Paweł towarzyszył mi w życiu prywatnym i zawodowym. Razem budowaliśmy firmę, cegła po cegle. Ja w finansach, on na pierwszej linii – klienci, kontrakty, układy. Przez lata pracowałam na jego sukcesy, choć nazwisko w mediach należało tylko do niego. A teraz? Teraz mówi mi, że się zakochał. Że nie chce już żyć w kłamstwie. Jakby to nie było kłamstwo przez ostatnie miesiące.
Rozmowa, która zmieniła wszystko
– Musimy porozmawiać – powiedział spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku znad filiżanki.
Siedział przy kuchennym stole, tak zwyczajnie, jakby miał mi oznajmić, że zabrakło mleka.
– Słucham – odpowiedziałam chłodno i oparłam się o blat, próbując zachować spokój.
– Zakochałem się. Nie chcę już dłużej żyć w kłamstwie – rzucił bez żadnych ceregieli. – Chcę rozwodu.
Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, choć w kuchni panował wrześniowy chłód. Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu, próbując uwierzyć, że naprawdę wypowiedział te słowa.
Myślałam, że to tylko zły sen
– A przez dwadzieścia lat żyłeś w czym? W bajce?! – krzyknęłam, tłumiąc łamiący się głos.
– Joasiu, proszę... – westchnął. – Nie chcę wojny. Chcę odejść uczciwie.
– Uczciwie? Po tym, jak mnie upokorzyłeś? – podeszłam bliżej, patrząc mu prosto w oczy. – Jak długo z nią jesteś?
– To nie ma już znaczenia. Ważne, że wiem, czego chcę. I to nie jesteś ty – dodał cicho.
Nie błagałam. Nie płakałam. Po prostu wyszłam z kuchni, zamknęłam się w gabinecie i siadłam przy biurku. Wszystko się we mnie kotłowało, ale wiedziałam jedno: Jeśli naprawdę chce odejść – nie zatrzymam go. Ale zapłaci za to. Nie po to poświęciłam mu życie, by teraz odejść z niczym.
– Podpisz papiery – powiedziałam mu tydzień później, przesuwając w jego stronę umowę przygotowaną przez mojego prawnika.
Spojrzał na nie jak na minę.
– Pół firmy? Zwariowałaś? Przecież to ja ją stworzyłem. Moje nazwisko, moje kontakty, mój pomysł!
– A kto zorganizował finansowanie na początku, Paweł? Kto liczył każde zamówienie i trzymał księgowość w ryzach przez pierwsze dziesięć lat?
– Nie róbmy z tego wojny. Dogadajmy się po ludzku.
– Po ludzku? Ty się wyprowadzasz do dziewczyny młodszej o dwadzieścia lat, a ja mam się zadowolić połową wspomnień i uśmiechem wdzięczności?
Zamilkł. Wiedział, że nie żartuję
– Zrujnujesz wszystko, co zbudowaliśmy – powiedział w końcu, głosem, który miał mnie przestraszyć.
– To już zrobiłeś, wprowadzając Sandrę do naszego życia – odparłam. – Ja tylko przywracam równowagę.
Podpisał. Nie od razu, nie bez wściekłości, ale podpisał. Czułam gorzki triumf, ale gdzieś z tyłu głowy kiełkowała myśl: To nie wystarczy. On musi poczuć stratę. Prawdziwą. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam o Witoldzie. Witold przyjął mnie w swoim biurze z uśmiechem, którego nie cierpiał Paweł – tym wyćwiczonym, chłodnym, który nie zdradzał żadnych emocji. Znaliśmy się z branżowych wydarzeń, ale nigdy nie zamieniliśmy więcej niż kilka grzecznościowych zdań. Teraz miałam jednak coś, czego zawsze chciał.
– Mam dla ciebie ofertę – powiedziałam spokojnie. – Moje udziały w firmie Pawła.
– Połowa? – zdziwił się.
– Dokładnie. Z dokumentami gotowymi do podpisania.
– Nigdy nie sądziłem, że Paweł wypuści cię z rąk. To dla mnie jak prezent od losu.
– Nie traktuj tego jak prezent – odpowiedziałam. – To inwestycja. W moją zemstę.
Nie zapytał, dlaczego to robię. Nie musiał. Wiedział, kim był Paweł, ile dla niego znaczyła ta firma i jak zaboli go, gdy dowie się, komu ją sprzedałam. Transakcja była szybka. Bez negocjacji, bez zastrzeżeń, bo Witold był zbyt inteligentny, by tracić okazję. Gdy Paweł odkrył, co zrobiłam, zadzwonił. Jego głos drżał z wściekłości.
– Czy ty naprawdę oddałaś połowę firmy mojemu wrogowi?! Zniszczyłaś mnie, rozumiesz to?!
– Nie ja cię zniszczyłam, Paweł. Ty sam to zrobiłeś – odpowiedziałam chłodno i rozłączyłam się.
Mijały tygodnie, a ja dostawałam raporty
Najpierw drobne zmiany – przesunięcia w kontraktach, rezygnacje klientów, którzy dziwnie nagle zaczęli preferować konkurencję. Potem – konkretne uderzenia. Witold nie kupił udziałów z sentymentu. On polował. A teraz miał pełny dostęp do wnętrza firmy Pawła. Zaczęła się wyprzedaż ludzi i wartości.
Widziałam Pawła raz – przypadkiem, w centrum miasta. Stał z Sandrą przed witryną butiku, ale nie rozmawiali. Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Nie powiedział nic. Ja też. Skinęłam głową jak obca.
Tydzień później napisał: „Spotkajmy się. Bez wojny”. Zgodziłam się. W kawiarni, neutralny grunt.
Spotkanie na chłodno
– Zemściłaś się. Masz satysfakcję? – zapytał cicho, bez tej buty, którą pamiętałam.
– Mam równowagę – odpowiedziałam. – Reszta to już twoja sprawa.
Przez chwilę tylko patrzył. Kiedyś tak mnie dotykał wzrokiem. Teraz siedział przede mną mężczyzna, którego już nie znałam. Zmęczony, opuchnięty, w źle dobranej marynarce.
– Joanna, ja nie chciałem cię zranić. – Wziął głęboki oddech. – Ale chyba właśnie na to zasłużyłem.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam pierwsza, nie oglądając się za siebie. W drodze powrotnej pierwszy raz poczułam… nie ulgę, nie zwycięstwo, ale jakiś chłodny spokój. Chociaż z tyłu głowy kołatało pytanie: czy naprawdę to już koniec?
Kto tu jest ofiarą?
Witold zaprosił mnie do biura kilka tygodni później. Niby na kawę, ale od progu czułam, że to nie będzie uprzejma pogawędka.
– Joanna. Usiądź – wskazał fotel naprzeciw siebie, nie wstając. Ton miał chłodny, formalny. Zupełnie inny niż ten, którym rozgrywał Pawła.
– Jakaś zmiana planów? – zapytałam z lekkim uśmiechem, choć coś już ściskało mnie w żołądku.
– Mamy nową strukturę. Po twoim odejściu przekształciłem firmę i nie masz już wpływu na to, co się dalej dzieje.
Zamarłam.
Pustka po zwycięstwie
– Przekształciłeś ją beze mnie?
– Ty zrobiłaś swoje – powiedział spokojnie. – Sprzedałaś mi udziały, oddałaś kontrolę. Nie licz, że będę się z tobą dzielił.
– Czyli użyłeś mnie?
– Nie. Ty sama się ofiarowałaś. Ja tylko skorzystałem – uniósł brwi. – Paweł był moim celem. Nie ty.
Wyszłam bez pożegnania, a na parkingu usiadłam w aucie i siedziałam tak przez długi czas. Zniszczyłam Pawła. A Witold zniszczył mnie. Bezboleśnie. Legalnie. Bez cienia wyrzutu. Myślałam, że zemsta będzie słodka ale nie odzyskałam nic. Kara, którą wymierzyłam, wróciła do mnie jak bumerang. I choć nie wpadłam w ruinę, jak on, to jednak coś we mnie obumarło.
Joanna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.