To był Dzień Wszystkich Świętych. Mglisty, duszny, z wilgotnym powietrzem, które osiadało na płaszczu jak lepka warstwa. W powietrzu unosił się zapach parafiny i chryzantem. Cmentarz wypełniali ludzie z torbami zniczy i wiązanek, z których część wyglądała, jakby kosztowała więcej niż moja zimowa kurtka.
Szliśmy powoli w stronę grobu jego rodziców. Ja, on i jego matka – ta wiecznie nienaganna dama, uosobienie subtelnego chłodu, dla której nawet pogrzeby są okazją do zaprezentowania się z klasą. Mój mąż milczał, jak zwykle. A ja czułam, że zaraz się potknę. Nie o nagrobek – o własne myśli, słowa, spojrzenia, które od niej od dwóch lat odbijały się jak groch od ściany.
Zatrzymaliśmy się przy pomniku, a teściowa, niczym dyrygentka, rozłożyła na marmurze swoje znicze w idealnym rzędzie. Dwa złote, dwa czerwone, identyczne, wyciągnięte ze starannie zapakowanej torby. A ja, głupia, wyjąwszy mój nieco mniejszy, przekrzywiony znicz z dyskontu, postawiłam go... nieco z boku. Krzywo.
Wtedy spojrzała na mnie. Długo. Jakby patrzyła na przypadkową przechodzącą kobietę, która zabłądziła na cmentarz.
– Coś ci się pomyliło, kochanie? – rzuciła z chłodnym uśmiechem, który sprawił, że przeszedł mnie zimny dreszcz.
I właśnie wtedy zrozumiałam, że ta kobieta nigdy mnie nie zaakceptuje. Ale ja też nie zamierzam już udawać.
Znicz był tylko pretekstem
Prawdę mówiąc, ten znicz kupiłam w pośpiechu, tuż przed zamknięciem sklepu. Stał na dolnej półce, był lekko przykurzony i miał naklejkę „3,99”. Ale był mój. Miał w sobie coś... normalnego. Nie był przesadny. Nie krzyczał: „Patrzcie, jak bardzo pamiętam”. Ale gdy tylko postawiłam go na nagrobku, od razu poczułam napięcie.
– Przepraszam, Natalia – powiedziała teściowa, sięgając po mój znicz z delikatnością konserwatora zabytków. – Ale może ustawimy go tutaj, o, bardziej z boku? Żeby nie burzył kompozycji.
– A co, świeczka może popsuć żałobę? – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Spojrzała na mnie, unosząc jedną brew.
– Chodzi tylko o estetykę. Mama była pedantką. Lubiła porządek.
– Aha. No to przepraszam, że moja świeczka jest zbyt... chaotyczna.
– Nie przesadzaj – wtrącił mój mąż, próbując załagodzić sytuację. – To tylko znicz.
– Nie, nie „tylko”. To symbol pamięci – powiedziała z emfazą jego matka. – A pamięć powinna być wyrażona z szacunkiem. Nie jakimś... tanim plastikiem.
– Mamo... – zaczął, ale przerwała mu.
– Nic nie szkodzi. Każdy wyraża uczucia tak, jak potrafi.
Wtedy coś we mnie pękło. Bo nie chodziło o znicz. Nigdy nie chodziło.
– To może postawię go na ziemi? Albo w ogóle go zabiorę? – spytałam, czując jak ręce zaczynają mi drżeć.
– Jeśli to cię uszczęśliwi – odparła chłodno.
I nagle ten głupi znicz stał się symbolem wszystkiego, co między nami nie działało.
Atmosfera była coraz cięższa
W drodze powrotnej siedzieliśmy w samochodzie w niezręcznej ciszy. Ja patrzyłam przez szybę, udając zainteresowanie światełkami zniczy na mijanych grobach. Mąż prowadził, zaciskając dłonie na kierownicy, a jego matka siedziała z tyłu, jak królowa, która właśnie wraca z inspekcji pałacowego ogrodu.
– Mam nadzieję, że nie zapomnieliście, że zapraszam na herbatę – odezwała się w końcu.
– Może następnym razem – rzuciłam, nie odwracając głowy.
– Ależ nalegam – kontynuowała teściowa. – Upiekłam placek z jabłkami. I zrobię twoje ulubione kanapki z szynką, Krzysiu.
– Mamo, nie jestem już dzieckiem – mruknął mój mąż.
– Wiem. Ale to nie znaczy, że nie mogę się tobą zaopiekować. Po co zaraz tak... defensywnie?
– Dobrze, wpadniemy – powiedział, zerkając na mnie z ukosa. – Na chwilę.
Nie protestowałam. Nie chciałam robić sceny. Ale w środku gotowało się we mnie wszystko.
W mieszkaniu teściowej pachniało cynamonem. Usiadłam na skraju kanapy, a ona już biegała między kuchnią a salonem, podając herbatę, ciasto, i – oczywiście – kanapki z tą cholerną szynką.
– Wiem, że Natalia nie je mięsa, ale zrobiłam tylko dla ciebie – powiedziała z uśmiechem.
– To miłe – odpowiedziałam sucho. – Naprawdę przemyślane.
– Nie wiedziałam, że to aż tak istotne. Przecież można raz się przełamać, prawda?
Pokiwałam głową, choć najchętniej trzasnęłabym drzwiami. Ale nie. Jeszcze nie teraz.
Teściowa nie dawała za wygraną
Siedzieliśmy przy stole. Mąż zjadał trzecią kanapkę, jakby to mogło rozładować napięcie. Ja mieszałam herbatę bez cukru, by tylko się czymś zająć. Teściowa patrzyła na mnie z tym swoim zafrasowanym uśmiechem, który przypominał bardziej minę pielęgniarki niż matki.
– A ty, Natalio, kiedy ostatnio byłaś u swojej mamy? – zapytała nagle, wkładając widelec w ciasto, które nikt już nie miał ochoty jeść.
– Tydzień temu. Pojechałam sama – odparłam, nie patrząc na nią.
– Sama? Krzysiu, dlaczego nie pojechałeś z żoną?
– Bo miałem robotę, mamo. Jak zawsze.
– Aha... – pokiwała głową. – Czasem warto się oderwać od pracy. Dla rodziny.
Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, tylko dlatego, że wiedziałam, że ona to kocha – ciszę, w której może coś dopowiedzieć za mnie.
– A wiecie – kontynuowała, zerkając na szklankę po herbacie mojego męża – ten komplet dostałam jeszcze od ojca Krzysia. Kupił mi go na rocznicę. Wtedy jeszcze pamiętał. Potem to już różnie bywało...
– Naprawdę musimy o tym teraz? – Krzyś westchnął i podsunął szklankę do zlewu.
– Czasem warto pamiętać – rzuciła, a jej wzrok znowu spoczął na mnie.
I wtedy mnie tknęło. Może to wcale nie chodziło ani o znicze, ani nawet o mnie. Może po prostu widzi we mnie to, co ją samą bolało przez lata. Ale nie zamierzałam jej z tym pomagać. Jeszcze nie.
Zgodziłam się z nią spotkać
Dwa dni później zadzwoniła.
– Natalio, znalazłam w piwnicy porcelanę po babci. Chciałabym ci ją oddać.
– Po co?
– Bo jesteś żoną mojego syna. A ta zastawa... należy do kobiety w domu.
Zamurowało mnie. Przez chwilę myślałam, że pomyliła numery.
– My nie potrzebujemy porcelany. Mamy talerze – odparłam ostrożnie.
– Ale nie takie. To są, jak mawiała moja mama, z marginesem błędu – zaśmiała się lekko. – Jeden zawsze może się stłuc. Mama zawsze powtarzała, że dom bez marginesu błędu to dom pełen napięcia.
– Czyli jednak coś się może... zepsuć? – wypaliłam.
– Oczywiście. Właśnie dlatego trzeba mieć zapas. – W jej głosie brzmiała jakaś dziwna miękkość. – Będziesz dziś w domu?
Zgodziłam się, nie wiem po co. Może z czystej ciekawości, jak wygląda kobieta, która przychodzi z porcelaną jako zadośćuczynieniem. Przyszła punktualnie. Z wielką torbą i maleńkim ciastkiem w plastikowym pudełku.
– Na dokładkę do tego, co ostatnio upiekłam. Tamten placek był trochę suchy.
– Aha – rzuciłam, otwierając drzwi szerzej.
W kuchni rozłożyła talerze na stole, jakby układała mapę starych rodzinnych krzywd.
– Wiesz, Natalia... ja nigdy nie miałam synowej. Znaczy, teraz mam. Ale to... nowe dla mnie.
– Dla mnie też – przyznałam.
– I czasem mi się zdaje, że próbuję za bardzo.
– A czasem jesteś zbyt... perfekcyjna – dodałam, patrząc na równy rząd talerzy.
Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy – szczerze.
Starałam się ją zrozumieć
– Wiesz, Natalia – zaczęła teściowa, nalewając nam po herbacie – ja się ciebie trochę bałam. Na początku.
– Serio? – uniosłam brwi. – A wyglądało, jakby to raczej ja powinnam się bać.
– Bo byłaś inna. Nie taka jak… no, jak dziewczyny, które sobie wyobrażałam. A potem, zamiast się cieszyć, że Krzyś kogoś ma, zaczęłam to analizować. Twoje buty. Twój ton. Twój znicz…
Parsknęłam śmiechem.
– Czyli jednak chodziło o znicz?
– Nie. Chodziło o to, że nie byłaś mną – przyznała spokojnie. – A ja całe życie myślałam, że wiem, jak wszystko powinno wyglądać.
– I że mój znicz był za krzywo.
– Tak, ale wiesz co? Może właśnie w tym było życie. W tej twojej krzywej świeczce. Bo ja przez tyle lat wszystko układałam równo. I nic z tego nie wynikło. Może poza zmęczeniem.
Spojrzałam na nią inaczej niż zwykle. Nie jak na surową matkę mojego męża. Raczej jak na kobietę, która przez lata próbowała być idealna, aż sama się w tym zgubiła.
– A może ja też za bardzo trzymałam dystans – powiedziałam. – Bo od początku czułam, że nie pasuję do waszego układu. Do tych równych rządków, do tej porcelany.
– To głupie, że dopiero znicz musiał nas pogodzić.
– Albo właśnie mądre. Bo znicze są od pamięci. Może trzeba zapamiętać coś więcej niż tylko porządek.
Wzięła łyk herbaty, po czym kiwnęła głową.
– Myślisz, że mogłabym kiedyś przyjść do was... nie z ciastem, ale tak po prostu?
– Spróbuj. Nawet jeśli poustawiam te talerze trochę krzywo – uśmiechnęłam się.
I wtedy wiedziałam, że to był właśnie nasz margines błędu. Że może nie od razu będzie między nami idealnie, że czasem coś się popsuje. Ale wciąż będzieny mogły usiąść razem do stołu.
Znalazłyśmy wspólny język
Tydzień później zadzwoniła bez zapowiedzi.
– Nie robię ciasta – powiedziała od razu. – Po prostu wpadnę. Mogę?
– Jasne. Ale przynieś mleko, bo nam się skończyło – rzuciłam półżartem.
– Mleko to mogę – odpowiedziała i rozłączyła się, zanim zdążyłam się zdziwić.
Usiadłyśmy w kuchni, obie w dresach, bez makijażu i bez masek. Zrobiłam kawę w zupełnie różnych kubkach – jeden miał odprysk, drugi był z jakiejś promocji. Patrzyła na nie przez chwilę.
– Kiedyś dostałam komplet sześciu porcelanowych. Zawsze bałam się z nich pić.
– Bo co, stłuką się?
– Bo coś się nie domyje, bo zostaną rysy, bo… sama nie wiem. Może dlatego, że wyglądały za dobrze jak na moje życie.
– A moje życie chyba nigdy nie będzie idealnie równym rzędem. Nawet znicze nie chcą się tak ustawiać.
– I dobrze – powiedziała. – Bo jak się człowiek zapatrzy w porządek, to przestaje widzieć ludzi obok.
Spojrzałyśmy na siebie.
– Wiesz, że do dziś pamiętam ten twój znicz? – dodała.
– A ja pamiętam, jak chciałam go zabrać. Ale zostawiłam. Właśnie dlatego.
Uśmiechnęła się lekko.
– Wtedy spojrzałam na ciebie jak na obcą. A ty po prostu byłaś inna. I może to był mój największy błąd.
– To może teraz zaczniemy się poznawać. Od początku – zaproponowałam.
Kiwnęła głową.
– I bez równego ustawiania.
Natalia, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wybrałam sobie ubranie do trumny, a mąż mnie wyśmiał. Powiedział, że w czymś takim nie położę się do piachu”
- „Znalazł inną i chciał rozwodu, więc przygotowałam zemstę. Konsekwencje wróciły do mnie jak bumerang”
- „Mąż traktował mnie jak ducha, a ja chciałam jeszcze pożyć. Zrobiłam 1 rzecz, a jego reakcja powiedziała mi wszystko”