Z Krystianem byliśmy razem już dwanaście lat. Mieliśmy dwójkę dzieci, kredyt na dom i poczucie, że razem tworzymy coś trwałego. Ostatnio jednak coraz częściej czułam, że to tylko fasada. Krystian mówił, że musi więcej pracować. Niby dla nas, tylko że jego „dla nas” oznaczało późne powroty, ciągłe wyjazdy i kompletny brak rozmów. Coraz częściej miałam wrażenie, że rozmawiam z obcym człowiekiem. Zaczęłam się bać, że jeszcze chwila i zupełnie się od siebie oddalimy, a potem nie będzie się już dało tego posklejać. 

Miałam tego dosyć

– Serio nie dasz rady? Dzieci będą smutne...– zapytałam męża, gdy powiedział, że nie pojedzie z nami w góry na Mikołajki.

– Nie mogę, mam bardzo ważny projekt. Muszę być pod Krakowem, bo klient się uparł – rzucił, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.

Zrobiło mi się przykro i zimno. Mikołajki to była nasza tradycja – wyjazd w góry, dzieci, pierniki, śnieg. A teraz… tylko ja i dzieci. W sumie już nawet przyzwyczajałam się, że Krystiana wiecznie nie było w domu, ale w takie dni jak ten, bolało to jakoś bardziej.

– Mamo, ty jesteś jakaś smutna – zauważyła Julia, gdy pakowałam walizkę.

– Zmęczona po prostu – skłamałam, nawet nie patrząc jej w oczy.

Nie chciałam niepokoić dzieci, ale w głębi serca wiedziałam, że coś się dzieje. Może to przeczucie, ale wtedy jeszcze się łudziłam, że się mylę. Myślałam, że to tylko moja wyobraźnia działa na większych obrotach niż zwykle i nie spodziewałam się, że ten wyjazd pokaże mi prawdę, przed którą uciekałam od miesięcy.

Droga w góry miała być radosna

Zawsze jechaliśmy z uśmiechami na twarzy przez całą trasę. Dzieci dokazywały w samochodzie, ja obsługiwałam termos z herbatą, a Krystian puszczał najlepsze kawałki do wspólnego śpiewania. Tym razem było jednak inaczej. Tomek spał na tylnym siedzeniu, a Julia wpatrywała się w telefon. Ja natomiast jechałam w kompletnym milczeniu, walcząc ze ściśniętym żołądkiem.

Nie mogłam przestać myśleć o Krystianie. O tym, że jeszcze kilka lat temu siedziałby obok mnie, żartując i uspokajając dzieciaki. A teraz? Wysyłał tylko krótkie smsy: „Udanego wyjazdu. Buziaki.” i tyle. Nawet nie zadzwonił.

W połowie drogi wpadł mi do głowy pomysł: – Dzieciaki, a może zrobimy tacie niespodziankę? – rzuciłam nagle, zerkając w lusterko.

– Serio? Pojedziemy do niego? – Julia od razu się ożywiła.

– Zatrzymamy się przy jego hotelu. Może będzie miał chwilę i spędzi z nami chociaż trochę czasu – uśmiechnęłam się blado.

Kupiłam w przydrożnym sklepie pierniczki i wzięliśmy nawet kawę w papierowym kubku, „dla taty”. Dzieci były podekscytowane, a ja... czułam narastający niepokój. W recepcji małego hotelu pod Krakowem podeszłam do blatu, uśmiechając się sztucznie.

– Dzień dobry, Krystian Nowak. Rezerwacja na ten weekend – powiedziałam, trzymając kubek kawy jak tarczę.

Recepcjonistka spojrzała w komputer, po czym uniosła brwi: – Przykro mi, nie mamy takiej osoby na liście. Ani dziś, ani w ostatnich dniach.

Stałam nieruchomo, czując, jak robi mi się ciemno przed oczami. Wszystko było już jasne. Krystian nie był tam, tylko gdzieś zupełnie indziej i prawdopodobnie z kimś u boku. Wtedy po raz pierwszy naprawdę się bałam o nasze małżeństwo.

Córka zrobiła mi przysługę

Julia wrzuciła zdjęcie pustego pokoju na Instagrama szybciej, niż zdążyłam jej zabronić. Stała przy drzwiach, trzymając telefon i mówiła:

– Napiszę: „Tata mówił, że tu pracuje. Nie ma go. Ktoś coś wie?”

– Julka, nie rób tego… – zaczęłam, ale było już za późno i zdjęcie poszło w świat.

Kilka minut później telefon zawibrował w jej dłoni. Przeczytała wiadomość i bez słowa podała mi telefon: „Julka, twój tata jest w Zakopanem. Widziałam go na story jakiejś dziewczyny.”

Zamarłam. Na krótkim wideo był widok na zimową panoramę i głos dziewczyny śmiejącej się: „Najlepszy weekend ever!”. W tle, za szybą, przechodził Krystian. Jego kurtka, jego sposób chodzenia, gest, gdy poprawiał rękawiczki. Nie było żadnych wątpliwości, że to on.

– Mamo… to tata? – Julia spytała, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

– To musi być pomyłka… – wymamrotałam, ale mój głos brzmiał obco.

To był ten moment, kiedy coś pęka. Wszystkie moje wątpliwości, domysły i przeczucia zostały brutalnie potwierdzone. Nie płakałam. Stałam tylko, patrząc przez okno hotelowe, jak Tomek bawił się autkiem przy walizce. Julia natomiast siedziała na łóżku i gapiła się w ścianę, bez słowa. A ja czułam, jak we mnie wszystko więdnie i wiedziałam też, że teraz już nie da się cofnąć.

Krystian oddzwonił późnym popołudniem

Patrzyłam na ekran, na jego imię, na to jedno słowo, które kiedyś przyspieszało mi tętno. Teraz nie czułam nic.

– Byliśmy w hotelu – powiedziałam, zanim zdążył coś powiedzieć. – Tam, gdzie miałeś być. Był pusty.

Zapadła cisza: – Aneta, to nie tak… – zaczął. – Musiałem zmienić plany. Wysłałem Pawła do Krakowa, sam pojechałem w inne miejsce, bo… bo ten klient…

– Nie dzwoń więcej – przerwałam mu. Mówiłam cicho, spokojnie, ale słowa ważyły tonę. – Wracamy do domu. Chcę być teraz tylko z dziećmi.

Nie odpowiedział. Albo nie wiedział, co powiedzieć. Po powrocie do pensjonatu zapadła głucha cisza. Julia zaszyła się pod kocem, Tomek zasnął wyczerpany. Usiadłam w kuchni, patrząc w ścianę. Wzięłam telefon. Wybrałam numer Magdy, mojej przyjaciółki.

– Widziałam ją – powiedziałam, zanim zdążyła się odezwać. – Widziałam ich razem i wiesz, co najgorsze? Nie jestem zaskoczona.

– Aneta… – Magda wzięła oddech. – Co się stało?

– Nic się nie stało. Po prostu się skończyło. I nie mam siły płakać. Chcę tylko wrócić i przestać udawać, że wszystko jest w porządku.

Za drzwiami stała Julia. Słyszała wszystko, ale nie podeszła. Ja też nie miałam już siły z nią rozmawiać, więc po prostu każda z nas poszła do swojego łóżka i próbowałyśmy zasnąć, chociaż tej nocy chyba nikomu z całej naszej trójki się to nie udało. 

Siedziałam sama w kuchni

Pusty kubek po kawie stał obok telefonu, którego nie miałam odwagi odblokować. Nie chciałam już widzieć jego imienia, jego prób kontaktu, wiadomości o tym, jak bardzo „mu przykro”. Przestałam się łudzić. Przeglądałam zdjęcia w telefonie. Nasze wakacje nad morzem, Wigilia trzy lata temu, wszystkie imprezy rodzinne.

Wtedy myślałam, że to szczęście, a teraz widziałam tylko starannie zbudowaną iluzję. Z zaskoczeniem odkryłam, że nawet nie płaczę. Może łzy wyschły, a może po prostu już wiedziałam – to był koniec.

Julia wyszła gdzieś na spacer. Nie pytałam gdzie. Musiała to przetrawić po swojemu. Gdy wróciła, była blada, ale spokojna. Usiadła przy stole naprzeciwko mnie. Nic nie powiedziała. Ja też nie. Siedziałyśmy w ciszy. W tej nowej, dziwnej przestrzeni między nami było coś nowego – ciche porozumienie. Jakbyśmy wreszcie zaczęły mówić tym samym językiem.

Krystian wrócił kilka dni po naszym powrocie

Stanął w drzwiach, jakby nic się nie stało. Miał na sobie tę samą kurtkę, którą widziałam na story tamtej dziewczyny. Nie zapukał. Wszedł jak do siebie. Jakby wciąż miał prawo.

– Musimy porozmawiać – powiedział, ale spojrzenie Julii sprawiło, że zamilkł.

Weszliśmy do salonu. Usiadłam naprzeciwko niego, trzymając w dłoniach filiżankę, której nie potrafiłam postawić na stole.

– Ile to trwało? – zapytałam cicho.

Znieruchomiał: – Nie potrafię powiedzieć… – zaczął. – To nie było tak… Po prostu się pogubiłem i czułem się samotny, niedoceniony. Tam… ona słuchała. A ja…

– A ja? A dzieci? My cię nie słuchaliśmy? Nie byliśmy wystarczająco… „nowi”, żebyś chciał z nami zostać? Nie wiem, kim jesteś Krystian, ale nie jesteś już moim mężem. Nie chcę twoich przeprosin i wyjaśnień. Chcę spokoju. Dla mnie i dla dzieci. 

Nic już nie było takie samo

Nie mogło być. Nie po tym, co się wydarzyło. Krystian kilka razy jeszcze pisał. Raz przyniósł miasto pluszowego misia dla Tomka i bukiet kwiatów dla mnie, jakby róże mogły naprawić miesiące kłamstw. Przestałam odpowiadać. Nie dlatego, że chciałam być silna. Tylko dlatego, że nie chciałam już wracać do roli, która mnie wyniszczała.

Nie podjęłam jeszcze decyzji o rozwodzie. Nie jestem gotowa, ale przynajmniej już nie gram. Nie udaję przed sobą, dziećmi i sąsiadami,  że wszystko jest okej. Wiem, co się stało i wiem, że nie ja to zniszczyłam.

Julia czasem siada przy mnie w kuchni i po prostu jesteśmy. Ciche chwile bez napięcia, bez masek. Tomek nie zadaje pytań. Na razie wystarczy mu moja obecność. I ja też powoli uczę się znowu być obecna. Dla nich. Dla siebie.

Na święta planuję tylko jedno: spokój. Bez „musimy”, bez perfekcyjnego stołu. Chcę tylko poczuć, że oddycham. Zawsze wierzyłam, że prawda boli tylko przez chwilę, a kłamstwo zatruwa całe życie. Przez lata żyłam w zatruciu. Teraz zaczynam odtruwanie i nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że tym razem to ja będę o tym decydować.

Aneta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: