Nie jestem typem kobiety, która wtyka nos w nie swoje sprawy. Zresztą, po tylu latach człowiek uczy się trzymać język za zębami – dla świętego spokoju. Ale są sytuacje, kiedy nawet ja, Aniela, muszę zareagować. Nie jestem już młoda, mam swoje lata i swoje przyzwyczajenia. Mój świat to poranna kawa z gazetą, cotygodniowe spotkania z koleżankami i czas spędzany z rodziną. Moja córka jest moją dumą. Nie wszystko w jej małżeństwie rozumiałam, ale nie moja rola, żeby się mieszać. Aż do tamtego dnia.
Wszystko zaczęło się niewinnie – rozmowa na ławce z Janiną, taką znajomą z sąsiedztwa. Gaduła, owszem, ale rzadko mówi coś bez podstaw. Tym razem jednak powiedziała coś, co rozgrzało mi krew w żyłach. Czasem ludzie wchodzą do naszego życia, udają aniołów, a później zostaje po nich tylko kurz. I kilka gorzkich słów, które nigdy nie powinny były zostać wypowiedziane. Ale ja swoje słowa ważyłam. I postawiłam sprawę jasno.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę
Siedziałyśmy z Janiną na ławce pod blokiem, jak co wtorek. Plotki, krzyżówki, trochę narzekania na bóle w kolanach. I wtedy ona, z tą swoją miną jakby odkryła wielką tajemnicę, nachyla się do mnie i mówi:
– Aniela, nie chcę być wścibska, ale widziałam twojego zięcia w sobotę. Z jakąś młodą, blondynką. I to nie była twoja córka.
– Może się pomyliłaś – powiedziałam spokojnie. – Dużo teraz tych blondynek. Może koleżanka z pracy?
– Może. Tylko że całowali się na parkingu. I trzymali za ręce jak nastolatki.
Zamknęłam gazetę. Spojrzałam przed siebie, ale litery w oczach tańczyły mi jeszcze przez chwilę.
– Jesteś pewna? – zapytałam w końcu, choć wiedziałam, że Janina raczej nie rzuca słów na wiatr.
– Na sto procent. I nie jestem ślepa, Aniela.
Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Przez kilka godzin kręciłam się po kuchni, wycierałam czysty blat, robiłam herbatę, której nie piłam. Wieczorem zadzwoniłam do zięcia.
– Mamo? – usłyszałam w słuchawce jego głos.
– Przyjedź jutro po pracy. Musimy porozmawiać. Sam.
– Coś się stało? – zapytał ostrożnie.
– Jeszcze nie. Ale może się stać, jeśli nie przyjedziesz.
Zamilkł na chwilę.
– Będę – powiedział i się rozłączył.
Nie spałam tej nocy. Leżałam i patrzyłam w sufit, licząc pęknięcia w tynku. Nie jestem naiwna. Ale nie sądziłam, że i mnie to kiedyś dotknie – ta cisza, która poprzedza burzę.
Tej rozmowy nie dało się uniknąć
Przyszedł punktualnie. Jak zwykle w koszuli z podwiniętymi rękawami. Nawet uśmiechnął się na powitanie. A ja, mimo wszystko, zrobiłam mu herbatę. Bo co innego miałam zrobić?
– Siadaj – powiedziałam, wskazując mu fotel przy stole.
Usiadł i patrzył na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie drażnił. Jakby nigdy nic się nie działo. Jakby wszystko było w porządku.
– Mamo, co się dzieje? – zapytał w końcu.
– Widziano cię – powiedziałam prosto, nie bawiąc się w ceregiele. – Z blondynką. W sobotę. Na parkingu. Całowaliście się.
Zamilkł. Jego twarz stężała. Nie zaprzeczył. I to było najgorsze.
– To nie tak, mamo...
– A jak niby? – przerwałam mu. – Masz żonę. Moją córkę. Macie dziecko. I nagle całujesz się z jakąś panienką jak chłopczyk z liceum?
Westchnął. Głęboko. Jakby go to wszystko strasznie męczyło.
– To... się tak po prostu stało – mruknął. – To nic poważnego. Taka chwilowa słabość.
Parsknęłam śmiechem, choć wcale nie było mi do śmiechu.
– Słabość? Masz dwa dni – powiedziałam w końcu cicho. – Albo jej powiesz sam, albo zrobię to ja.
– Mamo, błagam, nie rób tego...
– Masz dwa dni – powtórzyłam, nie patrząc już na niego.
Wstałam i zaczęłam zbierać filiżanki. Ręce mi się trzęsły, ale nie dałam po sobie poznać. Bo ktoś musiał tu zachować twarz.
Cisza przed burzą
Nie zadzwonił przez dwa dni. Cisza w telefonie brzmiała głośniej niż jakiekolwiek tłumaczenia. Majka przyjechała do mnie w środę, jak zwykle po pracy. Nic nie wiedziała. Przyniosła świeże bułki, zagadała o promocje w sklepie i nowe przedszkole dla małego. Udawałam. Bo co innego mogłam? W czwartek po południu do mych drzwi zapukał zięć.
– Mamo – zaczął, stojąc jak chłopiec przy tablicy. – Rozmawiałem z nią. Powiedziałem jej wszystko.
– Kiedy? – zapytałam sucho, nie podnosząc wzroku znad herbaty.
– Dziś rano. Przed pracą. Chciała, żebym się wyprowadził.
– I co z tą drugą?
– To nie ma znaczenia, mamo. Tamto się skończyło.
Usiadł naprzeciwko mnie. Wyglądał jakoś inaczej, jakby przez te dwa dni zdążył się zestarzeć o dekadę.
– Nie wiem, co będzie dalej, czy Majka mi kiedyś wybaczy – powiedział. – Ale kocham ją. I mojego syna.
– Trzeba było o tym myśleć wcześniej.
Zamilkł. Siedzieliśmy w ciszy. A ja nie wiedziałam, czy bardziej mi ulżyło, czy czułam jeszcze większy ból.
Szczera rozmowa z córką
W piątek wieczorem Majka znów przyszła. Oczy podpuchnięte, bez makijażu, w tej starej bluzie, którą nosiła tylko wtedy, gdy miała złamane serce.
– Mamo... – wyszeptała, ledwo przekraczając próg.
Otworzyłam ramiona i przytuliłam ją, mocno, jak wtedy, gdy miała pięć lat i wróciła zapłakana z przedszkola, bo ktoś powiedział, że ma odstające uszy. Nic się nie zmieniło. Tylko rany inne. Usiadłyśmy przy stole. Podałam jej herbatę.
– Zdradził mnie. O wszystkim mi powiedział. Początkowo nie chciałam wierzyć...
– I co teraz?
– Powiedziałam mu, żeby się wyniósł. Że nie wiem, co będzie dalej. Że potrzebuję czasu. Ale... – zawahała się – ale nie potrafię przestać go kochać, mamo. Co jest ze mną nie tak? Myślisz, że... że można to jeszcze naprawić?
Spojrzałam jej w oczy pełne nadziei.
– Tylko jeśli oboje tego chcecie. I jeśli on wreszcie dorośnie nie roli ojca i męża.
Zamilkła, bawiąc się łyżeczką.
– Wiem, że postawiłaś mu mamo ultimatum.
Uniosłam brwi.
– Że jeśli on się sam nie przyzna, to ty wszystko mi powiesz. Dziękuję.
Nie odpowiedziałam. Czasem nie trzeba mówić nic więcej.
Jeszcze jedna szansa
Minął tydzień. Córka z wnukiem przeniosła się do mnie. Mały rozkładał klocki na moim dywanie, jakby to było zupełnie naturalne. A ja robiłam trzy obiady dziennie, żeby czymś zająć ręce. Myśli trudniej było uciszyć. W niedzielę zapukał do drzwi.
– Muszę porozmawiać. Mamo, proszę.
Wpuściłam go do środka. Zdjął buty.
– Majka nie chce mnie widzieć – powiedział. – A ja nie zamierzam tego tak zostawić. Kocham ją i nasze dziecko. Kocham całym sercem. I wiem, że to zepsułem.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś wygadany – mruknęłam. – Ale słowa to nie wszystko.
– Przyszedłem, żeby poprosić o pomoc. Może... może ty mogłabyś z nią pogadać?
– A może ty powinieneś dać jej teraz spokój?
Zawahał się. Patrzył na mnie, jakby ważył każde słowo.
– Nie chcę, żeby myślała, że to była tylko zabawa. To był błąd. Jeden wielki błąd. Ale chcę go naprawić. Za wszelką cenę.
Westchnęłam. Był dorosły, a ja nie byłam od tego, żeby mu życie układać. Ale też nie od tego, żeby patrzeć na ból córki.
– Dam jej list – powiedziałam po chwili. – Jeśli go przeczyta, to jej decyzja, co dalej. Ale jeśli jeszcze raz ją skrzywdzisz, chłopcze, to już nigdy więcej nie chcę widzieć cię w naszym życiu.
Może jednak coś zrozumiał
List przeczytała. Majka siedziała wieczorem w mojej kuchni, palcami przesuwając po złożonej kartce, jakby chciała z niej coś wyczytać więcej niż tylko słowa. Nic nie mówiła. A ja nie pytałam. Następnego dnia wyszła z domu wcześniej niż zwykle. Nie powiedziała dokąd. Wróciła po kilku godzinach.
– Spotkałam się z nim – powiedziała cicho, nalewając sobie herbaty.
Podniosłam wzrok znad robótki.
– I?
– Nie wracamy do siebie. Jeszcze nie. Ale powiedziałam mu, że potrzebuję czasu, by wszystko przemyśleć.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziałam. – Ale pamiętaj, że nie musisz mu dawać drugiej szansy tylko dlatego, że się stara.
– Wiem, mamo. Ale to moje życie. I chcę sama zdecydować, co z nim zrobić.
Skinęłam głową. Wstałam, podeszłam i pocałowałam ją w czoło, Wieczorem zięć zadzwonił.
– Mamo? Dziękuję, że nie powiedziałaś od razu.
– Nie dla ciebie to zrobiłam. Tylko dla niej. I dla małego.
– Wiem. Ale i tak dziękuję. Będę walczył. Obiecuję.
Nie odpowiedziałam. Bo obietnice nic nie znaczą, jeśli nie idą za nimi czyny. Ale tym razem... miałam cichą nadzieję, że może, może jednak coś zrozumiał.
Aniela, 78 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój dorosły syn żyje na nasz koszt jak pączek w maśle i nie garnie się do roboty. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd”
- „Myślałam, że matka namawiała mnie na rozwód dla mojego dobra. Miała w tym jednak własny interes”
- „Mąż woli obiadki teściowej od mojego rosołu. Nie będę więcej siedzieć w garach, skoro u mamusi smakuje mu bardziej”