Całe dzieciństwo jeden pokój, wspólne zabawy, wspólne sekrety. Mama mawiała, że jesteśmy jak dwa palce jednej dłoni. Olek zawsze miał więcej pewności siebie. Gadał bez zająknięcia, nawet z obcymi, a ja… ja raczej chowałem się za jego plecami. Gdy wyjechał, tęskniłem, ale pękałem z dumy gdy wrócił po latach z pieniędzmi większymi niż nasze całoroczne dochody. Zmienił się jednak nie do poznania.

Kiedyś byliśmy tacy sami

Kiedy Olek wyjechał do Irlandii, miał 21 lat. Mówił, że jedzie na chwilę, popracować, odłożyć na mieszkanie. Pomachaliśmy mu z mamą na dworcu, śmiejąc się, że pewnie wróci za miesiąc, ale minęło siedem lat. Wrócił jako ktoś zupełnie inny. Zajechał pod nasz blok czarnym sportowym autem. Silnik burczał jak w filmach, szyby przyciemnione, a on… okulary przeciwsłoneczne, markowy płaszcz, uśmiech, który wcześniej znałem tylko z reklam. Wysiadł i nawet nie zapytał, co u nas. Tylko rzucił: Znalazłem tu lokal do kupienia. Chyba otworzę coś z winami, wiecie, butikowo.

Mama zrobiła obiad – pierogi, które zawsze lubił – ale ledwie ich tknął. Siedział z nosem w telefonie, odpisując jakiejś „Kasi od PR-u”, jak sam powiedział. Patrzyłem na niego i nie wierzyłem. To był mój brat, ale jakby ktoś w jego skórze. Obcy. Olek wpadł na weekend, ale został tydzień. I cały ten czas zachowywał się jak turysta w miejscu dzieciństwa. Dziwił się, że nasza ulica nadal nie ma porządnego asfaltu, że na osiedlu wciąż te same trzepaki. A przecież sam kiedyś biegał po nich z rozbitą brodą i dumą w oczach.

– Stary, ja tam cisnę po 12 godzin, to chyba mogę sobie pozwolić na coś więcej niż polskie realia – rzucił, kiedy w kuchni wspomniałem, że mama ledwo wiąże koniec z końcem z emeryturą.

– Nikt ci nie każe niczego dawać, tylko może… trochę zrozumienia by się przydało – odpowiedziałem cicho, starając się nie denerwować.

Ale Olka już nie interesowały nasze problemy. Teraz był od nich ponad. Zamiast pomóc mamie wnieść zakupy, zadzwonił po taksówkę, bo „plecy go bolą po locie”. Dla niego życie w Polsce, w tym samym mieszkaniu, tym samym bloku, to był już jakiś folklor. Wspominał coś o inwestycji w Dubaju, o jachtach, których się nie opłaca kupować, tylko wynajmować.

– A ty dalej w tym samym warsztacie? Ile tam zarabiasz teraz, tak szczerze? – Zapytał mnie z politowaniem.

Rodzina nie jest już ważna

Kiedyś, jak przychodziły święta, Olek dzwonił tydzień wcześniej, żeby ustalić, kto co przynosi. Teraz? W Wigilię przysłał zdjęcie krewetek w jakiejś knajpie na Malcie z podpisem: „Nie zdążyłem kupić karpia. Zdrowia dla wszystkich!” Kilka tygodni później zadzwonił do mnie o pierwszej w nocy. Byłem już w łóżku.

– Ej, bracie, ogarnij mi szybko jakiś prezent dla jednej laski. Jutro przylatuję na chwilę. Coś fajnego, może biżuteria? Masz jakieś znajomości?
Nie pytał, co u mnie, czy mam pieniądze. Nie zapytał, czy mam czas. Potrzebował kogoś do załatwienia sprawy, i akurat przypomniał sobie o mnie.

– A co dla mamy? – zapytałem w końcu.

– Dla mamy? Eee, daj spokój. Ostatnio jej coś kupowałem, nie? Powiedz jej, że kocham i niech się trzyma. I się rozłączył. Siedziałem z telefonem w ręce i czułem, że coś się skończyło. Nie między nami. Między nim a rodziną. A może między nim a człowiekiem, którym kiedyś był.

Rok temu ojciec nagle zachorował. Szpital, konsultacje, kolejki, leki, których NFZ nie refunduje. Mama siedziała całymi dniami przy jego łóżku, a ja po pracy latałem z papierami, receptami i nadziejami, które topniały szybciej niż zima tego roku. Zadzwoniłem do Olka:

– Potrzebujemy wsparcia. Leczenie kosztuje. Mama już sprzedała złoto po babci, a ja… biorę kredyt. Może mógłbyś chociaż trochę się dorzucić?

– Bracie, ja właśnie zamykam spory projekt. Mam teraz sporo na głowie. Poza tym… wiesz, każdy ma swoje życie. Tatuś się tyle lat mną nie interesował. Nagle mam być jego sponsorem?

– Ale on umiera – powiedziałem tylko.

– Wiem. Przykro mi. Przeleję coś, jak zamknę deal. Dasz mi numer konta?

Nigdy nic nie przelał. Nawet nie zadzwonił, gdy tata zmarł. Mama trzymała się mojego ramienia i szeptała tylko: – Nie pisz mu, nie proś go. Jeśli sam nie poczuł potrzeby, to znaczy, że już nas nie ma w jego świecie. Patrzyłem na czarną, wilgotną ziemię i czułem, że coś więcej niż człowiek właśnie zgasło. Zgasło „braterstwo”.

Ostatnia szansa

W marcu mama trafiła do szpitala. W środku nocy zawiozłem ją na SOR, potem siedziałem na plastikowym krześle przez osiem godzin, czekając na diagnozę. Rano, przy automacie z kawą, wyjąłem telefon i napisałem do Olka. Krótko: „Mama w szpitalu. Leży nieprzytomna. Może byś zadzwonił albo przyleciał”.

Po dwóch godzinach przyszła odpowiedź: „Słabo. Właśnie mam kontrakt z klientem w Barcelonie. Za dwa tygodnie może wpadnę”.
Za dwa tygodnie?! Odetchnąłem głęboko, wyłączyłem telefon i schowałem go do kieszeni. Chciałem wrzeszczeć. Kiedy mama w końcu się obudziła, trzymałem ją za rękę. Była słaba, ale świadoma.

– Olek… był? – wyszeptała.

– Nie, mamo. Ma ważne spotkania – odpowiedziałem bez emocji.

Spojrzała na mnie ze smutkiem, ale nie powiedziała już nic. I chyba właśnie wtedy oboje przestaliśmy czekać. Dwa tygodnie później przyleciał. Z nową dziewczyną. Blondynka, młodsza od niego o dekadę, pachnąca jak perfumeria. Przyszedł na godzinę, rzucił mamie bukiet i pojechał do spa pod miastem. Nie zapytał, jak się trzyma. Zrozumiałem, że to była moja ostatnia próba ratowania tej relacji.

Nie każdy brat to brat

Dzisiaj mija dokładnie pół roku od śmierci mamy. Olek nawet nie przyjechał na pogrzeb ani nie zadzwonił, nie napisał. Przysłał tylko kwiaty przez kuriera, wielki, biały wieniec z napisem „Z miłością – Olek”. I tyle. Przez kilka dni myślałem, że to jakaś jego forma obrony. Ale potem zrozumiałem – on już dawno odciął się od tego wszystkiego.

Zostałem sam. W tym samym mieszkaniu, w którym się wychowaliśmy. Na tej samej ulicy, gdzie kiedyś graliśmy w piłkę do zmroku. Z tymi samymi sąsiadami, którzy kiwają głową na mój widok, bo wiedzą, co się stało. I z kredytem, który spłacam po cichu – ratami, które powoli mnie duszą. Olek ostatnio opublikował zdjęcie z nowym Porsche. Podpis: „Ciężka praca popłaca”. Serio? Ja też ciężko pracuję. Codziennie. Bez urlopów, bez szampana. Ale może za mało błysku w moim życiu. Może dlatego nikt nie bije brawa.

Kiedyś próbowałem go tłumaczyć. Że zagranica, że presja sukcesu, że inny świat. Ale to nie jest kwestia świata. To kwestia serca. Bo jeśli naprawdę kochasz rodzinę, to nie trzeba ci przypominać, skąd jesteś. A Olek… on wybrał inne życie. Ale dziś wiem – nie każdy brat to brat. 

Wojtek, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: