Kiedyś lubiłam gotować. Naprawdę. Nie tylko dlatego, że wychowałam się w domu, gdzie obiad o piętnastej był świętością, a pachnący rosół w niedzielę oznaczał, że świat jest jeszcze na swoim miejscu. Lubiłam gotować, bo to był mój sposób na okazywanie miłości. Trochę też – na uspokajanie się, kiedy życie wymykało mi się spod kontroli. Krojenie cebuli, gotowanie na parze, robienie własnych kopytek – w tym wszystkim było coś kojącego. Jakby każdy ruch nożem albo każde przetarcie sosu przez sito układało mnie na nowo.

Gdy poznałam Kamila, gotowanie stało się moim rytuałem jeszcze bardziej. On lubił moje leczo, zachwycał się moimi ciastami i twierdził, że moje naleśniki smakują jak z dzieciństwa. A ja? Pękałam z dumy. Pamiętam, jak pakowałam mu do pracy pudełko z ryżem, warzywami i kawałkami łososia – i ukradkiem wrzucałam tam karteczkę z serduszkiem. Tak było. Teraz... nie gotuję wcale.

Nie stało się to z dnia na dzień. Nie było jednej kłótni, po której odłożyłam patelnię i powiedziałam: „Dość.” To było raczej jak kapanie wody z nieszczelnego kranu. Najpierw przyniósł jedną torbę od mamy, mówiąc: ugotowała więcej, to się podzieliła. Potem przyszedł z drugą. A potem te torby zaczęły pojawiać się regularnie, jak harmonogram dostaw. Bez zapowiedzi. Bez pytania. Z pudełkami, ciastami, zupą, pierogami i zapasem na czarną godzinę. Z początku myślałam, że to chwilowe. Że może teściowa się nudzi. Ale potem zobaczyłam, jak Kamil, wkładając kolejny słoik bigosu do lodówki, mówi z rozbrajającym spokojem:

– No, mama znowu się postarała.

A ja... już nic nie powiedziałam. Tylko wzięłam swój garnek rosołu, który gotowałam przez półtorej godziny, i wylałam go do zlewu. Po cichu. Nawet nie zapytał, gdzie zniknął. Bo już wtedy zaczynałam rozumieć, że nie gotuję z potrzeby – tylko dla kogoś, kto już tego nie widzi.

Słoiki od teściowej piętrzyły się w lodówce

– Czemu twoja matka nie zapyta mnie, zanim włoży coś do naszej lodówki? – zapytałam spokojnie, choć w środku aż się gotowałam.

Kamil podniósł głowę znad telefonu, zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.

Przecież ona tylko chce pomóc. Nie chcę, żeby się obraziła.

– A ja? Ja się już dawno obraziłam. Ale tego nie zauważasz – powiedziałam ostrzej, niż planowałam.

Wziął głęboki oddech, jakby chciał się uzbroić w cierpliwość.

– Anka, nie przesadzaj. To tylko jedzenie. Nie róbmy z tego afery.

– Nie robię afery, Kamil. Ja po prostu gotuję codziennie. Dla ciebie. Z myślą o nas. I potem przychodzisz z siatkami od swojej matki, jakbym była przezroczysta. Jakby mój obiad się nie liczył.

– Ale przecież... Można zjeść jedno i drugie, nie?

– Nie. Nie można. Bo to tak, jakbyś mówił: „Twoje nie jest wystarczające, Anka. Mama zrobiła lepiej.”

– Nigdy tak nie powiedziałem! – uniósł głos, ale raczej z bezsilności niż złości.

– Nie musisz mówić. Ja to czuję. Za każdym razem, gdy wyciągasz z lodówki jej klopsiki i wstawiasz mój makaron do zamrażarki, „żeby nie zmarnować”.

Zamilkł. Znowu. Bo on nigdy nie miał gotowych odpowiedzi. Kiedy rozmowa dotyczyła jego matki, zawsze spuszczał głowę i chował się za „nie chcę, żeby się obraziła”.

– A ja czuję się jak służąca, którą można pominąć – dodałam cicho, prawie szeptem. – Jak ktoś, kto jest w tym domu tylko po to, żeby było posprzątane i cicho. Żeby nie było awantur.

– Anka... To naprawdę nic takiego. Zależy mi na was obu. Nie chcę problemów.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Ty już wybrałeś, Kamil. Wybrałeś spokój. Ale nie mój. Jej.

Wieczorem wzięłam talerz zupy zrobionej rano. Otworzyłam lodówkę. Na półce stała zupa ogórkowa od jego mamy. Z karteczką: „Gdyby Ania nie miała czasu.” Wylałam swoją do zlewu. Bez słowa.

„Oj, biedny Kamil. Nic nie ma ugotowane?”

Zrobiłam to specjalnie. Wstałam rano, spojrzałam na zegar i pomyślałam: „Nie będę dziś gotować.” Kamil nawet nie zapytał, co na obiad. Zjadł śniadanie w ciszy i poszedł do pracy. Przez cały dzień pracowałam przy komputerze, odpisałam na dziesiątki maili, rozwiesiłam pranie, ale kuchnia została nietknięta. I to było dziwne uczucie – jakbym pozwoliła się zawiesić w próżni. Około siedemnastej usłyszałam charakterystyczne „klik” klucza w zamku. Weszła ona. Danuta.

– Halo, to ja! – zawołała ze swoim zawsze przesłodzonym tonem. – Przyniosłam coś dobrego!

Zacisnęłam zęby. Nie wyszłam z pokoju. Usiadłam przy biurku i udawałam, że jestem bardzo zajęta. Usłyszałam, jak stuka obcasami po kuchni.

– Oj, biedny Kamil. Nic nie ma ugotowane? – powiedziała głośno. Wystarczająco głośno, bym usłyszała.

– No ale dobrze, że mama pomyślała!

Słyszałam otwieranie lodówki, brzęk pudełek, szuranie słoików.

– Wiesz, Aniu – kontynuowała, już wiedząc, że ją słyszę – ja wiem, że ty pracujesz. Ale obiad to chyba nie taki wysiłek, co?

Nie odpowiedziałam. Udawałam, że mnie nie ma.

Wieczorem, kiedy już wyszła, Kamil pojawił się w drzwiach mojego pokoju.

– Coś się stało?

Odłożyłam laptopa.

– Ona naprawdę tak mówi? Że nie mam siły ugotować obiadu?

– Ona po prostu martwi się, że jesteś przemęczona. I chce pomóc.

– To nie jest pomoc. To wtrącanie się. Jak można wchodzić do czyjegoś domu bez zapowiedzi i urządzać lodówkę po swojemu?

– Przynajmniej coś jest do jedzenia. Nie rozumiem, czemu robisz z tego problem.

– Bo to nie jest twoja matka, która chce pomóc. To jesteś ty, który pozwala, by mnie codziennie ignorowano. Pozwala, by mnie pomijano. Ja gotuję dla ciebie. A ty nie tylko tego nie widzisz. Ty tego nawet nie bronisz.

– Ale przecież... to tylko obiad.

– Nie, Kamil. To nie tylko obiad. To ja. Ja w tym domu też jestem. Ale chyba tylko fizycznie.

Zamilkł. A ja znów czułam, jak coś się we mnie zaciska. To uczucie było znajome. Rezygnacja. Poczucie, że mogę krzyczeć, ale on i tak tego nie usłyszy.

Nie będę więcej robić za kucharkę

Nie gotowałam przez tydzień. Nie piekłam, nie smażyłam, nie gotowałam zup. Czasem zjadłam coś na szybko przy komputerze – jajko na miękko, kanapkę, banana. Kamil? Wracał do domu, otwierał lodówkę, wyciągał jedno z tych wiecznych pudełek od mamy. Klopsiki w sosie, gulasz, fasolka po bretońsku. Ogrzewał je w mikrofalówce, czasem nawet nie zmywał po sobie. Przez tydzień nie zapytał ani razu: „Dlaczego nie gotujesz?”
Siódmego dnia wieczorem, kiedy znów jadł coś na szybko, odezwał się:

– Wiesz... może mama coś podrzuci jutro, bo pewnie jesteś zmęczona.

Podniosłam wzrok. Spojrzałam mu prosto w oczy. I po raz pierwszy od dawna nie krzyczałam.

– Nie jestem zmęczona. Po prostu nie gotuję już dla kogoś, kto nie widzi mnie w tym domu.

Zawahał się, zawieszony z widelcem w powietrzu.

– To tylko jedzenie...

– Nie, Kamil. To nie tylko jedzenie. To cały brak szacunku. Dla mnie. Dla tego, co budujemy. Dla tego, co udajemy, że budujemy.

Odłożył widelec.

– Przesadzasz. Naprawdę.

– Tak. Zawsze to mówisz. Że przesadzam. Ale wiesz, co jest największym przesadzeniem? Że ja się jeszcze staram.

Spojrzał na mnie bezradnie. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś w rodzaju lęku. Ale nie był to lęk przed utratą mnie. Bardziej... przed zmianą. Wstałam. Weszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę. Była zapchana po brzegi. Wszystko oznaczone karteczkami: „Zupa na trzy dni.” „Ciasto z wiśniami.” „Kotlety schabowe – tylko podgrzać.” Odwróciłam się do niego.

– Wiesz co, Kamil? Może jestem tylko dodatkiem do tej lodówki. Może właśnie tyle dla ciebie znaczę.

Zamknęłam lodówkę i wyszłam z kuchni. Zostawiłam za sobą otwarte drzwi. Bo to nie była już moja przestrzeń. To był tylko dom, w którym kiedyś pachniało moim rosołem. I moją nadzieją.

Przyjaciółka podała mi pomocną dłoń

Zabrałam torbę, kilka ubrań i komputer. Wsiadłam w pociąg do Sylwii. Zadzwoniłam do niej dopiero, gdy siedziałam już w przedziale.

– Anka? Wszystko ok? – zapytała od razu, słysząc mój głos.

– Mogę się u ciebie zatrzymać na parę dni?

Nie zadawała pytań. Nigdy nie zadawała, zanim nie byłam gotowa mówić. Gdy otworzyła mi drzwi, objęła mnie bez słowa. Pachniała kawą i pastą do zębów. Jak dom.

Dopiero wieczorem, siedząc na jej kanapie, zaczęłam mówić. O wszystkim. O teściowej, o lodówce, o zupach, o ciszy, która bolała bardziej niż krzyk.

Sylwia słuchała. Potem sięgnęła po kieliszek wina i powiedziała:

– Ty nie jesteś nienormalna. Po prostu jesteś niewidzialna.

Spojrzałam na nią, jakby mi właśnie podała słowo, którego szukałam od miesięcy.

– On mnie nie widzi. Nawet kiedy mówię. Nawet kiedy płaczę. Nic. Zero reakcji.

– Bo ty jesteś dla niego tłem. Miłym, wygodnym tłem. Domem, który się sam ogarnia, jedzeniem, które się pojawia, ciszą, która nie zadaje pytań.

– A ja chciałam tylko, żeby mnie szanował.

– A on tylko chciał, żeby mama nie była zła – Sylwia pokręciła głową. – To takie męskie. Wybierają pokój z matką kosztem burzy z żoną. Nawet jeśli ta burza jest o coś, co naprawdę się liczy.

Zamilkłam.

– Pamiętasz, jak mama zawsze mówiła: „Nie rób scen, Aniu. Dziewczynie nie wypada”? – dodałam po chwili.

– Pamiętam. I pamiętam, jak ją słuchałaś. A ja zawsze byłam tą, która trzaskała drzwiami.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Może powinnam kiedyś trzasnąć tymi drzwiami.

– Zrobiłaś to. Teraz pytanie, czy wrócisz. I po co.

Spojrzałam na swoje dłonie. Suche, popękane, z drobnymi rankami od zimy i detergentu.

Chciałabym kiedyś ugotować coś dla kogoś, kto to doceni. Kto spojrzy na talerz i powie: „Dziękuję, Anka.” Tak po prostu.

Sylwia dotknęła mojej dłoni.

– Najpierw ugotuj coś dla siebie. I zjedz przy zapalonej świeczce. Nawet jeśli to będzie jajko na twardo.

Tamta kobieta już nie wróci

Kamil pojawił się u Sylwii dwa dni później. Stał w progu, z oczami podkrążonymi i koszulą wymiętą jak nigdy. Sylwia spojrzała na mnie pytająco, ale tylko skinęłam głową. Wyszła z pokoju.

– Cześć – powiedział, jakbyśmy się nie widzieli od paru godzin, a nie od kilku dni, które dla mnie były jak miesiące.

– Cześć.

– Musimy porozmawiać.

Skinęłam głową. Usiadł naprzeciwko mnie, na brzegu fotela, jakby nie był pewien, czy może tu w ogóle być.

Zrozum, że to wszystko mnie przerosło. Nie chciałem wojny w rodzinie – zaczął niepewnie.

– A ja? Ja już dawno jestem twoją wojną.

Zamilkł. Patrzył na mnie z bólem, ale nie z tym bólem, którego się spodziewałam. Nie wyglądał jak ktoś, kto żałuje. Raczej jak ktoś, kto nie rozumie, co poszło nie tak.

– Co mam zrobić? – zapytał, po chwili milczenia.

– Przestać być synem. Zacznij być mężem.

– Ale ja...

– Nie. Nie tłumacz się. Ja nie jestem już tą samą kobietą, Kamil. I nie wiem, czy chcę nią znowu być. Tą, która w milczeniu wylewa rosół do zlewu i udaje, że wszystko jest w porządku.

Westchnął, spuścił głowę.

– Chciałbym cofnąć czas.

– A ja chciałabym być kimś, kto nie musi udawać, że nie czuje się niewidzialna.

Podniósł wzrok.

– Czy jest jakaś szansa?

Wzięłam głęboki wdech.

– Może. Ale nie tu. Nie teraz. I na pewno nie na twoich warunkach.

Wstał. Popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę, jakby próbował zapamiętać moją twarz na wypadek, gdyby już więcej jej nie zobaczył.

– Kocham cię – wyszeptał.

– Może kiedyś też cię kochałam – odpowiedziałam. – Ale tamta kobieta już nie wróci.

W domu znowu pachniało zupą, ale nie moją

Wróciłam do domu kilka dni później. Ale nie dlatego, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie dlatego, że mi wybaczył, albo że ja wybaczyłam jemu. Po prostu... chciałam zabrać swoje rzeczy. Swoje kubki, kilka książek, ulubioną patelnię. Nie byłam jeszcze gotowa powiedzieć: „To koniec.” Ale nie byłam też gotowa powiedzieć: „Zostaję.” Przeszłam przez mieszkanie w milczeniu. Kamil był w sypialni. Leżał na łóżku, z rękami za głową, patrzył w sufit. Nie podniósł się, kiedy weszłam. 

Spakowałam się w ciszy. Ubrania, kilka notatników, laptop. 

– Wrócę po resztę rzeczy w przyszłym tygodniu – powiedziałam w drzwiach.

Kamil tylko skinął głową. Tak, jakby rozumiał, że już nie jestem tą samą kobietą, która kiedyś gotowała mu naleśniki z sercem wyciętym z truskawek.
Nie powiedział: „Zostań.” I może dobrze. Bo ja nie chcę już wracać do bycia tłem. Może jeszcze kiedyś wrócę do gotowania. Ale tylko dla kogoś, kto mnie widzi. Albo dla siebie. Może nauczę się gotować nie po to, by zasłużyć. Tylko po to, żeby być. Bo teraz wiem jedno – jestem. Nawet jeśli przez lata czułam się niewidzialna. Wyszłam z mieszkania bez pożegnania. W domu znowu pachniało zupą. Ale nie moją. I to było najtrudniejsze do przełknięcia.

Anna, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.