Kiedy byłam młodsza, myślałam, że starość to czas odpoczynku, ciepłego światła w oknie i śmiechu wnuków biegających po kuchni. Wyobrażałam sobie niedziele pełne zapachu schabowego i ciasta drożdżowego, rozmów o byle czym i spojrzeń pełnych troski. A teraz? Teraz dzieci wpadają o trzynastej, o piętnastej znikają. Zjadają szybko, co ugotowałam i wracają do swojego życia. Czasem nie wiem nawet, czy to jeszcze moje dzieci, czy tylko widma przeszłości, które przypominają, że już im nie jestem potrzebna.
Dzieci wpadają tylko na obiad
– Mamo, zrobisz schabowego? – zapytała Aneta już w środę przez telefon.
Nie „jak się czujesz”, nie „czy czegoś ci potrzeba”. Tylko schabowy. Jakby to był warunek do tego, żeby w ogóle wpadli. Pokiwałam głową, chociaż wiedziałam, że nie widzi. W słuchawce zapadła cisza, a potem krótko dodała:
– To przyjedziemy w niedzielę. Będzie też Michał z dzieciakami.
Zaczęłam marynować mięso już w piątek. W sobotę piekłam ciasto, choć ręce drżały od zmęczenia. W niedzielę rano parzyłam rosół, ten sam, który kiedyś uznawali za najlepszy na świecie. Kiedyś…
– O, jedzenie gotowe! – ucieszył się Michał, wchodząc bez pukania i ściągając buty jednym ruchem, jakby nadal miał piętnaście lat.
Za nim wpadła jego żona z dziećmi. Aneta przyjechała ostatnia, z miną, jakby odhaczała obowiązek. Przy stole nikt nie zapytał, jak się czuję. Nie zauważyli, że noszę na sobie ten sam sweter co tydzień temu. Ani że znowu schudłam. Za to dzieciaki narzekały, że rosół za gorący, a mięso zbyt suche.
– Mamo, nie masz może coli? – zapytała Basia, wnuczka.
Spojrzałam na nią i przez chwilę nie poznałam. Miała już czternaście lat. A ja pamiętałam ją jeszcze z czasów, gdy tuliła się do mnie z pluszowym króliczkiem.
– Nie mam, skarbie. Ale mogę zrobić kompot.
– Kompot? – skrzywiła się.
Potem już było tylko szybkie „dziękujemy”, kurtki, buty i huk zamykanych drzwi. A ja zostałam z pustym stołem i garnkiem zimnego rosołu.
Czułam się coraz bardziej samotna
Po ich wyjściu siedziałam długo przy stole, wpatrując się w filiżankę z resztką herbaty. Nikt jej nie dopił. Talerze stały nieruszone, jakby czekały, aż wstanę i zacznę zmywać. To był zawsze mój znak – kiedyś zbierali naczynia razem, śmiali się, krzątali. Dziś każdy udaje, że nie widzi. Wstałam i powoli zaczęłam sprzątać. Ręce bolały, plecy ciągnęły przy każdym schyleniu. Kompot został nieruszony. Nawet nie spróbowali. Na patelni leżał ostatni kotlet, już zimny i twardy jak kamień. Zawinęłam go w folię i włożyłam do lodówki. Nie wiem po co. Może, żeby coś tam było. Żeby nie wyglądało, że w tym domu mieszka tylko stara kobieta i jej pusta lodówka.
Wieczorem usiadłam na kanapie. Telewizor mrugał, ale nie słuchałam. Patrzyłam na telefon. Nikt nie zadzwonił. Ani Aneta, ani Michał. Nawet krótkie „dziękujemy” na SMS-a. Nic. Jakby to wszystko było oczywiste – że matka zrobi, poda, posprząta, ucieszy się byle czym. Pamiętam, jak kiedyś Michał się skaleczył i płakał jak bóbr. Przyłożyłam mu wtedy liść babki do kolana i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Wierzył mi wtedy bezgranicznie. A dziś? Dziś traktuje mnie jak starą babę, co ma tylko gotować i nie zawracać głowy. Chciałabym czasem zniknąć. Sprawdzić, czy zauważyliby moją nieobecność. Czy przyjechaliby, gdyby drzwi były zamknięte, a schabowy nie pachniał od progu.
Wspomnienie, od którego zrobiło się cieplej na sercu
Tydzień później zadzwonił telefon.
– Mamo, wpadniemy na chwilę, ale tylko na kawę – powiedziała Aneta tonem, jakby prosiła o przysługę, nie zapowiadała wizyty. – Nie szykuj nic, dobrze?
Oczywiście, że szykowałam. Tak jak zawsze. Upiekłam szarlotkę, chociaż ręce drżały od ucierania masła. Zaparzyłam ich ulubioną kawę, tą „z cynamonem”, o której kiedyś mówili, że pachnie jak święta. Przyjechali późnym popołudniem. Weszli, rozejrzeli się, jakby odwiedzali kogoś obcego. Aneta od razu chwyciła za telefon, a jej mąż rozsiadł się w fotelu. Ja stałam, jakby czekała na jakieś polecenie.
– Ale tu zimno – rzuciła. – Może w końcu włączysz ogrzewanie?
– Ogrzewam, tylko nie tak mocno – tłumaczyłam cicho. – Drogo teraz…
– Mamo, nie możesz tak oszczędzać! – pokręciła głową. – Przecież masz emeryturę.
Nie odpowiedziałam. Skąd miała wiedzieć, że po opłatach zostaje mi tyle, co nic?
– A pamiętasz, jak zabierałaś nas na sanki pod las? – odezwała się nagle. – Mówiłaś wtedy, że nikt nie robi lepszych kul śniegowych niż ja.
Uśmiechnęłam się. Przez sekundę znów widziałam ją, jak biegnie po zaspach w czerwonej czapce.
– Pamiętam, kochanie – wyszeptałam.
Ale ona już znów siedziała z nosem w telefonie. Ta chwila ciepła zniknęła szybciej niż zapach ciasta. Wyszli po czterdziestu minutach. Szarlotki nie wzięli. Zostały dwa puste kubki i wspomnienie, które bolało bardziej niż samotność.
Po co ci to wszystko?
Zauważyłam, że coraz częściej mówią o mnie w trzeciej osobie, jakby mnie przy tym nie było. „Mama sobie radzi”, „Mama ma znajome w klubie seniora”, „Mama nie potrzebuje pomocy”. Słucham tego i czuję się jak mebel, który raz postawiono w kącie i tak już stoi, bo szkoda wyrzucić.
Aneta ostatnio zadzwoniła z pytaniem, czy nie oddałabym jej starego kredensu. Tego po mojej mamie, z dębowym blatem i pękniętą szybą. Mówiła, że „ładnie by wyglądał w stylu retro”. Zgodziłam się, choć serce ścisnęło mi się tak, jakby ktoś odrywał kawałek przeszłości. Kiedyś w tym kredensie trzymałam jej szkolne rysunki i zeszyty. Dziś będzie ozdobą jej nowoczesnego salonu, w którym na ścianie wisi telewizor większy niż całe moje okno.
– Mamo, po co ci to wszystko? – spytała, gdy wynosili mebel. – Lepiej mieć mniej, łatwiej się sprząta.
Łatwiej się żyje, gdy nie ma wspomnień – chciałam jej odpowiedzieć, ale milczałam. Wnuczka, Basia, przyjechała raz z koleżanką. Weszły, zrobiły selfie na tle moich kwiatów i wyszły po dziesięciu minutach. Nawet nie zdążyłam zapytać, jak jej w szkole. Coraz częściej łapię się na tym, że rozmawiam z radiem. Mówię do spikera, jak do znajomego. Opowiadam mu, co gotuję, i że dziś znowu nikt nie zadzwonił. Gdy milknie, w domu robi się tak cicho, że słychać tylko dźwięk lodówki. Czasem myślę, że świat poszedł dalej, zostawiając mnie za szybą. Patrzę przez nią na dzieci, które mijają mnie w biegu.
Pogawędki przy rosole
Wiedziałam, że przyjadą. Zawsze przyjeżdżają w drugą niedzielę miesiąca – punkt trzynasta. Nie dlatego, że tęsknią. Ot taki rodzinny rytuał – pogawędki przy rosole. Od rana w kuchni pachniało cebulą i majerankiem. Ustawiłam na stole świeże kwiaty, choć wiedziałam, że nikt ich nie zauważy. Gdy usłyszałam dźwięk domofonu, serce zabiło szybciej – jak zawsze, mimo że znałam zakończenie.
– Mamo, nie za dużo soli? – zapytała Aneta po pierwszej łyżce.
– Dobra jest, jak zawsze – wtrącił Michał, nie odrywając wzroku od telefonu.
– A te ziemniaki to z torebki? – zapytała jego żona.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam, jak dzieci i wnuki nakładają sobie porcje, śmieją się z filmików, które pokazują sobie na ekranach. Rozmawiali między sobą, jakby mnie nie było.
– Mamo, weź ty się nie przemęczaj z tym gotowaniem – rzuciła Aneta przy wyjściu. – Następnym razem przywieziemy coś z restauracji.
Po ich wyjeździe otworzyłam okno, żeby wypuścić zapach smażenia. Powietrze było chłodne, pachniało jesienią i dymem z kominów. Gdzieś w oddali słychać było śmiech dzieci. Zgarnęłam ze stołu talerze. Potem usiadłam przy stole, wpatrując się w puste krzesła. Kiedyś każde miało swojego właściciela, swoje historie. Na tym obok siedział Michał, gdy opowiadał, że dostał piątkę z matematyki. Na drugim Aneta, z włosami w warkoczu, z dżemem malinowym na policzku.
Czasem myślę, że mogłabym przestać gotować, a oni i tak by przyjechali. Nie z miłości, lecz z przyzwyczajenia – dla spokoju sumienia.
Późnym wieczorem włączyłam lampkę i usiadłam w fotelu. W radiu grali stare piosenki. Zaczęłam nucić cicho, jak wtedy, gdy byli mali i zasypiali na moich kolanach. Głos mi się łamał, ale śpiewałam dalej. Bo śpiew był jedynym dźwiękiem, który nie odchodził po trzech godzinach.
W tej ciszy po rosole, po ich krótkim „pa, mamo”, po dźwięku zamykanych drzwi, zostało tylko serce, które wciąż wierzy, że ktoś kiedyś zapuka nie po obiad, ale po mnie.
Helena, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie byłam gotowa oddać synowej korony najważniejszej kobiety w życiu mojego syna. Pokazałam się z najgorszej strony”
- „Synowa pomyliła cmentarz z rewią mody. Nie mogę patrzeć, jak paraduje przy grobie męża w tych swoich wdziankach”
- „Mój dorosły syn żyje na nasz koszt jak pączek w maśle i nie garnie się do roboty. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd”