Z zewnątrz wyglądamy jak całkiem zwyczajna rodzina. Tomek – mój mąż – pracuje w branży IT, ja od kilku lat jestem na pół etatu, głównie zdalnie, a resztę czasu pożerają mi dzieci. Dwójka. Córka ma osiem lat, syn pięć. Dom – względny porządek, obiady – ugotowane, zakupy – zrobione. Nikt by nie powiedział, że w tej pozornie dobrze naoliwionej maszynie coś zgrzyta. Ale zgrzyta. Czasami tak, że aż zęby bolą.
Nie zawsze tak było. Kiedyś... Boże, kiedy to było? Chyba przed ciążą z Hanią – byłam pełna energii. Pracowałam w agencji reklamowej, biegałam po prezentacjach, jeździłam na eventy, wieczorami pisałam briefy, czułam, że żyję. Nie miałam wtedy wiele czasu, ale miałam kontrolę. Nad sobą. Nad swoim życiem. Nad własnymi pieniędzmi.
A teraz? Teraz pytam męża, czy możemy kupić nowy czajnik, bo ten stary pluje wodą. A kiedy przynoszę do domu coś dla siebie – nie z promocji, nie z wyprzedaży, nie z działu "home office" – zaczyna się rozmowa o priorytetach. Wiem, co powie ktoś z boku: „Ale przecież Tomek zarabia więcej”. No tak. Zarabia. Ale czy to znaczy, że mam być jak dziecko na utrzymaniu? Że moje potrzeby są mniej ważne? Że kiedy on wraca do domu z kolejnym głośnikiem bluetooth albo nowym narzędziem, to jest ok, a jak ja zamówię sobie krem za sto złotych, to już „przesada”?
I wiecie co? Nie chodzi o pieniądze. Naprawdę. Chodzi o to uczucie. Że przestajesz być partnerką, a zaczynasz być petentką. Że musisz się tłumaczyć. Że twoje „chcę” jest mniej ważne niż jego „potrzebuję”. A przecież oboje chcemy tylko jednego – być szczęśliwi. Tylko że jego szczęście kosztuje więcej. I nie budzi tylu pytań.
Kłótnia o pieniądze
– To, co to jest? – Tomek wszedł do salonu, ściągając kurtkę, i zatrzymał się jak wryty. – Skąd ten fotel?
Stałam przy kuchennym blacie z kubkiem herbaty. Dzieci oglądały bajkę w drugim pokoju.
– Zamówiłam. Do pracy. Stary miał połamane oparcie, kręgosłup mnie już bolał.
– No ok, ale... Nie mogliśmy tego najpierw omówić?
Zamknęłam oczy i odliczyłam w myślach do trzech. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Znałam ten ton. Taki niby spokojny, ale podszyty tą jego dziwną pretensją.
– Tomek, to tylko fotel. Ty w zeszłym tygodniu kupiłeś smartwatcha za dwa tysiące i jakoś nie mieliśmy „omawiania”.
– Ale ja to robię z mojej pensji – warknął.
– A ja niby z czyjej? – odłożyłam kubek. – Pracuję. Zarabiam. Może nie tyle co ty, ale przecież to nie są twoje pieniądze dla mnie, tylko nasze – dla nas.
– Nie chodzi o to. Po prostu… staram się kontrolować wydatki. Ty powinnaś też. Wiesz, ile teraz mamy opłat?
Zachciało mi się śmiać. Naprawdę. Chociaż czułam, że mnie aż ściska w środku.
– I dlatego kupiłeś sobie tę nową bieżnię dwa miesiące temu?
Spojrzał na mnie z irytacją, po czym podszedł i usiadł. W nowym fotelu.
– Wygodny, prawda? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Wstał.
– Po prostu… pogadajmy następnym razem, ok?
Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że mam dosyć ciągłego pytania o zgodę? Że mam dość tego poczucia winy za każdą złotówkę wydaną na siebie? Stałam w kuchni i czułam, że zaczynam się w środku kruszyć. A on… po prostu poszedł do łazienki.
Rozmowa z przyjaciółką
– Serio? O fotel? – Anka podniosła brwi i upiła łyk kawy. – Przecież to nie brzmi jak problem, tylko jak jakiś żart.
Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni na rogu. Udało mi się wyrwać z domu na dwie godziny. Anka miała dzień wolny, dzieci u teściowej. Mnie po prostu dusiło i musiałam to z siebie wyrzucić.
– No właśnie. Żart. Tylko że ja już mam dość śmiania się z takich "drobiazgów". Bo one się kumulują. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. I nagle budzisz się któregoś ranka z myślą, że nawet nie wiesz, kim jesteś poza byciem mamą i żoną.
– Natalia… – Anka położyła dłoń na mojej. – Ty przecież zawsze byłaś silna. Ambitna. Pamiętam, jak kiedyś mówiłaś, że nigdy nie pozwolisz, żeby ktoś decydował za ciebie.
– Bo ja naprawdę wierzyłam, że będziemy partnerami – szepnęłam. – Że to będzie związek, w którym dzielimy się wszystkim. Tymczasem czuję się jak... jak księgowa. Domowa księgowa, której nie wolno zrobić zakupu bez podpisu przełożonego.
– Czy on w ogóle cię jeszcze słucha?
Spojrzałam na nią i po raz pierwszy wypowiedziałam na głos coś, co już dawno we mnie siedziało.
– Nie wiem. Może już nie.
W moich oczach pojawiły się łzy. Anka sięgnęła po chusteczkę i podała mi bez słowa. Milczała chwilę, zanim znowu się odezwała.
– Wiesz, że nie musisz tak żyć, prawda? Że masz prawo chcieć więcej niż tylko „być grzeczna i oszczędna”.
Skinęłam głową. Niby wiedziałam. Ale co z tego, skoro każdego dnia czułam się jak ktoś, kto musi prosić o wszystko.
Ostateczne starcie
Usłyszałam, jak klucz obraca się w zamku. Byłam w kuchni, akurat kończyłam płukać sałatę. Dzieci bawiły się w pokoju. Zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „cześć”, Tomek wszedł z uśmiechem na twarzy i... kartonowym pudełkiem pod pachą.
– Zgadnij, co mam! – rzucił entuzjastycznie.
Od razu poczułam niepokój. Zdziwienie. I coś jeszcze. Coś gorzkiego.
– Co to? – zapytałam ostrożnie.
– Dron! Taki z kamerą 4K, stabilizacją, bajerem do montażu. Chłopaki w pracy mają – musiałem mieć też. No weź, Natalia, będzie super na wakacje. Dzieciaki będą zachwycone!
Patrzyłam na niego i czułam, że cała się spinam. W gardle rosła gula. On nie widział niczego złego. Wręcz przeciwnie – był podekscytowany jak dziecko. A ja?
– Ile dałeś?
– Dobra cena. Cztery dwieście, ale przecież to raz na lata...
– Cztery dwieście?! – powtórzyłam, czując, jak coś we mnie pęka. – A ja... ja się tłumaczyłam za fotel za sześć stówek?!
– Natalia... – westchnął, nagle zaskoczony moim tonem.
– Czemu ty możesz kupować, co chcesz, a ja muszę się tłumaczyć? Czemu twoje zakupy to "inwestycje", a moje to "zachcianki"? No, powiedz mi!
– Bo ja zarabiam na to wszystko! – rzucił bez chwili zastanowienia.
Zapadła cisza. Podeszłam do stołu, oparłam się o blat i spojrzałam mu w oczy.
– Nie jesteśmy partnerami. Jesteśmy jak szef i pracownik. I zgadnij, kto jest kim.
Spuścił wzrok. Ja wyszłam z kuchni. Poszłam do sypialni, zamknęłam się na klucz i wzięłam głęboki oddech. Tym razem nie chodziło już o drony. Chodziło o to, że pierwszy raz naprawdę usłyszałam, co naprawdę myśli.
Z kim ja żyłam przez te wszystkie lata?
Wyszłam z domu. Nie miałam planu, nie zabrałam nawet kurtki, choć wieczór był chłodny. Po prostu musiałam wyjść. Odetchnąć. Szłam długo. Nie odezwał się ani razu. Nie zadzwonił. Jakby wiedział, że to nie moment. Albo jakby mu było wszystko jedno. Zadzwoniłam do Anki.
– Mogę na chwilę wpaść?
Nie zadawała pytań. Po pół godziny siedziałyśmy na jej kanapie. Z kubkiem w dłoni, otulona kocem, płakałam cicho.
– To nie chodzi o pieniądze, Anka. Nawet nie o drona. Chodzi o to, że ja czuję się... jak cień samej siebie.
– A jemu to w ogóle przeszło przez myśl?
– Chyba nie.
Wróciłam późnym wieczorem. Tomek siedział przy stole, jakby czekał.
– Natalia… – zaczął cicho. – Przesadziłem.
Usiadłam naprzeciwko. Patrzyłam mu w oczy.
– Nie chcę żyć w związku, w którym muszę się prosić o zgodę na wszystko.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież niczego ci nie brakuje.
Zamknęłam oczy. Słyszałam te słowa jak echo. „Przecież niczego ci nie brakuje”. To było jego ulubione zdanie.
– Wiesz, co? Tak naprawdę brakowało mi wszystkiego — partnerstwa, szacunku, poczucia, że moje zdanie, moje potrzeby, ja – też się liczą.
Tego wieczoru nie rozmawialiśmy więcej. Poszłam spać do sypialni. On zajął kanapę w salonie. Ale ja już wiedziałam, że ta rozmowa to dopiero początek.
Czas na decyzję
Z samego rana usiadłam z notatnikiem i długopisem. Może to głupie, ale musiałam to uporządkować. Spisałam, ile zarabiam ja, ile on. Ile wydajemy na rachunki, ile na dzieci. I ile zostaje. To, co mnie uderzyło, to nie liczby. Tylko fakt, że ja nawet nie miałam pojęcia, ile zostaje. Bo „on się tym zajmował”. A ja... ja się zajmowałam resztą. Dzieci biegały po domu, Tomek jak zwykle szykował się w pośpiechu. Ale zanim wyszedł, złapałam go za rękaw.
– Musimy porozmawiać.
Westchnął. Usiadł przy stole.
– Tomek, ja chcę ustalić jasne zasady. Podział finansów. Wspólna decyzja przy większych wydatkach. I to w dwie strony. Żadnych fochów, żadnego tłumaczenia się z zakupów. Chcę, żebyśmy znów byli partnerami. Albo... nie wiem, czy jest sens w tym trwać.
– Mówisz poważnie?
– Bardziej niż kiedykolwiek.
– Myślałem, że... że przesadzam czasem, ale nie sądziłem, że aż tak to widzisz.
– A ty wiesz, jak ja się czuję?
Chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta.
– Albo coś zmienimy – dodałam, spokojnie – albo nie widzę sensu dalej w tym tkwić.
Nie krzyczałam. Nie rzucałam talerzami. Po prostu mówiłam. A to, co zobaczyłam w jego oczach, to nie był gniew. To był strach. I może... może cień zrozumienia. Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł do pracy. Bez słowa. A ja? Siedziałam przy stole, gapiąc się w notatnik. I po raz pierwszy od miesięcy czułam się jak ktoś, kto znów trzyma ster.
Minęło kilka dni. Tomek był dziwnie cichy, trochę bardziej obecny. Zaczął sam z siebie ogarniać rzeczy, których wcześniej „nie widział” – śmieci, zakupy spożywcze, nawet raz zapytał, czy mam ochotę na spacer wieczorem.
Ja nie robiłam żadnych wielkich deklaracji. Nie pakowałam się, nie groziłam rozwodem. Ale we mnie coś się przestawiło. Jakby ktoś przekręcił zamek od środka i w końcu mogłam wyjść. Już nie chcę siedzieć w ciasnym pokoju grzecznych żon i wiecznie zmęczonych matek. Nie chcę prosić o pozwolenie na kupienie sobie kremu, fotela czy chwili oddechu.
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Natalia, 44 lata