Czasem, gdy patrzę na Kacpra, zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Gdzie zgubiłam mojego syna – tego uśmiechniętego chłopca, który przynosił mi do łóżka herbatę, „bo mama zmęczona”? Teraz nasze życie podporządkowane jest jego humorkom. Nie pracuje, nie studiuje, wstaje o trzynastej i ma wiecznie niezadowoloną minę.

Mieszkamy z Piotrem w czteropokojowym mieszkaniu na przedmieściach. Kiedyś pełnym życia, teraz – pełnym napięcia. Kacper okupuje swój pokój jak bunkier. Czasem wyjdzie do kuchni – rozczochrany, z telefonem w ręce. Mija mnie bez słowa. Czasem burknie: „Znowu nie ma mleka?” albo „Kiedy zrobicie zakupy?”. My. Jakbyśmy byli jego służącymi.

– On nas wykorzystuje, Anka. Jemu się tu żyje jak pączkowi w maśle – powiedział Piotr, siadając naprzeciwko mnie z kubkiem herbaty. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, jak zwykle po cichu, by nie obudzić królewicza.

– Nie mów tak. Może po prostu… potrzebuje czasu – wymamrotałam. Choć coraz trudniej mi było w to wierzyć.

– Czas? Ma 27 lat! Ile mu tego czasu trzeba?! Dziesięć lat już „szuka siebie”. Anka, a może on siebie po prostu nie chce znaleźć?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego odwróciłam wzrok i spojrzałam na stos naczyń w zlewie. Od trzech dni stały tam talerze po Kacprze. Nie wyniósł śmieci, nie nastawił zmywarki. Bo przecież to nie jego obowiązek. 

Mój syn czuł się jak królewicz

– Kacper, mógłbyś w końcu pozmywać? – zawołałam z kuchni, choć wiedziałam, że słyszy mnie doskonale. Jego drzwi były uchylone, a dźwięki z gry dudniły jakbyśmy mieszkali w klubie nocnym.

Nie odpowiedział.

– Kacper! – podniosłam głos, stając w progu jego pokoju. Zawalonego ubraniami, talerzami i tym, co nazwał kiedyś „swoją przestrzenią”.

– Zaraz – burknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Zaraz trwa od trzech dni. Zrób to teraz.

– Ale dramat. To tylko naczynia.

– To nie hotel, Kacper!

– To może się wynieście, skoro wam tak źle! – rzucił i z impetem słuchawki na biurko. 

– To ty się wyprowadź – wykrzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zapadła cisza.

– I tak czułem się tu zawsze niechciany – powiedział cicho. – Może gdybyś kiedyś zapytała, co się ze mną dzieje, zamiast tylko wymagać…

– Przez całe życie cię pytałam, Kacper. Ale ty nigdy nie chciałeś odpowiadać. Tylko brać.

– Bo nigdy mnie nie rozumiałaś. Dla ciebie jestem porażką. Pasożytem. Wpadką.

I wtedy to poczułam. Nie gniew. Nie żal. Tylko... pęknięcie. Jakby coś w środku we mnie się rozsypało. Może rzeczywiście zrobiłam z niego dziecko, które nie umie dorosnąć? Ale czemu to ja mam mieć z tego powodu wyrzuty sumienia?

– Ostatni raz mówię, Kacper – odparłam chłodno. – Albo zaczynasz  zachowywać się jak dorosły. Albo nie mieszkasz tu wcale.

Nie odpowiedział. Trzasnął drzwiami. A ja po raz pierwszy od dawna – nie popłakałam się.

Musisz postawić granicę

– To, co zamierzasz z tym zrobić? – Marta wpatrywała się we mnie znad filiżanki, niecierpliwie stukając paznokciem w blat kuchennego stołu. – Bo, wiesz… jakby to powiedzieć, robisz z siebie męczennicę. A on wyciąga z was kasę.

Westchnęłam.

– To mój syn…

– A ja jestem twoją siostrą. I mam prawo ci powiedzieć, że się dajesz szantażować emocjonalnie. On tobą manipuluje, Anka. Ty go trzymasz w tej bańce, a on się w niej urządził jak król.

– On ma trudny okres…

Marta się zaśmiała. Złośliwie.

– Trudny okres? Ma 27 lat, nie 17. Trudny okres to ja mam, jak mi samochód nie odpala, a nie jak dorosły facet żyje z rodzicami i nie umie nawet po sobie posprzątać. Przestań go traktować jak dziecko.

Milczałam.

– Wiem, że go kochasz. Ale to nie jest już miłość. To uzależnienie. Ty go bronisz przed Piotrem, przed mną, przed całym światem, a on cię nawet nie szanuje. Nie rozumiesz, że to on powinien się wstydzić?

– Co mam zrobić? Wyrzucić go z domu? Marta, on nie ma niczego. Żadnej pracy, żadnego planu, nawet przyjaciół...

– To może pora, żeby coś miał. Jak mu postawicie granicę, to się ogarnie. A jak nie – to trudno. Ale przynajmniej ty nie zwariujesz.

W głowie zaczęła kiełkować myśl, której do tej pory panicznie unikałam. A może Marta ma rację? Może powinnam być bardziej stanowcza.

Musimy coś z tym zrobić

Siedzieliśmy z Piotrem przy stole, każde z kubkiem kawy, z tym spojrzeniem, które mówi więcej niż tysiąc słów: „Albo teraz, albo nigdy.”

– Wiesz, że jak się cofniesz, on to wyczuje – powiedział Piotr spokojnie. – Znowu zacznie grać na twoim poczuciu winy.

– Wiem – odpowiedziałam cicho.

– I znowu go usprawiedliwisz. Że miał trudne dzieciństwo. Że miał za surowego ojca. Że nie znalazł swojej drogi. Że go nie rozumieją.
Wbiłam wzrok w blat.

– Ale wiesz co, Anka? Każdy ma swoją historię. Ja też nie miałem lekko. A jakoś nie siedzę nikomu na głowie. On nie chce życia, on chce komfortu.

Około południa poprosiłam Kacpra, żeby przyszedł do salonu. Wyszedł z pokoju z niechęcią, w rozciągniętej koszulce, z telefonem w dłoni.

– Co znowu? – zapytał.

Piotr wyprostował się i spojrzał mu prosto w oczy.

– Masz miesiąc – powiedział twardo. – Albo znajdziesz pracę i zaczniesz się dokładać, albo się wyprowadzasz.

Kacper spojrzał na mnie. Szukał potwierdzenia, że nie mówię serio. Ale ja milczałam.

– Co?! – rzucił w końcu. – Nie wierzę, że to mówicie. Naprawdę mnie wyrzucacie?!

– Nie wyrzucamy – odpowiedziałam spokojnie. – Dajemy ci wybór.

– Jesteście najgorszymi rodzicami świata! – krzyknął. – Po prostu mnie nie kochacie! Nigdy mnie nie kochaliście!

– Jesteśmy rodzicami, nie twoimi służącymi – odparł Piotr.

Kacper rzucił telefon na podłogę i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że echo rozniosło się po klatce. Usiadłam i się rozpłakałam. Ale po raz pierwszy nie chciałam, żeby mnie ktoś pocieszał. Bo to nie był płacz ze strachu. To był płacz z ulgi. Przez pierwsze dwa dni nie odezwał się w ogóle. Cisza. Żadnego sms-a, żadnego „wrócę na kolację”, żadnej informacji, gdzie jest. Nie spałam prawie wcale. Chodziłam z telefonem w dłoni, słuchałam każdego dźwięku na klatce schodowej. W nocy wmawiałam sobie, że przecież dorosły, da sobie radę. Ale wewnątrz – pękałam.

– I co teraz? – zapytałam Martę przez telefon.

– Teraz czekasz – odpowiedziała. – To jego ruch. I jego odpowiedzialność. Nie cofaj się, Anka.

Wieczorem Piotr wrócił z pracy, rzucił tylko:

– Był w domu?

Pokręciłam głową. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. I nagle – trzaśnięcie drzwi. To Kacper. Wszedł, jakby go nie było kilka godzin, a nie kilka dni. Spuścił wzrok. Nie powiedział ani „cześć”, ani „przepraszam”. Tylko:

– Dajcie mi czas do końca miesiąca.

Głos miał inny. Spokojny. Ale coś w jego postawie było złamane. Jakby pierwszy raz zobaczył, że nie ma już powrotu do dawnego układu.

– Dobrze – powiedziałam tylko.

Coś się zmieniło

Czekałam na ten moment kilka dni. A może – kilka lat? Kacper w końcu wyszedł ze swojego pokoju nie po to, żeby wyjąć jogurt z lodówki czy wziąć chipsy. Usiadł przy stole. Bez telefonu. Bez fochów. Patrzył przed siebie długo, zanim cokolwiek powiedział.

– Nie wiem, co się ze mną stało – zaczął. – Jakbym zaspał życie. Obudziłem się i... wszystko mi się rozjechało. A wy… tylko czekaliście, aż mnie przegonicie.

Chciałam mu zaprzeczyć. Obronić siebie. Ale nie zrobiłam tego.

– Nie chcę być pasożytem. Tylko… nie wiem, jak zacząć – dodał cicho. I pierwszy raz od lat spojrzał mi w oczy. 

Poczułam, że to ten moment, kiedy można go było albo znów utulić do snu i dać kolejne lata w pieleszach, albo…

– Nie oczekuj od nas planu – powiedziałam spokojnie. – To musi być twój plan. Zacznij od pracy. Jakiejkolwiek. Nie szukaj od razu „sensu życia”.

Pokaż, że potrafisz wstać i coś zrobić. I wtedy... możemy pogadać, co dalej. Kacper tylko skinął głową. Bez pyskowania. Bez szantażu. Dzień później wyszedł z domu o dziewiątej. Wrócił po trzech godzinach, zmęczony, z jakąś kartką w dłoni.

– Mam termin rozmowy w tej kawiarni obok marketu – powiedział. – Jutro o dziesiątej.

Nie robiłam z tego święta. Nie rzuciłam mu się na szyję. Po prostu kiwnęłam głową:

– W porządku. A w środku... pierwszy raz od lat poczułam cień czegoś, co przypominało nadzieję.

Anna, 50 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.