Pamiętam dokładnie tamten wieczór. Leżał obok mnie w łóżku, niby zmęczony po pracy, a jego telefon wibrował na szafce nocnej. Wziął go do ręki, spojrzał i szybko odłożył. Niby nic, ale jego twarz ściągnęła się na ułamek sekundy, jakby przestraszył się, że coś zobaczę. A ja? Przewróciłam się tylko na drugi bok, ale nie spałam. Czekałam, aż zaśnie, a potem... zabrałam telefon i zajrzałam do środka. Hasła nie miał. Pewnie był zbyt pewny siebie. A może nie wierzył, że mogę się czegoś domyślić.

Wiedziała, że znajdę coś na jego telefonie

Wiadomości były jasne. Krótkie, ostre, bez żadnych sentymentów. „Tęsknię za twoimi dłońmi”. „Kiedy znowu się wyrwiesz?” „Nie mogę przestać myśleć o wczoraj”. Wiedziałam, że to nie pierwsza. Jego nieobecności w domu, zapach damskich perfum na kołnierzyku, za długi prysznic po „meczu z kolegami”... Składałam te puzzle od miesięcy, ale nie mówiłam nic. Nie dlatego, że byłam głupia. Po prostu czekałam na odpowiedni moment. 

Justyna. Miała profil na Instagramie. Znalazłam ją w pięć minut. Blondynka, może kilka lat młodsza ode mnie, ale raczej nie studentka – prędzej samotna po przejściach. Ujęcia z filiżanką kawy, z kieliszkiem prosecco, z kotem na kolanach. Podpisy typu „kochaj, jakby jutra miało nie być” albo „nic nie dzieje się bez przyczyny”. Trochę żałosne.

Przeglądałam te zdjęcia i zaczęłam się zastanawiać. Czy wiedziała o mnie? Czy mój mąż mówił jej, że jest żonaty, czy może udawał singla? A może rozwodnika, który jeszcze „mieszka z byłą, bo dzieci”? Nie chciałam robić scen, nie pisałam do niej. To nie ona przysięgała mi miłość do grobowej deski. Zresztą, zemsta nie miała być dla niej. To on miał poczuć, że nie warto było igrać z ogniem. Ale zanim ruszyłam z planem, postanowiłam go trochę jeszcze poobserwować.

Zaczęłam robić notatki. Dosłownie – w telefonie zapisywałam dni, godziny, preteksty. „Wtorek – niby zebranie w pracy, wrócił po północy”. „Sobota – mecz, ale miał czyste buty”. „Niedziela – cichy, nie patrzył w oczy”. Im dłużej patrzyłam na to, co się dzieje, tym bardziej byłam spokojna. Bo wiedziałam, że nie robię nic pod wpływem emocji. To miało być precyzyjne. Dobrze wymierzone.

Zemsta, która nie zostawi śladów

Postanowiłam spisać plan. Zaczęłam od konta. Mieliśmy wspólne, jak wiele małżeństw. Powoli przelewałam pieniądze na moje – pojedyncze kwoty, zawsze pod pretekstem. „Na dentystę”, „opłata za kolonie córki mojej siostry”, „remont łazienki u mamy”. Nic podejrzanego. Nawet nie zauważył.

Potem dokumenty. Kopie umowy kredytowej, jego podpisy, upoważnienia. Wszystko skrupulatnie zabezpieczyłam. Umówiłam się z prawniczką – znajomą z liceum, która zawsze mówiła, że mężczyźni są jak koty. Mruczą, dopóki dostają mleko, a potem znikają przez okno. Ona wiedziała, jak uderzyć, żeby bolało – legalnie.

Równolegle, zaczęłam budować swój świat. Nowy numer telefonu. Osobne konto na mediach społecznościowych. CV wysłane do firm w innym mieście. Chciałam być gotowa, bo dzień, w którym zacznę działać, miał być końcem jego złudzeń i początkiem mojego nowego życia. A on? Śmiał się przy kolacji, opowiadając, jak bardzo kocha „swoją kobietę”. Patrzył mi prosto w oczy. A ja się uśmiechałam.

Zbliżała się nasza rocznica ślubu

Dwanaście lat razem – tyle czasu dzieliłam życie z człowiekiem, który w pewnym momencie przestał mnie widzieć. Kiedyś przynosił tulipany i zabierał mnie na kolację. Teraz zapominał, jaką kawę piję. W tamten dzień też zapomniał. Ani kwiatka, ani kartki, ani zwykłego „wszystkiego najlepszego”. Po prostu zniknął rano i nie było go do późna. Przysłał tylko wiadomość: „Dłużej w pracy. Nie czekaj z kolacją”.

W salonie zapaliłam świece. Na stole – czerwone wino, ser pleśniowy, winogrona. I koperta. Nie dla mnie – dla niego. W środku kilka zdjęć. Justyny i jego razem. Na ławce, w samochodzie, przed jakimś pensjonatem. Zdjęcia, które zamówiłam u prywatnego detektywa, a obok wydruk wiadomości z jego telefonu. Te o tęsknocie, o nocy, o planach. I jeszcze jeden dokument – pismo od prawniczki. Pozew rozwodowy z bardzo konkretnym żądaniem podziału majątku i wyłącznej opieki nad naszym synem.

Wrócił po dwudziestej drugiej. Pachniał jak perfumeria i wyglądał jak po dobrym wieczorze. Nawet nie zdjął płaszcza, gdy zauważył, że coś jest nie tak.

– Co to za atmosfera? – zapytał z głupim uśmiechem.

– Rozejrzyj się – powiedziałam, stojąc przy oknie z kieliszkiem w dłoni.

Siedział w ciszy przez dłuższą chwilę

Podszedł do stołu. Sięgnął po kopertę. I zamarł. A ja czekałam bez płaczu i bez krzyku. Po chwili zaczął mówić. Najpierw, że to nie tak. Że to tylko chwila słabości. Że to nic nie znaczyło. Potem przeszedł do ataku – że jestem zimna, że się oddaliliśmy, że on się czuł samotny.

– Przez dwa lata miałeś czas, żeby to naprawić – przerwałam mu. – Nie zrobiłeś nic. I teraz nic już nie zrobisz.

Wstałam, wyjęłam z torebki klucze i położyłam je na stole. – Mieszkanie nie jest już twoim domem. Masz dwa dni, żeby zabrać swoje rzeczy. Resztę ustalimy przez prawników.

Wyszłam z domu, zostawiając go w tym samym milczeniu, w jakim niegdyś zostawiał mnie, wychodząc do „kolegi”. Teraz to ja miałam przewagę. To ja ustalałam zasady. I choć serce waliło mi jak oszalałe, wiedziałam, że wygrałam tę partię.

Minął ponad rok, a mój świat wygląda inaczej

Pierwsze miesiące były trudne. Samotność, która wcześniej bolała w jego obecności, teraz miała inne oblicze – ciche, uczciwe, moje. Syn też potrzebował czasu, żeby to zrozumieć. Ale widzę, że teraz częściej się uśmiecha. Wie, że mama już nie płacze w łazience.

On próbował wrócić. Pisał. Dzwonił. Przyszedł raz z bukietem, z którym wyglądał jak nędzna parodia romantycznego bohatera. Nie wpuściłam go. Stał pod drzwiami i mówił, że zrozumiał. Że tęskni. Ale mnie już nie było – nie tej, którą pamiętał. Tamta kobieta została podmieniona. Stałam się kimś innym. Kimś, kto zna swoją wartość.

Zdarza się, że ktoś zapyta: „Nie szkoda ci tych lat?”. A ja odpowiadam: nie. Bo każda z tych łez nauczyła mnie, ile jestem warta. I że nie muszę czekać, aż ktoś mnie zauważy – wystarczy, że sama zacznę się widzieć. Odeszłam w ciszy, ale zostawiłam echo, które jeszcze długo będzie za nim chodzić. I dobrze. Niech pamięta, że zdrady mają swój rachunek. I czasem płaci się za nie bardzo drogo.

Sylwia, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: