Nie planowałam tamtego spaceru. To był jeden z tych dni, kiedy człowiek wychodzi z domu, żeby nie oszaleć – bez celu, bez planu, po prostu iść. Ubrałam się byle jak, włosy związałam w niedbały kucyk, słuchawki w uszy i świat mógłby nie istnieć. Ale wtedy, przy ławce na końcu alejki, zobaczyłam jego.
Przystanęłam, nie dlatego, że coś do mnie powiedział. Po prostu jego sylwetka – wysoka, szeroka w barkach – przyciągnęła wzrok. A do tego broda. Miałam wrażenie, że ten facet pachnie lasem. I od razu pomyślałam: „Drwal. Polecą wióry”.
Facet jak z katalogu
Szłam powoli, wdychając chłodne październikowe powietrze, które pachniało mokrymi liśćmi. Uwielbiam tę porę roku, nawet jeśli zwiastuje krótsze dni i długie wieczory w samotności. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tamten spacer będzie miał zupełnie inny finał niż zwykle. Minęłam dwie starsze panie z pieskami, chłopaka z hulajnogą, aż wreszcie przy alejce, którą zawsze skracam drogę do domu, zobaczyłam jego.
Siedział na ławce jakby od niechcenia, oparty łokciami o uda, z rękami splecionymi jak do modlitwy. Ale nie wyglądał na zamyślonego. Patrzył gdzieś przed siebie z lekko rozbawionym uśmiechem, który kontrastował z jego twardą fizjonomią. Broda, krótko przystrzyżone włosy, czarna kurtka, ciężkie buty. Facet jak z katalogu. Albo raczej jakby dopiero co wyszedł z tartaku.
Kiedy mnie zauważył, kiwnął głową. Nic więcej. Ale wystarczyło. Przeszłam kilka kroków, po czym... zawróciłam.
– Masz ogień? – zapytałam, mimo że nie paliłam od tygodni.
Uniósł brwi, a potem sięgnął do kieszeni kurtki i podał mi zapalniczkę. Trzask płomienia zabrzmiał jak początek rozmowy, której jeszcze nie było.
– Dzięki. Rzadko się tu kogoś spotyka – rzuciłam, siadając obok.
– Ja też rzadko tu bywam. Ale dziś jakoś mnie przywiało – odparł. Głos miał głęboki, miękki. Taki, którego mogłam słuchać bez końca.
Serce zaczęło mi walić
Z bliska wyglądał jeszcze lepiej. Miał jasne oczy – trochę niepasujące do tej męskiej, surowej twarzy. Patrzył nimi uważnie, ale nie natarczywie. Na dłoniach miał odciski i lekko popękaną skórę. Widać było, że pracuje fizycznie. Kiedy się śmiechnął, w kąciku jego ust pokazała się mała zmarszczka. Pomyślałam wtedy coś głupiego – że ta zmarszczka mi się podoba.
– Jak ci na imię? – spytał, wyciągając rękę.
– Natalia – odpowiedziałam, dotykając jego dłoni. Twarda. Ciepła. Zdecydowana.
– Wojtek. – Uśmiechnął się tak szeroko, że aż mnie zamurowało. – Co tu porabiasz?
– Uciekam z domu, żeby nie oszaleć.
– Też nieźle. Ja uciekam przed remontem. Od tygodnia tłukę ściany, wiercę, maluję, a dziś miałem ochotę na ciszę. Ale chyba lepiej, że spotkałem ciebie.
Mówił to spokojnie, bez podtekstów, ale serce zaczęło mi walić. Nie codziennie siedzi się na ławce z mężczyzną, który wygląda jak drwal, a mówi tak, jakby czytał poezję.
– Masz brodę jak drwal. – Wypaliłam. – Ale gadasz jak terapeuta.
Wojtek parsknął śmiechem.
– A wiesz, że to chyba najlepszy komplement, jaki w życiu dostałem?
Jakbyśmy znali się od dawna
Po tamtej rozmowie nie rozeszliśmy się od razu. Wojtek zaproponował kawę. Nie jakoś nachalnie, raczej z taką naturalnością, jakby to było oczywiste. Skinęłam głową. Poszliśmy do małej kawiarni przy parku, tej z drewnianym wnętrzem i starym gramofonem grającym piosenki sprzed dwóch dekad. W środku pachniało cynamonem i czymś, co skojarzyło mi się z domem.
Zamówił americano i szarlotkę, ja wzięłam latte z mlekiem owsianym. Usiedliśmy w kącie, przy oknie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, ale to nie była ta niezręczna cisza. Raczej taka, w której człowiek czuje się zaskakująco swobodnie. Jakbyśmy się znali nie od dziesięciu minut, a od dziesięciu lat.
– Pracujesz w drewnie? – zapytałam w końcu, wskazując na jego dłonie.
– Tak. Stolarz. Trochę sam, trochę dla klientów. Robię meble. No i teraz remontuję swoją chałupę. – Wzruszył ramionami. – Kupiłem stary dom na wsi, pod lasem. Zimno jak diabli, ale przynajmniej moje.
– Brzmi romantycznie. Albo dramatycznie.
– Zależy od dnia – zaśmiał się.
Spojrzałam na niego, jak pił kawę, jak przesuwał palcem po brzegu filiżanki. Niby zwyczajny facet. A jednak coś we mnie pękało z każdym jego gestem. Może dlatego, że od dawna nikt mnie tak nie słuchał. I nie patrzył tak, jakby naprawdę chciał zrozumieć.
– A ty? Co robisz w życiu?
– Ostatnio? Staram się odnaleźć.
Spojrzał na mnie z uwagą. Bez litości. Bez oceniania. I wiedziałam, że nie uciekam tylko od domu. Uciekam do niego.
Nie będzie już odwrotu
Wojtek nie zadawał zbyt wielu pytań, ale te, które zadawał, trafiały prosto w sedno. Nie był typem gaduły, który zalewa człowieka opowieściami o sobie. Raczej słuchał. Czasem kiwał głową, czasem tylko patrzył, jakby wszystko już wiedział. W tej kawiarni spędziliśmy prawie dwie godziny. A potem... zaproponował, że mnie odprowadzi. I znowu – nie jak facet, który chce wykorzystać sytuację, tylko jak ktoś, kto po prostu chce jeszcze chwilę pobyć obok.
Droga do mojego bloku była krótka, ale ciągnęła się jak film w zwolnionym tempie. Zimny wiatr plątał mi włosy, ręce miałam głęboko w kieszeniach, ale czułam dziwne ciepło. Szliśmy ramię w ramię, nie dotykając się, a jednak czułam jego obecność aż w czubkach palców.
– Natalia… – odezwał się, kiedy staliśmy już pod moją klatką. – Jeśli chcesz, mogę wpaść kiedyś pomóc z jakąś półką. Albo po prostu napić się herbaty.
Powinnam była powiedzieć „dzięki, ale nie trzeba”. Może nawet „za szybko”, albo cokolwiek, co utrzymałoby dystans. Ale zamiast tego skinęłam głową.
– Chcesz wejść teraz? Mam czarną herbatę z imbirem. I chyba jedno wino w lodówce.
Spojrzał na mnie uważnie. Bez presji. Bez cwaniackiego błysku w oku.
– Chcę. Ale tylko jeśli ty też chcesz.
Chciałam. Bardzo. I wiedziałam, że to może być głupi pomysł. Ale też czułam, że głupio byłoby to zignorować. Wiedziałam jedno – w środku nocy nie będzie już odwrotu.
Pocałowałam go pierwsza
W mieszkaniu było cicho. Zrzuciłam buty, rzuciłam kurtkę na wieszak i zaprosiłam go do kuchni. Wojtek usiadł przy stole, jakby był tu już dziesiątki razy. Obserwował mnie, gdy się krzątałam, a ja udawałam, że tego nie widzę. Herbatę zaparzyłam odruchowo, ale ręce lekko mi się trzęsły. Czułam, że dzieje się coś ważnego, choć jeszcze sama nie wiedziałam co.
Rozmawialiśmy dalej – o starych filmach, o tym, jak oboje lubimy ciszę, o jego babci, która nauczyła go robić pierogi. Przy winie śmialiśmy się z głupot, aż w końcu zapadła ta cisza. Ta, w której już nie trzeba nic mówić, bo wszystko się czuje.
Spojrzał na mnie. A ja poczułam, że powinnam zrobić coś głupiego albo odważnego. Albo jedno i drugie. Pocałowałam go pierwsza. Powoli, z wahaniem. Jakbyśmy oboje sprawdzali, czy to naprawdę się dzieje. On odwzajemnił ten pocałunek delikatnie, bez pośpiechu. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
Nie poszliśmy do sypialni. Tego wieczoru wystarczyło nam, że siedzieliśmy blisko, że czułam jego dłoń na swoim karku i jego oddech, gdy opowiadał o miejscu, w którym chce zbudować taras z widokiem na las. Odszedł tuż po północy. Ucałował mnie w czoło i powiedział:
– Odezwę się rano. Serio.
Nie wierzyłam. Bo ile razy już to słyszałam? Ale rano... dostałam wiadomość. „Herbata z imbirem nigdy nie smakowała lepiej. Dziękuję. Dziś myślę o tobie”. I wtedy poczułam, że właśnie coś się zaczęło.
Nie tego się spodziewałam
Minął miesiąc. A Wojtek wciąż pisał. Wpadał po pracy z pomidorową w termosie, czasem przynosił własnoręcznie upieczony chleb. Siedzieliśmy wieczorami na mojej kanapie, słuchaliśmy starych winyli i rozmawialiśmy o wszystkim, a czasem o niczym. Nie było deklaracji, nie było definicji. Ale było ciepło. Takie inne niż to z kaloryfera. Głębsze.
Zauważyłam, że zaczęłam się częściej uśmiechać. Że przestałam przeglądać social media z zazdrością, a zaczęłam patrzeć ludziom w oczy. I że kiedy Wojtek brał mnie za rękę, nie miałam ochoty jej wyrywać. Chciałam, żeby ją trzymał. Nawet jeśli to wszystko miało się kiedyś skończyć.
Nie zakochałam się od razu. Ale coś we mnie miękło, z każdym jego telefonem, każdą wizytą, każdym milczeniem, które było przyjemniejsze niż niejedna rozmowa. Któregoś dnia zapytał:
– Chcesz kiedyś zobaczyć ten mój dom pod lasem?
Skinęłam głową.
– Ale ostrzegam – dodał z uśmiechem. – Jeszcze nie ma tarasu.
– A łóżko jest? – zapytałam półżartem.
Wojtek spojrzał na mnie i powiedział:
– Myślę, że jak pojedziesz ze mną, to wióry w końcu polecą. Jak nie od budowania, to od czegoś innego.
Śmiałam się. Ale wiedziałam, że tak właśnie może być. I że nie tego się spodziewałam, wychodząc na spacer tamtego dnia. Ale może właśnie tego mi było trzeba – mężczyzny, który pachniał jak jesienny las.
Natalia, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W lesie szukałem rydzy, a znalazłem smutną prawdę. To, co zaserwowała mi żona, było gorsze niż robaczywe grzyby”
- „Teściowa nawet na Wszystkich Świętych okazywała mi pogardę. Odpaliła się, gdy postawiłam tani znicz z dyskontu”
- „Miałam za sobą trudny rozwód, ale szybko się otrzepałam. Były teść posłużył mi nie tylko jako ramię do płakania”