Nie jestem typem złośliwej teściowej z kabaretu, ale jeśli ktoś staje się częścią mojej rodziny, to musi... pasować. A ona nie pasowała mi od początku. Gdy pierwszy raz ją przyprowadził, miała na sobie sweter w kolorze śmietankowego beżu i dżinsy, które, szczerze mówiąc, wyglądały na dwa numery za duże. Pewnie taka moda. Albo nie wie, jak się ubrać na wizytę u teściowej. Potem myślałam, że jakoś naturalnie ją polubię, ale ciężko było mi się przyzwyczaić do myśli, że w życiu mojego syna nie jestem już najważniejsza. 

Niełatwe kontakty z synową

– Pachnie cudownie – powiedziała wchodząc któregoś dnia do kuchni. – Moja mama też robi taką zupę.

– Och, naprawdę? – podniosłam wzrok i pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. – No to pewnie jesteś przyzwyczajona do łagodniejszych smaków. Ja gotuję bardziej tradycyjnie. Michaś to lubi. Mężczyźni są prości, jak się umie trafić w ich gusta – rzuciłam z lekkim uśmiechem. – Zresztą… trzeba ich znać naprawdę dobrze.

Widziałam, jak spochmurniała. I dobrze. Niech wie, że miłości nie zdobywa się sałatką z jarmużu.

– Mamo, chciałam zapytać… Michał mówił, że urodziny masz w lutym, prawda? – zagadnęła mnie, gdy siedziałyśmy razem przy kawie. Może podpowiesz mi, co byś chciała dostać? Żebyśmy mogli trafić w gust.

– Wiesz co, kochanie? Największym prezentem dla mnie będzie, jak Michał będzie szczęśliwy

Niezapowiedziana wizyta w domu syna

Kilka tygodni później poszłam do ich mieszkania bez zapowiedzi. Nie mogłam się powstrzymać, bo Michał zostawił klucze „na wszelki wypadek”. Ot, taka drobna kontrola matczyna. Tylko kwiatki podlać. I zobaczyć, czy wszystko w porządku. I właśnie wtedy ją zastałam. Klęczała przy regale i przekładała książki.

Rozejrzałam się po salonie. Było… inaczej. Beżowe zasłony zamiast granatowych, poduszki w kolorze brzoskwiniowym, a na stoliku jakaś świeca o zapachu waty cukrowej.

– Zmieniłaś wystrój? – zapytałam, jakby mimochodem.

– Tak, z Michałem ustaliliśmy, że zrobimy małą metamorfozę. Coś… jaśniejszego, weselszego. Michałowi się podoba. Sam wybrał zasłony.

– Michał lubił granat. Pasował do jego charakteru. Zawsze mówiłam, że ma duszę refleksyjną. Wiesz, kochanie, metamorfozy są dobre na chwilę. Ale to, co prawdziwe, zostaje na dłużej. Czasem warto pamiętać o tym, co było, zanim się wszystko przearanżuje.

Czas na poważną rozmowę

Innym razem usiadłyśmy razem na ławce, czekałyśmy na Michała, który poszedł po ciasto do cukierni. Niby zwykła sobota, spacer, herbata w termosie, ale cisza między nami była gęsta jak śmietana.

– Mamo… – zaczęła niepewnie, dłubiąc łyżeczką w zakrętce od termosu – mogę cię o coś zapytać? Jak poznałaś swojego męża?

– W szkole średniej. Był przystojny, rozgadany, śmieszny. I zupełnie nieodpowiedzialny – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale ja wtedy myślałam, że to oznaka pasji. A potem okazało się, że pasja pasją, a kredyt sam się nie spłaci. Więc została mi jedna pasja – Michał.
Uśmiechnęłam się, a ona spuściła wzrok.

– Mamo… ja się czasem boję, że… że nie będę wystarczająco dobra dla niego. Czasem też odnoszę wrażenie, że Ty mamo za mną nie przepadasz.

– To nieprawda – odpowiedziałam powoli. – Ja po prostu jeszcze się ciebie uczę. Tak jak ty uczysz się być żoną mojego syna.

W niedzielę zaprosiłam ich na obiad bez okazji

Zwykły rosół, schabowy, buraczki. Michał siedział obok mnie, ona po drugiej stronie stołu, starannie krojąc kotleta. Jakby każde cięcie było sprawdzianem.

– Mamo, pyszne – powiedziała z uśmiechem. – Naprawdę, jak u babci.

– A wy co jedliście wczoraj? – zapytałam niby beztrosko.

– Hm… chyba makaron z pesto – odpowiedziała szybko. – Taki szybki obiad. Nie było kiedy ugotować nic konkretnego.

– Ach, rozumiem – uśmiechnęłam się lekko. – Teraz wszystko musi być szybkie. Szybkie jedzenie, szybkie śluby, szybkie decyzje…To inna epoka. U nas to się godzinami dusiło, marynowało, czekało, aż „przejdzie” smakiem. Teraz byle klik i gotowe.

– Ja też lubię gotować – wtrąciła cicho. – Tylko jeszcze się uczę. Czasem mam wrażenie, że już przypaliłam wszystko, co się dało… – szepnęła.

Spojrzałam na nią. Była młoda. Może i nie „moja bajka”, ale… próbowała. Nie krzyczała. Nie zgrywała księżniczki.

– Dobrze, że Michał ma przy sobie kogoś, kto chociaż próbuje. Naprawdę. To nie jest takie oczywiste, jak ci się wydaje – powiedziałam. – I cieszę się, że mówisz do mnie „mamo”. To też nie jest oczywiste.

Postanowiłam się zmienić

Pożegnali się, jak zawsze – Michał uściskał mnie mocno, a ona pocałowała w policzek, delikatnie, z ostrożnością.

– Mamo, dziękujemy za obiad. Było pysznie. I… dziękuję za rozmowę – powiedziała cicho, zanim wyszli.

Zostałam sama w kuchni. Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych kobiet, które czują się niepotrzebne, odstawione na boczny tor. Ale prawda była taka, że kiedyś byłam dla Michała wszystkim, a teraz stałam się tylko dodatkiem, cichym tłem dla ich związku. Nie chciałam jej nienawidzić, ale niełatwo się pogodzić z tym, że ktoś inny nosi w torebce jego klucze, zna jego nawyki i robi mu kawę. Pomyślałam, że może to nie jej wina. Może żadna kobieta by mi nie pasowała

Wtedy zawibrował telefon. Wiadomość od niej: „Mamo, zostawiłam u ciebie apaszkę. Ale spokojnie, wrócimy po nią jutro. Michał mówi, że bez twojej zupy nie przeżyje tygodnia”. Uśmiechnęłam się. No cóż... Może jednak pasuje. Tylko trochę inaczej, niż sobie to kiedyś wyobrażałam.

Jolanta, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: