Gdy mężowi wreszcie udało się kupić działkę i postawić dom jego snów, wydawało się, że nasze życie wskoczy na nowy, lepszy poziom. Ale rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. W tej wymarzonej willi zamiast żyć jak królowa, czuję się jak służąca. Bo gdy inni podziwiają luksus, ja widzę tylko kurz, zlew pełen naczyń i stertę prania.
Willa jak z katalogu
– Zobacz, kochanie, wyobrażasz sobie nas w takim domu? – Piotrek przycisnął ekran telefonu do mojej twarzy. Na zdjęciu była biała willa z kolumnami i ogromnymi przeszkleniami.
– Ładne… Ale chyba z Miami, a nie z naszego powiatu – uśmiechnęłam się półgębkiem.
– Wcale nie. To projekt od architekta z Krakowa. Realny do zrobienia. Marzenia są po to, żeby je spełniać, nie?
Wtedy nawet mnie to poruszyło. Mieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze bez windy. Dzieci rosły, rzeczy przybywało, a sąsiedzi od dołu coraz częściej stawali pod drzwiami, gdy chłopcy się ganiali. Piotrek od kilku lat prowadził firmę, zarabiał nieźle. A ja... ja może za bardzo przyzwyczaiłam się do skromności.
Budowa trwała dwa lata. Każdy wolny weekend spędzaliśmy na działce – Piotrek doglądał prac, ja ogarniałam dzieci, termosy, kanapki. Gdy stanęły pierwsze ściany, poczułam dumę. Gdy zamontowano okna, wzruszenie. A gdy wprowadziliśmy się – radość, że mamy swoje miejsce.
– Od teraz będziemy żyć jak ludzie – powiedział Piotrek w dzień przeprowadzki, rozlewając szampana do plastikowych kubków. Tylko że nie dodał, że „jak ludzie” znaczy: ja biegam ze szmatą po 300 metrach kwadratowych, a on siedzi na tarasie z laptopem. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam.
Odkąd się wprowadziliśmy, nie odpoczęliśmy ani chwili. Dom był jak niedokończony projekt – zawsze coś do kupienia, coś do poprawienia, coś, co „jeszcze nie działa tak, jak powinno”. Piotrek powtarzał, że to inwestycja w przyszłość, że dzieci będą miały ogród, przestrzeń, swoje pokoje. Że już nie muszę pracować, wystarczy, że ogarnę dom. Brzmiało to szlachetnie. Do czasu, aż zorientowałam się, że ten dom to nie był prezent dla rodziny, tylko spełnienie Jego ambicji.
Każdy pokój miał być stylowy, jak z katalogu. Ale za tym „stylem” stały godziny na kolanach: czyszczenie fug, froterowanie podłóg, ścieranie kurzu z półek, na których nawet nie wiedziałam, co stoi. Kuchnia – ogromna, biała, wymarzona – stała się moją wieczną stacją roboczą. Łazienki są trzy. I zgadnijcie, kto je sprząta?
– Przecież możesz sobie zamówić panią do pomocy – mówił Piotrek, nie odrywając wzroku od ekranu. – Jak ci ciężko, to nie jesteś przywiązana.
Rachunki, których nie widać
Piotrek twierdził, że wszystko ma pod kontrolą. Kredyt hipoteczny, leasing na samochód, fotowoltaika, ubezpieczenie domu, raty za sprzęty. Niby spinał to wszystko z dumą księgowego. Tylko że nie w Excelu toczyło się życie, a na moich barkach.
– Mamy dom marzeń, ale czy ty naprawdę jesteś szczęśliwa? – zapytała mnie kiedyś przyjaciółka, patrząc z niedowierzaniem na moją nową, zmęczoną twarz.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Rachunki za wodę i prąd były absurdalne. Ogrzewanie podłogowe? Superkomfort, dopóki nie przyszła faktura na sześćset złotych miesięcznie. Basen? Służył dzieciom przez trzy tygodnie latem, a przez resztę roku ja nalewałam chemii i przykrywałam go plandeką, żeby nie zaśmieciły go liście.
Piotrek żył w iluzji, że skoro mamy nowoczesne technologie, to wszystko „robi się samo”. Tylko że za tym „samo” stałam ja – z mopem, szmatą i szczotką. On wracał zmęczony, owszem, ale to ja rozciągałam się między dziećmi, obiadem i zapchanym zlewem. Coraz częściej miałam ochotę wyrzucić ten cały dom na śmietnik i wrócić do naszego starego bloku.
Ja sprzątam, a on marzy dalej
– Widziałem fajne jacuzzi na wyprzedaży – rzucił Piotrek pewnego wieczoru, gdy ja kończyłam szorować piekarnik po tym, jak dzieci zrobiły „niespodziankę” i piekły muffinki bez foremki.
– A ja widziałam swoje odbicie w szybie piekarnika. I się przeraziłam – odparłam. – Wiesz, że nie miałam dziś czasu ani się uczesać, ani zjeść obiadu?
– To, czemu nie zrobisz czegoś dla siebie? Weź sobie jakąś kosmetyczkę. Ja nie bronię – wzruszył ramionami i znowu zaczął przeglądać coś w telefonie.
Zaciskałam zęby. On naprawdę nic nie rozumiał. Nie chodziło o paznokcie czy fryzjera. Chodziło o to, że jego życie się nie zmieniło. Mój świat za to zamienił się w niekończące się krzątanie po pokojach, łazienkach, garderobach, o których istnieniu czasem sama zapominałam. Wszystko spadło na mnie, bo przecież nie pracuję – tylko tyram na pełen etat jako sprzątaczka, kucharka, kierowca dla dzieci, logistyka i pani od awarii.
Piotrek wciąż coś planował. Nowa altana. Projekt sauny. Kino domowe w piwnicy. Nie wierzyłam mu już. Bo wiedziałam, że „potem” w jego słowniku nie istnieje. Zawsze będzie czegoś brakować. A ja zawsze będę biegać z miotłą, próbując nadążyć za jego „wizją”.
Gorzki smak luksusu
Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy ten dom naprawdę jest nasz. Czy może raczej jego – Piotrka. Bo im dłużej tu mieszkaliśmy, tym bardziej miałam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do wnętrz. Dwa piętra między nami robiły większy dystans niż cała dzielnica. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestaliśmy się widywać – ja schodziłam, gdy oni już byli najedzeni, oni zamykali się z telefonami, zanim zdążyłam zapytać, jak im minął dzień. A ja... w tej ogromnej willi nie miałam nawet własnego kąta. Ani fotela, ani spokoju, ani szacunku.
– Czy Ty mnie w ogóle widzisz? Od kiedy jesteśmy w tym domu, traktujesz mnie jak zmywarkę, odkurzacz, kalendarz i cień. Chciałeś willi, to masz, tylko chyba zgubiłeś po drodze mnie?
Piotrek nie odpowiedział. A ja poszłam na spacer. Bez planu, bez celu. Żeby choć na chwilę nie czuć ciężaru tego domu. Wróciłam późnym popołudniem. Piotrek siedział w kuchni i patrzył, jakby coś zrozumiał. Może. Ale ja nie czekałam już na jego olśnienia. Wiedziałam jedno – jeśli ten dom ma być moim, muszę zacząć w nim żyć po swojemu. Albo odejść.
Renata, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój facet pachniał jak najdroższe perfumy, choć wiedziałam, że nie śmierdzi groszem. Myślał, że nigdy się nie połapię”
- „Na stare lata wreszcie przestałam sobie odmawiać. Dzieci mają mi za złe, że trwonię pieniądze na jakieś fanaberie”
- „Ojciec mnie wydziedziczył, bo wyszłam za mąż za biedaka. Nigdy nie rozumiał, że w życiu nie chodzi tylko o pieniądze”