałam w rybie, szukając ości. Wszyscy pracowali co sił, oprócz jednej osoby...mojej synowej Anety. Bo ona już siedziała w salonie z książką i telefonem. A wokół niej świąteczny chaos jakby jej nie dotyczył. Udawałam, że mnie to nie rusza, ale w środku mnie aż skręcało.
Synowa miała wszystko gdzieś
Zerkałam na nią co chwilę spod oka, ale ona nic, ani nie drgnęła.
– Anetko, potrzebujemy marchewki do sałatki – powiedziałam w końcu, starając się brzmieć uprzejmie, choć słyszałam w sobie ten ostry ton, którego nie da się zatuszować.
– Jasne… zaraz… już idę. – Podniosła się powoli, jakby wstawała z pozycji medytacyjnej, a nie z własnej kanapy.
Wzięła marchewkę, stanęła nad deską, ale robiła to z taką niechęcią, jakby ktoś kazał jej obierać cebulę gołymi zębami. Jej twarz mówiła: „Nie chcę tu być”, a ja nie umiałam w żaden sposób do niej trafić. Byłam mistrzynią kamuflażu. Uśmiechałam się, ale aż w środku się gotowałam i coraz częściej miałam wrażenie, że młodzi już kompletnie olewają święta.
Obierała tę marchewkę tak wolno, że chciałam wyrwać jej ją z ręki i zrobić to sama. Starałam się zachować spokój, ale serce wiedziało swoje: to będzie trudny dzień. I choć mówiłam sobie, że przesadzam, czułam pod skórą… że to dopiero początek.
Nie mogłam dłużej milczeć
Aneta obierała marchewkę w żółwim tempie, a ja patrzyłam na nią ukradkiem, mieszając miskę z rybą po grecku. Każdy jej ruch wydawał mi się przesadnie ostrożny, jakby robiła to tylko po to, żeby pokazać, że wcale nie zamierza się angażować. Mąż wnosił kolejne rzeczy z przedpokoju, a Kasia co chwilę przesuwała talerze i deski, żeby jakoś pomieścić nas wszystkich. Atmosfera była gęsta, choć wszyscy udawaliśmy, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Podeszłam bliżej Anety i próbowałam zabrzmieć miękko: – Nie umiesz troszkę szybciej? Jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia.
Podniosła wzrok: – Nie każdy musi lubić gotować.
Kasia aż zatrzymała dłonie w mące. Mąż spojrzał na mnie z końca kuchni, jakby chciał powiedzieć: „Nie zaczynaj”. Ale trudno było udawać, że jej odpowiedź mnie nie dotknęła. Uśmiechnęłam się, choć wewnątrz wszystko we mnie się napinało. Myślałam tylko jedno: to nie chodzi o gotowanie, tylko o chęci, o zwykły szacunek. Kasia chciała przejść za plecami Anety, żeby sięgnąć po sito.
– Przesuniesz się odrobinę? – zapytała – Bo zajmujesz cały blat.
– No tak, zawsze robię coś nie tak – mruknęła Aneta.
Mąż wszedł między nie z półuśmiechem, który miał łagodzić sytuację: – Dziewczyny, święta są, nie przesadzajmy.
– Ja nie przesadzam – odburknęła Kasia. – Tylko proszę o trochę miejsca.
Zawisła nad nami cisza, taka nieprzyjemna, którą każdy chciał ukryć, choć wszyscy ją czuli. Patrzyłam na synową i coraz częściej czułam, że jej obecność nic nie wnosi. Że jest tu jak gość, którego nikt nie zapraszał, ale należy udawać, że wszystko gra. W środku czułam narastający niepokój. Czułam, że Aneta wcale nie próbuje stać się częścią naszej rodziny. A może nie chciała nią być od samego początku.
Musiałam porozmawiać z synem
W pewnym momencie poczułam, że jeśli zaraz nie wyjdę z tej kuchni, to powiem coś, czego będę żałować. Mąż udawał, że nic nie widzi, Kasia była czerwona na twarzy, a Aneta udawała obojętność, choć widziałam, że jej spojrzenia stają się coraz bardziej chłodne. Pomyślałam, że muszę złapać oddech i jednocześnie… potrzebowałam słowa z Michałem. Chociaż jednego.
– Michał, chodź ze mną do spiżarni, trzeba przynieść słoiki – rzuciłam, starając się brzmieć zwyczajnie.
Weszliśmy do chłodnej spiżarni, pachnącej ogórkami i suszonymi ziołami, a ja szybko zamknęłam za nami drzwi, żeby nikt nie słyszał.
– Wszystko w porządku między tobą i Anetą? – zapytałam bez owijania. – Bo ona wygląda… jakby była tu za karę.
Westchnął, opierając się o półkę: – Mamo, proszę cię. Daj jej spokój. Po prostu jest zmęczona, taki okres. Nie chcę, żebyś wchodziła między nas. Tak będzie najlepiej.
Te słowa zabolały mnie jak zimny podmuch w plecy. Jego głos był miękki, ale to, co mówił, brzmiało jak mur, którego nie mogłam przeskoczyć.
– Staram się tylko zrozumieć – powiedziałam cicho. – Od kiedy ona się tak zachowuje, ty też jesteś jakby dalej. Nie ma w was radości ze świąt, nie ma was razem.
– Mamo… – przerwał. – To naprawdę nie twoja sprawa.
W tej chwili poczułam, jak coś we mnie opada. Może nie krzyczał, może nie podniósł głosu, ale wiedziałam, że to zamknięte drzwi. A ja zostałam po tej stronie, po której być nie chciałam.
– Dobrze – odparłam, choć nic nie było dobrze. – Chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko w porządku.
Michał kiwnął głową, ale jego oczy mówiły coś zupełnie innego. Wracając do kuchni, miałam wrażenie, że między nami zrobiło się więcej przestrzeni niż w tej małej spiżarni. A w mojej głowie dudniła jedna myśl: coś tu jest bardzo nie tak. On się zmienił, a właściwie to ona go zmieniła.
Czułam, że coś jest nie tak
Niosłam kosz z praniem, chcąc je tylko odstawić do pokoju gościnnego, kiedy usłyszałam ciche szepty. Zatrzymałam się odruchowo. Drzwi były lekko uchylone.
– Nie będę udawać przed twoją mamą. Nie dziś – powiedziała Aneta, jej głos brzmiał ostro, jakby miała dość.
– Musisz… jeszcze chwilę – odpowiedział Michał. – Nie chcę, żeby wiedziała.
Serce mi przyspieszyło. O czym nie miałam wiedzieć? Przez moment stałam bez ruchu, próbując zrozumieć. Zrobiłam krok do tyłu… i wtedy kosz zahaczył o framugę. Głośne chrzęstnięcie rozniosło się po korytarzu. Drzwi się otworzyły, a oboje patrzyli na mnie z zaskoczeniem.
– Co się dzieje? – zapytałam. – Czego nie powinnam wiedzieć?
– Ostatnie miesiące były dla nas trudne. Próbowaliśmy to ukrywać, ale… chyba nie ma już sensu. My… nie wiemy, czy będziemy dalej razem.
Świat na chwilę ucichł. Poczułam, że opieram ręce o blat, żeby się nie zachwiać.
– Chcieliśmy ci to powiedzieć po świętach – dodała Aneta. – Nie wiedzieliśmy, jak to przyjmiesz.
A ja tylko patrzyłam na nich, próbując zrozumieć, kiedy coś w tej rodzinie zaczęło rozchodzić się w szwach, a ja niczego nie zauważyłam.
Nie mogłam się z tym pogodzić
Siedziałam przy stole jak ktoś, komu zabrano grunt spod nóg, choć starałam się nie pokazać, jak bardzo mnie to uderzyło. Patrzyłam raz na Michała, raz na Anetę, a każde kolejne słowo wbijało się we mnie głębiej.
– Myśleliście, że najlepiej będzie mnie okłamać? – zapytałam spokojnie, choć głos miałam napięty jak drut.
– Nie chcieliśmy cię ranić – powiedziała Aneta. – Chodziło o to, żebyś miała spokojne święta.
Michał oparł łokcie na stole: – Po prostu nie byliśmy gotowi, żeby o tym mówić. Sami nie wiemy jeszcze, co z nami będzie.
Zacisnęłam dłonie: – A pomyśleliście przez chwilę, co ja mam czuć? Od miesięcy patrzę, jak coś jest nie tak. Jak oboje chodzicie obok siebie jak obcy. Nie byłam pewna, czy przesadzam, ale teraz widzę, że nie.
Nikt się nie odezwał. Poczułam, że muszę wstać, bo inaczej zabraknie mi powietrza, więc odsunęłam krzesło i wyszłam na zewnątrz.Szłam przed siebie po osiedlowej alejce, mijając puste ławki i lampy, które świeciły jakby zbyt mocno. W głowie miałam zamęt. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko zaczęło się rozsypywać. Może wtedy, gdy Aneta przestała przyjeżdżać na niedzielne obiady. Może, gdy Michał zaczął być cichszy, jakby pilnował każdego słowa.
Zatrzymałam się przy małym skwerze i oparłam ręce na poręczy ławki. Przez chwilę myślałam tylko jedno: nie mam już najmniejszego wpływu na nic. A to bolało najmocniej. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że jestem zupełnie sama.
Nie spodziewałam się tej rozmowy
Usiadłam na ławce blisko naszego bloku. Zimno wgryzało mi się w dłonie, ale nie miałam ochoty wracać. Patrzyłam na osiedlowe światła i próbowałam uporządkować myśli, kiedy usłyszałam za sobą ciche kroki. Odwróciłam głowę. To była Aneta. Szła wolno, jakby nie była pewna, czy powinna tu podejść.
– Znalazłam cię – powiedziała cicho.
Usiadła obok, ale zostawiła między nami trochę miejsca: – Wiem, że mnie nie lubisz. Domyślam się, że nigdy nie byłam taka, jakiej byś chciała.
– Chciałam tylko, żebyś robiła krok w moją stronę – odparłam. – A miałam wrażenie, że stoisz w drzwiach i trzymasz klamkę od swojej strony.
Pokręciła głową: – Może to tak wyglądało. Ja po prostu… nie umiem być taka jak wy. Ta wasza bliskość, te tradycje… zawsze czułam się, jakbym nosiła buty o numer za małe. Starałam się, ale wszystko wychodziło sztucznie.
– To nie tłumaczy wszystkiego – powiedziałam.
– Nie tłumaczy, ale chociaż wyjaśnia. Naprawdę zależało mi, żeby Michał miał spokój. Ostatnio było nam ciężko, za dużo cichych pretensji, za mało rozmów. Nic nie jest takie jak dawniej.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytała po chwili. – Że obie czujemy się obce. Ty przy mnie, ja przy was.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż chciałam przyznać. Przez lata widziałam ją tylko przez pryzmat tego, co nie pasowało. Nie pomyślałam, że ona może czuć się podobnie zagubiona jak ja. Siedziałyśmy w milczeniu jeszcze dłuższą chwilę, a potem wróciłyśmy i postanowiłyśmy przetrwać te święta wspólnie, po raz ostatni.
Stefania, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa zarządziła, że musimy posłać naszą córkę do prywatnej szkoły. Przez to teraz musimy pilnować każdego grosika”
- „Marzyłam o awansie, więc lekceważyłam prymitywne komentarze szefa. Dziś wolę szacunek niż kolejne szczeble kariery”
- „Matka wyrzekła się mnie, gdy byłam mała. Ojciec stawał na rzęsach, by ją zastąpić, ale doceniłam to dopiero po latach”









