Ciotka od zawsze mi powtarzała, że dopiero po ślubie zaczyna się prawdziwe życie. Nie pomyliła się. Tyle że nie ostrzegła, jak to życie może wyglądać, jeśli trafi się na faceta, który szuka nie żony, tylko służącej z bezterminowym kontraktem. Na początku wszystko wyglądało pięknie. Damian był troskliwy, opiekuńczy, chodził ze mną za rękę po parku i potrafił godzinami słuchać o moich marzeniach. Ale ledwo minęło kilka tygodni po weselu, a ja już zaczęłam dostrzegać, że coś jest nie tak.
Początki były niewinne, ale już coś mnie niepokoiło
– Zrobiłaś obiad? – zapytał któregoś dnia, gdy wrócił z pracy, rzucając klucze na komodę i nie zdejmując butów. – No, świetnie, jeszcze nie gotowe? A ja głodny jak wilk – mruknął i poszedł w stronę kanapy.
– Miałam dzisiaj na popołudnie, dopiero wróciłam – odpowiedziałam, zdejmując płaszcz. – Za chwilę się za to zabiorę. Pomyślałam, że miał zły dzień. Każdy może mieć. Ale potem było tylko gorzej. To ja miałam robić zakupy, sprzątać, gotować, prać, dbać o wszystko. A on? On pracował. Więc, jak twierdził, należy mu się odpoczynek. Ja też pracowałam. Na etacie. A potem drugi etat w domu.
– Co ty tak dyszysz? – burknął, gdy wieczorem padłam obok niego na łóżko.
– Jestem zmęczona, cały dzień na nogach – powiedziałam cicho.
– To sobie lepiej zorganizuj czas. Ja jakoś nie jęczę.
I wtedy zaczęło do mnie docierać, że mój „partner” właśnie przestał być partnerem.
Zrozumiałam, że Damian jest szefem
Nawet nie próbował ukrywać, że uważa się za ważniejszego. Kiedy prosiłam go o pomoc, wzdychał, jakby robił mi łaskę.
– Kochanie, możesz wyjąć naczynia ze zmywarki? – zapytałam któregoś wieczoru, gdy jednocześnie gotowałam kolację, prałam i odbierałam służbowe maile.
– Serio? – parsknął. – To chyba nie wymaga wielkich kwalifikacji, prawda?
Wszystko było na mojej głowie. Rachunki, lekarz, ubezpieczenia, urodziny jego matki, sprzątanie, gotowanie, pranie, planowanie wakacji, a nawet kupowanie mu bielizny. Nie miałam chwili dla siebie, a gdy mówiłam, że jestem przemęczona, odpowiadał, że „każdy tak ma”, a jak nie pasuje, to „mogłam się nie pchać w dorosłe życie”. Wieczorami, gdy siadałam z herbatą, on siadał obok i zaczynał wyliczankę:
– Trzeba by w końcu umyć okna, firanki już szare. I ten kurz na komodzie, co to ma być?
Chciałam się obudzić z tego snu
Kiedy mówiłam koleżankom, że coś jest nie tak, śmiały się, że, każdy facet tak ma, faceci są leniwi i to normalne. Ale ja wiedziałam, że to nie jest normalne. Że nie po to brałam ślub, żeby być służącą. Że kiedy mówi się „w zdrowiu i w chorobie”, to nie znaczy „w wygodzie i tylko, jak tobie pasuje”.
– Nie wiem, czy jeszcze cię kocham – wyrwało mi się któregoś wieczoru, kiedy znowu narzekał, że obiad był „mało doprawiony”.
Spojrzał na mnie ze złością w oczach – Co ty w ogóle opowiadasz? Przecież wszystko masz! Dom, męża, stabilność. Chyba ci się w głowie poprzewracało – prychnął i wyszedł do salonu.
A ja zostałam sama w kuchni. Z garnkiem pełnym zupy, której nikt nie docenił. I z uczuciem, że to życie nie jest moje. Że się w nim nie mieszczę.
Bo ja nie chciałam wszystkiego. Ja chciałam tylko być partnerką. A nie jego zapleczem technicznym.
Tego się nie spodziewałam
W pewnym momencie kłamałam, żeby mieć choć godzinę dla siebie. Mówiłam, że muszę zostać dłużej w pracy, że koleżanka potrzebuje pomocy, że mam zebranie. Żeby pójść sama do kawiarni, posiedzieć z książką, przejść się bez celu. Jakbym musiała uciekać z własnego domu, żeby złapać oddech. Damian nie dopytywał. Dla niego liczyło się tylko to, że obiad był na stole, pranie zrobione, a on mógł spokojnie obejrzeć mecz. Był tak zajęty sobą, że nie zauważył, jak coraz częściej wracałam późno. Jak stawałam się cichsza. Jak znikałam.
– Długo cię dzisiaj nie było – rzucił kiedyś, bardziej z przyzwyczajenia niż z zainteresowania.
– Byłam z Anką na herbacie. Chciała pogadać, ma ciężki okres w życiu – odpowiedziałam, choć Anka siedziała wtedy z mężem w teatrze, co widziałam na jej Instagramie.
– No to dobrze, że jej pomogłaś. Ale wiesz co? Kupiłabyś jakieś nowe zasłony do salonu. Te już wyglądają, jakby były po babci – dorzucił i nawet nie spojrzał na mnie.
Zrozumiałam wtedy, że on mnie nie widzi. Jestem dla niego funkcją. Kimś, kto ma dbać o dom, podać herbatę, nie przeszkadzać.
A ja coraz częściej łapałam się na myśli: co by było, gdybym po prostu wyszła? Zostawiła to wszystko i zaczęła od nowa? Bo to życie nie było już moje. To była codzienna ucieczka.
Przyszedł dzień, w którym powiedziałam dość
Był piątek, dzień jak każdy. Po pracy poszłam do centrum handlowego, niby po nowe spodnie do biura, ale tak naprawdę krążyłam bez celu. Weszłam do księgarni, potem do drogerii, kupiłam sobie perfumy. Wróciłam późno, a Damian czekał w kuchni, z miną obrażonego króla.
– Coś ty znowu tak długo? Myślałem, że padnę z głodu – powiedział z wyrzutem, jakbyśmy nadal byli w latach pięćdziesiątych. – Ty to naprawdę myślisz tylko o sobie. Ja się muszę o wszystko martwić. Rachunki, kredyt, auto, a ty po sklepach latasz.
I wtedy wstałam. Nie krzyczałam. Po prostu spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
– Nie mów mi, że wszystko jest na twojej głowie. Bo na mojej już dawno się nie mieści. Nie jestem twoją matką. Nie twoją gosposią. Nie twoją ofiarą.
Zamilkł. Po raz pierwszy od dawna nie miał nic do powiedzenia. Może poczuł, że coś się zmieniło. Albo że mnie traci. Nie wiem. Jeszcze tej nocy wyjęłam walizkę z szafy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Rano powiedziałam mu tylko:
– Zostaję u siostry. Nie dzwoń. Nie pisz. Muszę sobie przypomnieć, kim jestem. – Powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi. Ostatni raz. I poczułam, że po raz pierwszy od lat... oddycham.
Zaczęłam od nowa, bez niego
Zamieszkałam w maleńkim pokoju u mojej siostry. Bez wygód, bez własnej kuchni, z łazienką dzieloną z jej nastoletnią córką. Ale to był mój pierwszy prawdziwy azyl. Miejsce, gdzie nikt mnie nie poganiał, nie rozliczał z obiadu, nie oceniał zmęczenia. Przez pierwsze dni po prostu spałam, ale już bez lęku, że ktoś mnie obudzi z pretensją, że jeszcze nie powiesiłam prania.
Damian dzwonił. Wysyłał wiadomości. Najpierw z wyrzutami, potem z przeprosinami. Że niby przesadził. Że może rzeczywiście nie doceniał i że wszystko się da naprawić. Ale ja już nie chciałam nic naprawiać.
Po dwóch tygodniach wróciłam do mieszkania tylko raz – zabrałam resztę rzeczy. Nie czekałam, aż wróci z pracy. Napisałam krótką wiadomość: „Nie chcę już dłużej być twoją żoną. Potrzebuję rozwodu, nie rozmowy”. Zaczęłam układać życie na nowo. Skromnie, powoli, ale według własnych zasad. I dziś, choć nie mam luksusów, mam siebie. I to jest więcej, niż miałam przez lata małżeństwa.
Alicja, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż nie ma w sobie ani krzty romantyzmu. Kiedy koleżanki dostają od swoich bukiety kwiatów, mój kupuje mi kolejne gary”
- „Matka przeżywa 2 młodość. Ma 60 lat i zamiast iść do kościoła, tylko biega w kusych kieckach i ugania się za facetami”
- „Mój mąż sprząta i gotuje, a ja zarabiam na dom. Rodzina z nas kpi, ale nasz patent na udane małżeństwo zdaje egzamin”





