Wiem, że czasy się zmieniły i teraz wszyscy tacy delikatni, więc wszystko trzeba owijać w bawełnę. Ale są pewne rzeczy, które bolą bez względu na epokę. Więc jak pewnego popołudnia w mojej kuchni stanęła synowa z miną, jakby przyszła na przesłuchanie, a nie na ciasto, to wiedziałam, że zaraz się zacznie. Ale nie przewidziałam, że jabłecznik, biedny jabłecznik, stanie się zarzewiem prawdziwej rodzinnej awantury.
Niewinne początki wielkiej kłótni
– Dobry? – zapytałam synową jedzącą mój jabłecznik, zerkając na nią znad filiżanki.
– Mhm – mruknęła, bez przekonania. – Kwaśne jabłka miała mama chyba.
– Kwaśny, jak twoje podejście do rodziny – rzuciłam niby półżartem, ale jednak nie tak całkiem.
– Słucham? Mamo, czy to naprawdę o jabłecznik chodzi? – spojrzała na mnie z grymasem.
– Ty wiesz dobrze, o co chodzi – powiedziałam ostrzej, niż chciałam. – Zabrałaś mi syna, teraz chcesz jeszcze moje wnuki!
W tej samej chwili cisza zrobiła się taka, że słychać było, jak zegar w salonie cyka. Zawsze chodził za szybko, a dziś ten dźwięk ciął powietrze jak nóż.
– Mamo, przepraszam, ale… co to znaczy, że zabrałam ci syna? – zapytała w końcu, cicho, jakby się bała, że to ją ostatecznie pogrąży.
– A jak ty myślisz, co to znaczy? – oparłam się o blat i spojrzałam jej prosto w oczy. – Kiedyś dzwonił codziennie. Teraz? Raz w tygodniu, a i to jak się przypomnę. Na pizzę z kolegami ma czas, na Netflixa też, tylko dla matki nie ma – prychnęłam. – A wnuki? Przychodzą do mnie jak do przedszkola, z termosem, planem zajęć i listą alergii. A potem wracasz po nich jak po zakupy z Biedronki. Zero „dziękuję, mamo, że zostałaś”, zero „może wpadnij w weekend”. Tylko: „gotowe, wychodzimy”.
Zmieszała się. Przestąpiła z nogi na nogę. Już myślałam, że znowu się zamknie w sobie, ale spojrzała na mnie i powiedziała:
– Mamo, to nie tak. Ja ci naprawdę dziękuję. Nie wiem, może nie zawsze to okazuję, ale…
– Nie „może”, tylko na pewno – weszłam jej w słowo. – Ja się naprawdę staram. Ciasto piekę, zupę gotuję, dzieciom bajki czytam. A potem słyszę, że jestem „za bardzo”, że się wtrącam, że znowu coś powiedziałam nie tak.
Kto pierwszy wyciągnie rękę?
– Nie chcę się z tobą kłócić – powiedziała i rozłożyła ręce, jakby właśnie rozbroiła bombę. – Tylko… ja też czasem nie mam siły. Praca, dzieci, dom. Chciałabym, żebyś mnie po prostu… przytuliła, a nie wypytywała, dlaczego młody znowu ma czapkę na bakier. Wszyscy mamy już dość tych komentarzy. O moim podejściu do dzieci, o tym, że córka powinna mieć dłuższe włosy, a syn mniej ekranu. Czasem się boję do ciebie odezwać, bo nigdy nie wiem, co cię urazi.
– Bo mnie nie znasz. Tylko udajesz, że mnie słuchasz, a i tak robisz po swojemu. A potem się dziwisz, że mi smutno.
– Mamo… może jesteśmy po prostu dwie uparte kobiety, które kochają tę samą rodzinę? Ja tylko chcę, żeby dzieci miały spokojne dzieciństwo – odpowiedziała cicho. – Bez krzyków, bez strachu, bez... napięcia.
I wtedy mnie uderzyło Przecież ja też chciałam tego samego. Tylko że dla mnie „spokój” znaczyło co innego. Dla mnie spokój to był ciepły obiad i czyste skarpetki. Dla niej – cisza i jasne granice.
– Ja naprawdę nie chcę, żebyś się czuła odrzucona – odezwała się po dłuższej chwili. – Tylko czasem mam wrażenie, że ciągle mnie testujesz. Staram, naprawdę się staram być dobrą matką, żoną i… synową, ale mam wrażenie, że jak nie robię wszystkiego po twojemu, to znaczy, że jestem zła.
– Nie chcę, żebyś była mną – powiedziałam spokojnie. – Ale czasem mam wrażenie, że chcesz wszystko zbudować na nowo, jakby moje sposoby były złe. A ja się wtedy czuję... niepotrzebna.
– Mamo, nie jesteś niepotrzebna – spojrzała mi w oczy. – Jesteś babcią moich dzieci. I bardzo je kochasz, wiem o tym. One też cię kochają.
– To, czemu mnie nie rysują? – rzuciłam półżartem. – Ciągle tylko tata, mama, kot. Gdzie ja?
– Bo ty jesteś w specjalnej kategorii. Superbohaterowie mają osobne kartki – powiedziała. Powiem im, żeby przy następnym rysunku dorysowali ciebie i jabłecznik. Nawet jeśli kwaśny – zaśmiała się cicho.
I wtedy, po raz pierwszy od dłuższego czasu, też się uśmiechnęłam. Kiedy wychodziła, odprowadziłam ją do drzwi. Wzięła talerz z resztką jabłecznika i przytuliła go do piersi, jakby trzymała skarb.
– Mamo, mogę go zjeść wieczorem z dzieciakami? Może jednak im zasmakuje.
– Możesz, ale ostrzegam – jak powiedzą, że kwaśny, to się nie obrażaj – mruknęłam z przekąsem.
– Szczerze? Mam nadzieję, że będzie im kwaśny. Przynajmniej się trochę pośmieją. Albo pokłócą, jak my – zaśmiała się cicho.
– A potem pogodzą. Jak my – dodałam, zaskakując samą siebie tym, jak łagodnie to zabrzmiało z moich usta.
Zanim wyszła, zrobiła coś, czego się nie spodziewałam – przytuliła mnie. Mocno. Bez słów. A ja, zamiast się usztywnić jak zwykle, objęłam ją też. I może to był moment, w którym zaczęłyśmy się poznawać od nowa.
Regina, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój dorosły syn żyje na nasz koszt jak pączek w maśle i nie garnie się do roboty. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd”
- „Myślałam, że matka namawiała mnie na rozwód dla mojego dobra. Miała w tym jednak własny interes”
- „Mąż woli obiadki teściowej od mojego rosołu. Nie będę więcej siedzieć w garach, skoro u mamusi smakuje mu bardziej”