Niektórzy twierdzą, że jak się czegoś bardzo pragnie, to cały wszechświat pomaga ci to osiągnąć. Cóż, w moim przypadku – chyba raczej przeszkadzał. Od ponad trzech lat staraliśmy się z mężem o dziecko. Bez skutku. Testy, lekarze, badania, diety, zioła, nawet joga płodności – wszystko na nic.

Każdy miesiąc kończył się płaczem i kolejnym nieudanym testem ciążowym. Mąż jeszcze próbował być racjonalny, ja z dnia na dzień traciłam wiarę w sens naszej codzienności. Aż któregoś weekendu, po kłótni, spakowałam torbę i pojechałam na wieś do kuzynki. Tam wszystko się zmieniło.

Czułam tylko gorycz porażki

– Znowu nic… – wyszeptałam, patrząc na test ciążowy. Jedna kreska. Tylko jedna. Oparłam się o zimną ścianę w łazience i zaczęłam płakać, choć przecież miałam już w tym wprawę. To był dziewiąty test w tym roku. A staraliśmy się od dłuższego czasu.

Michał, mój mąż, siedział w kuchni. Usłyszał płacz, ale nie przyszedł. Pewnie znowu nie wiedział, co powiedzieć. Ostatnio rozmawialiśmy tylko o dwóch rzeczach – o dziecku i o tym, że wciąż go nie ma. Miłość, dotyk, bliskość – zniknęły. Zostały wyliczanki dni płodnych i przytulanie na zegarek. Obowiązek bez emocji, a po wszystkim więcej łez niż radości.

– Może spróbujmy innej metody – powiedział kiedyś Michał, a ja go prawie zjadłam wzrokiem.

– A może po prostu mnie zostaw i znajdź sobie młodszą, płodną! – wybuchłam.

Zamilkł. Wiedział, że to nie było fair, ale coraz częściej mówiłam rzeczy, których później żałowałam.

Wieczorami oglądałam w mediach społecznościowych profile mamusiek. Dzieci w pastelowych ubrankach, wózki jak z reklamy, uśmiechnięte kobiety z brzuszkami. Każde zdjęcie wbijało mnie głębiej w poczucie porażki.

Pewnego wieczoru, po kolejnej cichej kolacji, Michał powiedział:

– Może powinnaś gdzieś wyjechać? Oderwać się?

Nie odpowiedziałam, ale nocą spakowałam torbę. Rano zostawiłam mu kartkę: „Pojechałam do Hani. Muszę odetchnąć. Proszę, nie dzwoń”. Wiejska cisza, pianie kogutów i pola po horyzont. Tylko tyle chciałam. Spokoju. A dostałam znacznie więcej.

Zaczęłam myśleć o sobie

U Hani wszystko wyglądało jak zawsze – stare meble po dziadkach, kawa sypana w szklankach i niezmiennie ciepły koc na kanapie. Przytuliła mnie mocno, jakby od razu wiedziała, że jestem na skraju.

– Nie mów nic, Zuzka. Po prostu posiedź. Ja zrobię herbatę – powiedziała spokojnie, głaszcząc mnie po ramieniu.

Siedziałam na tej kanapie chyba z godzinę, gapiąc się w sufit. Nie miałam siły mówić, płakać ani tłumaczyć. I tak nie wiedziałam, od czego zacząć. Że nie spałam z Michałem od miesiąca? Że coraz częściej łapałam się na myśli, że lepiej by mi było samej?

– On nie rozumie – powiedziałam w końcu, ledwo słyszalnie. – Patrzy na mnie jak na zepsutą maszynę. Nic już nie działa. Ani ja, ani my.

Hania nie oceniała. Słuchała. Właśnie dlatego do niej przyjechałam. Znałyśmy się od dziecka, razem taplałyśmy się w stawie, razem chodziłyśmy na wiejskie potańcówki. Zawsze była tą rozsądniejszą, spokojniejszą. Ja – tą, którą wiecznie nosiło.

– Zuzka… czasem trzeba przestać próbować naprawiać coś na siłę – powiedziała cicho. – Odpuścić. Albo… chociaż na chwilę się odciąć. Wyjść z głowy. Z ciała. Z tej całej presji.

– Łatwo ci mówić – prychnęłam. – Ty masz męża, dzieci. Masz wszystko.

– I ty też coś jeszcze masz. Po prostu się pogubiłaś. I może… może wcale nie musisz być taka idealna. Może czasem wystarczy być po prostu głupio, beztrosko, egoistycznie sobą.

Jej słowa nie uleczyły mnie od razu, ale zaszczepiły bunt wobec tej wersji mnie, którą byłam w małżeństwie.

W sobotę jest wiejska potańcówka. Idziesz ze mną. Nie przyjmuję odmowy – dodała wieczorem.

To była chwila zapomnienia

Nie miałam ochoty. Najchętniej zostałabym pod kocem. Hania nie odpuściła. Przyniosła mi swoją jasną sukienkę, w talii opiętą, z dekoltem, którego dawno u siebie nie widziałam.

– No weź, będzie ci pasować. Włóż coś innego niż dres.

Założyłam. W lustrze w końcu zobaczyłam kobietę, nie żonę, której znowu coś nie wyszło.

Remiza na końcu wsi pachniała kiełbasą i dymem. Faceci ubrani w kratę, dziewczyny w sukienkach, muzyka za głośno – wszystko na swoim miejscu.

– Dwa drinki i oranżadę – zamówiła Hania. – Dzisiaj nie myślimy. Dzisiaj żyjemy.

Pierwsze szklanki zniknęły szybko. Drugie jeszcze szybciej. Potem był taniec. Śmiałam się, pozwalałam, by czyjaś dłoń została na mojej talii sekundę dłużej. Uciekałam. Świadomie. Wirowałam z kimś, kogo imienia nie znałam. Wysoki, opalony, pachniał lasem i dymem.

– Zuzanna, prawda? – spytał, gdy odpoczywaliśmy pod ścianą. – Kuba. Kuzyn sołtysa.

– Nie wyglądasz na tutejszego.

– Bo wyjechałem. Ale czasem trzeba wrócić tam, dokąd ciągnie serce – powiedział i spojrzał tak, jak nikt na mnie nie patrzył od miesięcy.

Światła zgasły, muzyka ucichła, ludzie wylali się na zewnątrz. Za remizą pachniało trawą i deszczem.

– Zmarzłaś?

– Trochę.

Nie pamiętam, kto pierwszy się nachylił. Pamiętam ciepłe usta, pewne dłonie, i tę jedyną chwilę bez kalkulacji. Nie powinnam była. A jednak.

Niczego nie żałuję

Wróciłam do miasta po dwóch dniach. W lodówce czekała zupa i kartka: „Pogadamy wieczorem”. Nie miałam siły rozmawiać. Czułam wstyd i… dziwny spokój. Z Kubą spędziliśmy jedno popołudnie. Bez obietnic. Tydzień później mdłości. Potem brak miesiączki. Coś mnie tknęło, chociaż to wydawało się niemożliwe. Kupiłam test, zrobiłam i zobaczyłam dwie kreski. Usiadłam na podłodze. Śmiałam się i płakałam naraz. Po trzech latach – ciąża. Tylko... nie z mężem. Nie powiedziałam mu od razu. Ale w końcu podałam Michałowi test.

To cud – wyszeptał, przytulając mnie. – Kochanie, to cud.

Milczałam. Pozwoliłam mu wierzyć, chociaż nocami prawie w ogóle nie spałam. Urodziłam na wiosnę. Dziewczynka, czarne włoski jak u Kuby. Michał trzymał mnie za rękę na porodówce, płakał, całował w czoło. Był szczęśliwy. Dwa tygodnie później usiedliśmy w salonie. Mała spała w kołysce.

– Michał… muszę ci coś powiedzieć.

Opowiedziałam wszystko. Słuchał w milczeniu. Wstał, zamknął się w drugim pokoju. Następnego dnia wyjechał do matki. Myślałam, że to koniec. Ale wrócił po tygodniu.

– Nie wiem, czy to dziecko jest moje. Wiem, że ją kocham. I ciebie kocham – powiedział. – Nie jesteśmy idealni. Ona nie musi wiedzieć, jak bardzo byliśmy pogubieni.

Nie wiem, co z nami będzie. Czy starczy mu siły, czy wystarczy mi odwagi, by spojrzeć sobie w oczy? Wiem jedno: kocham to dziecko nad życie. I nie żałuję. A wstyd? Uczę się go oswajać – dzień po dniu, spojrzenie po spojrzeniu.

Zuzanna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: