Miała oczy zapuchnięte od płaczu, nos czerwony jak u renifera, a głosik łamał jej się co chwila, gdy mówiła, że nie ma już siły. Oczywiście, że jej pomogłam, jak zawsze. Wynajęłam dla niej mieszkanie, opłaciłam czesne dla jej dzieci, nawet dawałam jej co miesiąc zastrzyk gotówki „na jedzenie i rachunki”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to wesele. Bo nic nie koi frustracji tak skutecznie, jak przypadkowe zderzenie z prawdą między kawałkiem tortu a pierwszym tańcem. Prawdę, która ma dwie ręce, jeden garnitur i uśmiechniętą buzię szwagra, który – jak się okazuje – nigdy nie był „eks”.
Wesele jak z filmu, ale katastroficznego
Wesele Magdy – koleżanki z pracy, której nazwiska wciąż nie potrafię poprawnie zapisać – brzmiało jak strata soboty. Ale coś mnie tknęło. Może fakt, że miałam akurat wolne, może sukienka w szafie, której jeszcze nie miałam gdzie założyć.
Na sali było gwarno i duszno, jak to na weselach. Obróciłam się z kieliszkiem w dłoni i... wypuściłam go. Myślałam, że mam omamy wzrokowe. Ale nie. Na środku parkietu, w objęciach mojego „byłego szwagra”, tańczyła moja „świeżo rozwiedziona” siostra. Podeszłam do niej. Stała z kieliszkiem szampana, roześmiana.
– Cześć, kochana! – zawołała radośnie.
– Cześć, „kochana” – powtórzyłam, zatrzymując wzrok na jej „eksie”, który właśnie całował ją w skroń.
– To... nieporozumienie – mruknęła, jakby się zorientowała, że coś jest nie tak.
– Och, naprawdę? Bo wygląda jak pocałunek. Chyba że teraz całujesz się z eksami?
– Marta, to nie tak... Daj mi chociaż wytłumaczyć… – zaczęła, chwytając mnie za rękę, jakbyśmy właśnie były na planie jakiegoś melodramatu.
– Chwyt za rękę nie cofnie trzech tysięcy co miesiąc – odpowiedziałam sucho, wyciągając ją z jej uścisku. – Więc naprawdę, oszczędź mi łez.
– To nie jest tak, że cię oszukałam…
– Aha. Czyli co? Przeinaczyłaś rzeczywistość? Naciągnęłaś fakty? Zataiłaś?
– Marta, nie rób scen, okej? To rodzinne wydarzenie, bawimy się, tak?
– Czy ty właśnie mi mówisz, żebym się uspokoiła? – odwróciłam się do niego, unosząc brew. – Przez pół roku płaciłam za wasze rachunki, bo twoja żona – przepraszam, partnerka do dziś – płakała mi w rękaw, że ją zostawiłeś!
– To było… skomplikowane – wymamrotał, nagle tracąc rezon.
– Nie, to było bardzo proste. Zrobiliście ze mnie frajerkę – powiedziałam, czując, że głos zaczyna mi drżeć, ale nie zamierzałam się rozpłakać. Nie teraz.
Wspólne konto do naciągania
– Marta, nie chciałam, żeby tak wyszło… – szepnęła moja siostra. Wiesz, że nie miałam wyjścia.
– Nie miałaś wyjścia?! – prawie się zaśmiałam. – Czyli co, instynkt samozachowawczy zmusił cię do symulowania rozwodu i pasożytowania na własnej siostrze? Ten twój dramatyczny telefon z płaczem o alimenty był naprawdę wyczerpujący. Zwłaszcza dla mojego konta.
– Potrzebowaliśmy wtedy przerwy. Mieliśmy kryzys. Było ciężko. To nie było jakieś wielkie kłamstwo...
Wtedy znów wtrącił się jej „eks”.
– Przestań ją atakować. Robisz z siebie ofiarę, a to była twoja decyzja, żeby pomagać. Nie wiedzieliśmy, że tak długo to potrwa... że się wszystko ułoży i…
– I co? Że dalej będę płacić za wasze rachunki? Nie rób z tego rodzinnej lekcji empatii – pokręciłam głową. – Byłam waszym bankomatem.
– Więc jak? – dodałam już ciszej. – Oddacie mi cokolwiek?
– Oddać? Marta, przecież wiesz, że nie mamy teraz takich pieniędzy…
– A kiedy mieliście? – wcięłam się ostro. – Bo widzę, że na garnitur, fryzjera, makijaż, wesele z wodzirejem – było. Ale żeby zwrócić chociaż połowę za wynajem mieszkania, które ja opłacałam przez siedem miesięcy – już nie bardzo.
– Myślałam, że nie liczysz… – wyszeptała, jakby to był argument..
Spojrzałyśmy na siebie. Jej twarz była teraz bardziej blada niż pudrowana.
– Przepraszam – wydusiła w końcu.
– Głośniej – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Przepraszam – powtórzyła, głośniej, ze spuszczoną głową. – Nie chciałam cię skrzywdzić. Po prostu… było nam wygodnie. Tobie zawsze dobrze się wiodło, więc pomyślałam, że…
– Że się nie zorientuję?
– Że ci nie ubędzie.
Parsknęłam śmiechem
– Wiesz, ile razy ja odmawiałam sobie rzeczy, żeby ci pomóc? Ile razy nie poszłam na kolację, nie pojechałam na weekend, nie kupiłam sobie nic nowego, bo uznałam, że ty bardziej potrzebujesz? Ale mam zamiar wystawić ci rachunek. I to nie tylko pieniężny.
– Jaki rachunek? – zapytała niepewnie, jakby nie była pewna, czy żartuję, czy właśnie zamierzam wezwać komornika.
– Taki, który zawiera wszystko, co mi jesteś winna. Zaczynając od zwykłego: „nie rób ze mnie idiotki”, a kończąc na kwocie 19 600 złotych i 48 groszy.
– Ty to naprawdę policzyłaś? – jej źrenice rozszerzyły się tak, że niemal mogłam zobaczyć w nich odbicie sali weselnej.
– Oczywiście. Wiesz, mam w telefonie folder nazwany „Subwencje dla siostry”. Z datami, tytułami przelewów i krótkimi opisami. Mój ulubiony to: „ZUS, bo Paweł nie może się przerejestrować”.
– Marta, nie sądziłam, że tak to odbierzesz… – zaczęła cicho.
– Bo nie sądziłaś, że się dowiem. Gdyby nie przypadek, dalej grałabyś rozwódkę na zasiłku. I dalej prosiłabyś o „tylko jeszcze ten jeden miesiąc”.
– Przysięgam, że miałam wyrzuty sumienia…Nie wiem, co ci powiedzieć. Po prostu mnie znienawidź i daj spokój.
To byłoby zbyt łatwe
– Nienawiść byłaby ulgą. Ja wybieram coś trudniejszego – ignorowanie. I proszę, przekaż to swojej rodzinie sponsorowanej: kontaktów już nie będzie. Ani zniżek na współczucie, ani pakietu ratunkowego.
– Ty naprawdę chcesz to wszystko tak skończyć?
Odwróciłam się na pięcie i zostawiłam ich tam – dwójkę ludzi, którzy zbudowali swój budżet domowy na moim zaufaniu. Telefon zadzwonił, gdy byłam już przy aucie. Siostra. Nie odebrałam. Wróciłam do domu, ale nie mogłam spać. Czułam się jak ktoś, kto właśnie odzyskał wzrok. Tylko że to, co zobaczyłam, wcale nie było przyjemne.
„Marta, wiem, że zawiodłam. Zrobiliśmy źle. Ale błagam, nie zrywaj kontaktu. Jesteśmy rodziną.” Nie odpisałam. A gdy minęły dwa dni przyszedł e-mail. Krótki, konkretny: „Spróbuję ci to oddać. W ratach. Nie wiem, ile to potrwa, ale spróbuję.”
Nie odpowiedziałam od razu. Ale po tygodniu napisałam tylko jedno zdanie: „Przelewy – na konto. Kontakt – zakończony.” I tak właśnie zostawiłam za sobą historię, która kosztowała mnie więcej niż pieniądze. Ona próbowała jeszcze kilka razy się odezwać. Smsy, maile, nawet kartka na święta. Nie odpowiadałam. I nie planuję tego zmieniać. Bo czasem jedyne, co można zrobić dla siebie, to zamknąć drzwi i nie wpuszczać już nikogo, kto raz cię okłamał prosto w twarz.
Marta, 51 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.