Ilonę poznałem w klubie fitness, gdzie chodziłem bardziej dla towarzystwa niż z potrzeby zadbania o formę. Od razu przyciągnęła moją uwagę – pewna siebie, uśmiechnięta, z klasą. Zaczęliśmy rozmawiać, potem spotykać się częściej. Byłem zachwycony. Wydawało mi się, że trafiłem szóstkę w totolotka. Ona – kobieta idealna, ja – farciarz, któremu poszczęściło się po latach bylejakości.
Szybko się do siebie wprowadziliśmy, jeszcze szybciej zaczęły się zmiany, których nie dostrzegałem. Albo nie chciałem dostrzegać. Dziś wiem jedno: nic nie jest za darmo. A najdroższe bywają rzeczy, które na początku błyszczą najbardziej.
Byłem nią oczarowany
Ilona miała w sobie coś, co sprawiało, że chciało się być obok niej. Nie była nachalna, nie szukała atencji, ale nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi. Kiedy po raz pierwszy poszliśmy na kawę, przez całe spotkanie miałem wrażenie, że siedzę naprzeciwko kobiety sukcesu. Pewnej siebie, świadomej, takiej, która nie musi niczego udowadniać. Wzbudzała we mnie respekt i podziw, ale też coś więcej – chęć zaimponowania jej.
– Lubisz teatr? – zapytała, poprawiając oprawki modnych okularów.
– Lubię, ale dawno nie byłem – przyznałem zgodnie z prawdą.
– To musimy to nadrobić – uśmiechnęła się. – Ja nie wyobrażam sobie miesiąca bez przynajmniej jednej premiery.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w tym zdaniu kluczowe było nie „musimy”, a „ja nie wyobrażam sobie”. Z Iloną wszystko było „jej”, wszystko musiało być po jej myśli, ale robiła to w taki sposób, że czułem się wyróżniony, a nie podporządkowany. Zgłaszałem się do roli rycerza z własnej woli.
Spotykaliśmy się coraz częściej. Ja zabierałem ją do restauracji z kuchnią molekularną, o której wcześniej nawet nie słyszałem. Ona zapraszała mnie do świata, którego nie znałem – opery, wernisaży, degustacji win. Myślałem, że wreszcie dorastam do kobiety z klasą. A tak naprawdę, powoli wdrapywałem się po szczeblach drabiny, którą ona trzymała tylko wtedy, gdy jej to pasowało.
Wszystko na mój koszt
Kiedy Ilona wprowadziła się do mnie, mój świat przewrócił się do góry nogami. Dosłownie. Moje mieszkanie, do tej pory całkiem schludne i wygodne, w ciągu tygodnia zamieniło się w showroom z katalogu wnętrzarskiego. Dywany, poduszki, zasłony, świeczki zapachowe – wszystko „musieliśmy” zmienić. „Musieliśmy”, czyli ja płaciłem, a ona urządzała.
– Kochanie, przecież ten fotel woła o pomstę do nieba – mówiła z rozbawieniem, patrząc na mój ulubiony, trochę wysiedziany, ale wciąż wygodny mebel.
– Ale jest w porządku – próbowałem się bronić.
– „W porządku” to chyba nie jest poziom, na którym chcesz żyć, prawda? – zapytała słodko, kładąc dłoń na moim ramieniu.
I ja, jak ostatni naiwniak, kiwałem głową, że jasne, że trzeba iść w jakość. Oczywiście wszystko na mój koszt. Karta kredytowa grzała się do czerwoności. Ale to jeszcze nie był koniec. Zakupy ubrań, nowe torebki, perfumy, kosmetyki, wizyty u kosmetyczki.
– To nie są zachcianki, tylko inwestycje w siebie – tłumaczyła mi, kiedy zapytałem, czy naprawdę potrzebuje trzeciej pary niemal identycznych szpilek.
Wmawiałem sobie, że tak wygląda życie z kobietą z klasą. Że wcześniej nie znałem standardu, że może właśnie tak się buduje wspólną codzienność. Po pracy coraz częściej szukałem zleceń „na boku”, żeby to wszystko utrzymać. A Ilona? Ona już się nie pytała, ile zarabiam. Ona zakładała, że mam więcej. I brała, ile się dało.
Zaciskałem zęby i płaciłem
Zaczęło się niewinnie – opóźnieniem w przelewie od jednego z kontrahentów. Potem padł komputer, a zlecenie przepadło. Kolejne miesiące nie były łaskawsze. Zamiast wpływów, pojawiały się koszty. A przecież Ilona nie przestawała żyć jak księżniczka. Zakupy, masaże, wyjazdy – wszystko „należało się” jej po ciężkim tygodniu. Nie zauważyła nawet, że coraz częściej płaciłem kartą kredytową.
– A może w tym miesiącu trochę przystopujemy? – rzuciłem ostrożnie, kiedy po raz kolejny planowała weekend w spa.
– Przystopujemy? W jakim sensie? – spojrzała na mnie jakbym zasugerował spanie pod mostem.
– No, z wydatkami… trochę się tego nazbierało.
– Michał, co ty sugerujesz? Że mam przestać o siebie dbać, bo masz jakiś chwilowy kryzys?
To było jak cios. Ona naprawdę nie dopuszczała do siebie myśli, że coś może się nie spinać. Zamiast współczucia – pretensje. Zamiast rozmowy – milczenie i obrażone miny. A ja? Zaciskałem zęby i kombinowałem, skąd wziąć pieniądze. Sprzedałem motor. Pożyczyłem od kumpla. Zacząłem spóźniać się z opłatami. Ale Ilona niczego nie zauważyła. Albo udawała, że nie widzi.
Pewnego wieczoru zajrzałem na nasze wspólne konto. Pustka. Zero. Nawet nie zapytała, czy może wydać ostatnie pieniądze. Nowa sukienka, kolejne perfumy. A ja siedziałem przy kuchennym stole z głową w dłoniach i czułem, że z tego „złotego życia” zostały mi już tylko długi i iluzja.
Wszystko stało się jasne
Wszystko pękło pewnego sobotniego poranka. Siedziałem w dresie, przeglądałem kolejne ogłoszenia o pracę, kiedy Ilona z uśmiechem na ustach oznajmiła:
– Skarbie, wpadnie dziś do nas Witek. Mówiłam ci przecież, że mój kolega z pracy wrócił z Londynu i chcę go w końcu zaprosić.
Nie mówiła. A jeśli mówiła, to tak, jak mówi się o psie sąsiadów – niby istnieje, ale kto by się nim przejmował.
– Dzisiaj? A nie możemy tego przełożyć? Mam trochę rzeczy na głowie.
– Nie możemy – ucięła. – Już go zaprosiłam. I Michał, ogarnij się trochę, dobrze? Może załóż w końcu coś innego niż te spodnie do spania.
Spojrzałem na nią, potem na siebie. Jak do tego doszło, że zacząłem czuć się intruzem we własnym domu? Wieczorem Witek przyszedł z butelką whisky i aurą samozadowolenia. Wysoki, wygadany, z opalenizną, która mówiła „mam czas i pieniądze”.
– Mieszkanie macie świetne – rzucił, rozglądając się bezwstydnie. – Ilona, pięknie to urządziłaś.
– Dzięki – powiedziałem, ale nikt mnie nie słuchał.
Patrzyli na siebie. Śmiali się. On opowiadał o jakichś swoich klientach z Londynu, ona o winach z południa Francji. A ja? Siedziałem jak służący, który dostąpił zaszczytu podania talerzy. Kiedy Ilona odprowadziła go do windy, długo nie wracała. A kiedy wróciła, jej szminka była rozmazana. Nie pytałem. Już wiedziałem, że zostałem nie tylko z długami. Zostałem sam.
Przegrałem swoje życie
Kilka dni później zauważyłem, że z naszego konta zniknęły ostatnie oszczędności. Nie było już z czego spłacać raty za telewizor, którego nawet nie oglądałem – Ilona go wybrała, „bo lepiej prezentuje się na ścianie”. Dzwoniły banki, pisał operator, nawet siłownia, do której chodziła raz w miesiącu, upomniała się o zaległą opłatę. Wtedy zrozumiałem: przegrałem swoje życie na oczach kobiety, która ani razu nie zapytała, czy jeszcze daję radę.
– Usiądź, porozmawiajmy – powiedziałem, gdy wróciła z kolejnego „business lunchu”.
– O czym znowu?
– O tym, że mnie wykończyłaś. Że nie mam już nic. Że jesteśmy spłukani. I że ty nawet tego nie zauważyłaś.
Spojrzała na mnie chłodno, bez cienia żalu.
– Przestań dramatyzować. Przecież wiedziałeś, w co się pakujesz.
– Naprawdę tak uważasz? Że to wszystko było uczciwe? – próbowałem utrzymać spokój.
– Michał, nie jesteśmy dziećmi. Ja niczego nie ukrywałam. Ty chciałeś imponować, ja pozwalałam. Każdy dostał, co chciał.
Potem spakowała się w godzinę. Wyniosła się bez łez, bez krzyku, jakby zamykała drzwi po weekendzie u znajomego. Zostawiła tylko buty – pięć par szpilek w przedpokoju. I mnie. Z debetem, kredytami i brakiem godności.
Zadzwoniłem do banku. Poprosiłem o zawieszenie spłaty. Potem do matki – że może jednak na chwilę się przeniosę. I do szefa – że wracam na etat, koniec ze zleceniami.
Ilona już wtedy pewnie piła prosecco z Witkiem. A ja siedziałem na podłodze, w samych gaciach i z jedną myślą: trzeba się pozbierać. Innej opcji nie ma.
Zakończenie: W samych gaciach – dosłownie i w przenośni
Długo nie mogłem uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. Ilona zniknęła z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawiła. Bez cienia wahania, bez wyjaśnień, bez śladów skruchy. Przeszukałem wspólne zdjęcia w telefonie – skasowałem wszystkie. Wystarczył jeden wieczór. Potem zablokowałem jej numer. Tego samego dnia zadzwonił komornik. Pomyślałem, że gorzej już być nie może.
Mieszkanie sprzedałem. Nie było mnie stać na raty, a poza tym nie chciałem żyć w miejscu, które kojarzyło się tylko z porażką. Wyprowadziłem się do kawalerki na obrzeżach miasta, niedaleko robotniczych baraków. Znowu jadłem chleb z pasztetem i parówki z musztardą, jak w czasach studenckich. Tyle że wtedy miałem marzenia. Teraz miałem długi.
A jednak coś się zmieniło. Poczułem ulgę. Nikt już nie kręcił nosem na mój kubek po kawie, nikt nie oczekiwał, że zarobię tysiące, choć sam nie umiał zmyć talerza. Miałem ciszę. Spokój. Zacząłem powoli dźwigać się z dna. Pracowałem po dwanaście godzin, ale tym razem – dla siebie. Dwa razy w tygodniu biegałem. Miałem lepszą sylwetkę. Odzyskałem sen. I powoli, kawałek po kawałku – siebie.
Czy Ilona kiedykolwiek się odezwała? Tak. Raz. Po pół roku przysłała SMS: „Szkoda, że tak to się potoczyło. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe”. Odpisałem: „Dziękuję ci za lekcję. Droga, ale skuteczna”.
Michał, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zapach prawdziwego mężczyzny podziałał na mnie lepiej niż drogie perfumy. A to miał być zwykły spacer po lesie”
- „Sąsiad miał żonę i dzieci, ale marzył o kochance do kompletu. Gdy tylko otworzyłam drzwi, od razu skorzystał z okazji”
- „2 kreski na teście mnie zaskoczyły, ale to był dopiero początek. Mąż zareagował w najgorszy możliwy sposób”





