Zawsze myślałem, że dzieci się wychowuje, a nie „hoduje”. Że jak człowiek od małego tłumaczy, daje przykład, to potem nie zbiera gorzkich plonów. Naiwniak ze mnie. Miałem jedno dziecko – syna – i całe życie robiłem wszystko, żeby mu niczego nie brakowało. Buty porządne, rower najlepszy na osiedlu, korki firmowe. A potem, gdy chciał być informatykiem, to laptop lepszy niż mój służbowy. Nawet jak się noga podwinęła i musiał powtarzać rok – też płaciłem. Bo przecież stres, bo życie trudne, bo młodzi mają teraz ciężko.
Nigdy nie przypuszczałem, że któregoś dnia mój własny syn zacznie traktować mnie nie jak ojca, tylko jak bankomat. Nie, nie zwykły bankomat. Taki z emocjonalnym interfejsem. Wystarczyło, że wysłał wiadomość o treści: „Zawiodłem się na tobie, tato” – a ja już szukałem portfela.
Długo w to brnąłem. Zbyt długo. Wciąż miałem nadzieję, że coś się zmieni, że dorosłe dziecko zmądrzeje, wróci do ojca nie po pieniądze, tylko na herbatę. Aż przyszedł dzień, kiedy pierwszy raz w życiu powiedziałem: „Nie”. I wtedy się zaczęło.
Syn ciągle chciał ode mnie pieniądze
Odebrałem telefon dokładnie w chwili, gdy robiłem zakupy.
– Tato, muszę z tobą porozmawiać – usłyszałem w słuchawce poważny głos Michała, mojego syna.
– Co się stało? – zapytałem.
– Mógłbyś przelać mi pięćset złotych? Do pierwszego trochę brakuje, a miałem nieprzewidziane wydatki.
– Michał, przecież trzy dni temu przelewałem ci osiem stów. Co się z nimi stało? – próbowałem brzmieć spokojnie.
– Tato, naprawdę? To teraz będziesz mi wypominał każdy grosz? – jęknął z pretensją. – Myślałem, że jesteś inny. Ale widzę, że tylko udawałeś, że mnie wspierasz.
Westchnąłem. Oczywiście, że mnie szantażował emocjonalnie. Znał mnie jak własną kieszeń. Wiedział, że wystarczy uruchomić odpowiedni przycisk: „zawiedziony syn”.
– Dobra, przeleję ci. Ale powiedz mi jedno: nie uważasz, że to trochę... no wiesz, jednostronne? Ty zawsze w potrzebie, ja zawsze w gotowości.
Zapadła cisza. Słyszałem jego oddech. Wiedział, że mam rację, ale nie zamierzał tego przyznać.
– Nie sądziłem, że kiedyś mnie tak potraktujesz – rzucił oschle. – Wiesz co? Jak ci szkoda, to nie przelewaj. Ja już sobie poradzę. Dzięki za nic.
Rozłączył się. Stałem przy tej kasie z chlebem w ręce i głupią myślą: przelać czy nie przelać. Ostatecznie przelałem. Jak zwykle.
– Niech pan sobie paragon weźmie – powiedziała kasjerka.
– Nie, dziękuję. – mruknąłem.
W końcu nie wytrzymałem
Minął tydzień. Michał się nie odzywał. Żadnego „dzięki”, żadnego „przepraszam, że tak wyszło”. Nawet zwykłego „cześć”. Ale mnie nosiło. Chodziłem po mieszkaniu jak duch, łypiąc na telefon, jakbym czekał na wiadomość od samego papieża. W końcu nie wytrzymałem i sam napisałem.
– Michał, wszystko u ciebie w porządku? – zapytałem niby od niechcenia, choć doskonale wiedziałem, jak bardzo nie od niechcenia to było.
Odpisał po dwóch godzinach. Jak zwykle – chłodno i bez przecinka: wszystko ok, dzięki za przelew. Tyle. Nawet nie zająknął się o tej jego dramatycznej wiadomości, że „zawiódł się na mnie”. Udawał, że nie było sprawy. Tylko że ja pamiętałem. Wieczorem zadzwoniłem. Odebrał po trzecim sygnale.
– Co jest? – zapytał, jakbym był natrętnym ankieterem.
– Synu, chciałem porozmawiać.
– O czym?
– O tobie. O tym, co się dzieje. Czemu znów brak ci pieniędzy?
– Bo życie kosztuje, tato. A nie wszyscy mają emeryturkę i własne mieszkanie – odparł z jadem.
– Michał, nie tak rozmawia się z ojcem.
– No właśnie. Ojciec powinien rozumieć, wspierać, a nie rozliczać z każdej stówy.
– A syn nie powinien mieć choć odrobiny wdzięczności? Albo samodzielności?
Znów cisza. Potem odchrząknął.
– Przepraszam. Mam zły tydzień. Stres, robota, wiesz jak jest. Dzięki, że przelałeś. Doceniam.
Niby przeprosił, ale to „doceniam” brzmiało, jakby mówił z automatu.
– W porządku, Michał. Ale nie jestem twoim funduszem awaryjnym.
– Wiem. Postaram się.
Ale ja jakoś wewnętrznie w to nie wierzyłem.
Wiedziałem, jak to się skończy
Na początku miesiąca zadzwonił. Tym razem bez wstępów.
– Potrzebuję tysiąca.
Od razu, bez „cześć”, bez „co słychać”. Jakbyśmy ostatnio nie rozmawiali o tym, że mam dość.
– Michał… serio? Miesiąc się jeszcze nie zaczął, a ty już potrzebujesz wsparcia?
– Tato, nie zaczynaj. Komputer mi padł, a bez laptopa nie zrobię zleceń. To inwestycja, nie fanaberia.
– A poprzedni? Przecież miałeś całkiem porządny.
– Tak, ale stary. Zwiesza się co chwilę, nie da się na nim pracować.
Westchnąłem. Wiedziałem, jak to się skończy. Znów wyślę, on podziękuje jednym słowem, a za dwa tygodnie poprosi o więcej. Ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, usłyszałem jego kolejny argument.
– Wiesz, gdybyś kiedyś był bardziej obecny, może dziś nie musiałbym cię o to wszystko prosić.
Zamurowało mnie.
– Słucham?
– Zawsze byłeś w pracy. Zawsze na telefonie. Nigdy cię nie było, gdy cię potrzebowałem. Teraz się dziwisz, że sięgam po pomoc? Poczułem, jak coś się we mnie zamyka.
– Michał... Pomóc ci? Dobrze. Ale jeśli to ma być w zamian za to, że nie byłem ideałem – to nie. Nie będę kupował przebaczenia.
– Czyli nie przelejesz? – spytał, już chłodno.
– Nie.
– W porządku – rzucił i się rozłączył.
Nie płakałem. Nie rzucałem telefonem. Usiadłem przy stole i patrzyłem na kubek z herbatą. Minęły dwa tygodnie. Michał się nie odezwał. Nie odpisał na życzenia imieninowe, które wysłałem mu SMS-em. Ani słowa. Jakby moje „nie” wykasowało mnie z jego kontaktów. Zadzwoniłem do jego matki – mojej byłej żony. Mimo rozwodu zachowaliśmy jakiś kontakt.
– Michał się do ciebie nie odzywa? – zapytała bez zaskoczenia. – Bo do mnie też nie.
– A wcześniej pisał?
– Tylko jak czegoś potrzebował. Jak zwykle.
Zamilkłem. Uderzyło mnie to, jak podobnie wyglądały nasze relacje z nim, choć przecież byliśmy tak różni.
– Wiesiek, nie przejmuj się – westchnęła. – Michał ma swoje sprawy. Może dojrzeje.
– Może. Albo może po prostu zawsze będzie brał i znikał.
Postanowiłem napisać do niego: "Michał, wiem, że nie byłem idealny. Ale nie chcę kupować kontaktu z tobą przelewem. Chcę rozmawiać. Jak ojciec z synem". Na próżno czekałem na odpowiedź.
Nie spodziewałem się nikogo
Minął miesiąc. Zbliżały się moje urodziny. Siedemdziesiąt jeden lat – liczba, która brzmi jak stara szafa: ciężka, skrzypiąca, przepełniona wspomnieniami, których nikt już nie chce przeglądać. Rano zadzwonił domofon. Nie spodziewałem się nikogo. Poczta? Kurier? Gdy otworzyłem drzwi, stanął tam on. Michał. Z torbą w ręce i spojrzeniem zmieszanym, jakby sam nie wiedział, czemu tu przyszedł.
– Wszystkiego najlepszego – powiedział. – Mam tort. Z cukierni, nie własnej roboty, nie oszukuję.
– Dzień dobry – odparłem spokojnie. – Zaskoczyłeś mnie.
– Wiem. Wiem, że nie powinienem tak znikać. Po prostu… ja nie umiem inaczej.
Zaparzyłem herbatę. Milczeliśmy chwilę, jak dwóch obcych, którzy przypadkiem trafili do tej samej kuchni.
– Wiesz, tato, to wszystko się we mnie kotłuje. Wkurzam się, że mnie nie wspierasz jak kiedyś. A potem myślę: może to ja powinienem już umieć sobie radzić sam? Spojrzał na mnie uważnie. – Nie przyszedłem po kasę, serio. Chciałem tylko… pogadać. Choćby o tym, że nic nie jest proste.
– To się składa. Bo ja też już nie chcę być tylko portfelem z funkcją „tata”.
Uśmiechnął się nieśmiało. Tort pokroił sam. Herbatę dopił do końca. I tym razem, gdy wyszedł, nie zostawił pustki. Zostawił szansę. Od tamtego spotkania minęły trzy miesiące. Nie było cudów – Michał nie stał się nagle wylewnym synem roku. Ale zaczął dzwonić raz na tydzień. Czasem pogadamy pięć minut o pogodzie, czasem trzydzieści o jego pracy czy filmach. Ani razu nie poprosił o pieniądze. Nie wiem, ile w tym było próby zatarcia win, a ile dojrzewania, ale przestałem analizować. Przestałem sprawdzać, czy jego ton brzmi „uczciwie”.
– Wiesiek, syn się odezwał? – zapytała dziś sąsiadka spod piątki, gdy wnosiliśmy razem zakupy.
– Odezwał – uśmiechnąłem się pod nosem.
– Ooo, no to chyba idzie ku dobremu!
Może. Nie wiem. Ale wiem jedno – nie jestem już tylko bankomatem.
Wiesław, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec mnie wydziedziczył, bo wyszłam za mąż za biedaka. Nigdy nie rozumiał, że w życiu nie chodzi tylko o pieniądze”
- „Moje dzieci przyjeżdżają do mnie tylko na schabowe. We własnym domu czuję się jak niepotrzebny mebel”
- „Mój dorosły syn żyje na nasz koszt jak pączek w maśle i nie garnie się do roboty. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd”









