Nigdy nie przepadałam za listopadem. Może przez ten zapach mokrych liści, który przypominał mi stary, niewietrzony pokój w naszym domu. Albo przez znicze – ich ciepłe światło sprawiało, że twarze ludzi przy grobach wyglądały jakoś bardziej prawdziwie, może nawet bardziej bezbronne. Ja też byłam wtedy bezbronna, chociaż nikomu bym się do tego nie przyznała.

Grób matki był ostatnim miejscem, które chciałam odwiedzać, ale... coś mnie tam ciągnęło. I nie, nie chodziło o miłość. Miłość to luksus, na który trzeba było zasłużyć. Przynajmniej tak uważała ona. A ja – według niej – nie nadawałam się ani na córkę, ani na siostrę, ani na matkę.

Stałam nad jej nagrobkiem z nowym zniczem w dłoni, wciąż zawiniętym w foliowy woreczek. Było zimno, lekki wiatr podnosił suche liście z alejek. Kiedy zapaliłam knot, płomień zamigotał jakby niespokojnie, zgasł, i zapalił się znowu. Wtedy to poczułam – niepokój? Zimno? Czy może coś więcej?

Może i nie byłam córką, jakiej można by pogratulować rodzicowi. Ale też i moja matka nie była kobietą, która umiała kochać. Ale wtedy, na tym cmentarzu, stało się coś, czego nigdy nie zapomnę.

Mama mnie nie lubiła

– Natalia, zostaw to. I tak nie umiesz dobrze tego zrobić – powiedziała mama, kiedy miałam może dziesięć lat i próbowałam obrać ziemniaki.

Stała przy kuchence, jak zawsze spięta, pachnąca dymem papierosów i kremem do rąk. Obserwowała mnie tym swoim chłodnym wzrokiem, jakby czekała, aż znów coś spartolę.

– Staram się – mruknęłam, mocniej zaciskając palce na nożyku.

– Staranie się to za mało. Ty zawsze coś tylko zaczynasz, a potem psujesz – westchnęła i odebrała mi nóż z ręki. – Siadaj. Przeszkadzasz.

Usiadłam więc. Nogi miałam za krótkie, nie sięgały do podłogi, więc bujałam nimi delikatnie, żeby nie usłyszała. Czułam to znajome pieczenie w oczach, ale nie płakałam. Nie przy niej.

– Mama… a mogę dzisiaj iść do Izy na noc? – zapytałam po chwili.

– Iza? – zmarszczyła brwi. – Od tej rozwódki? Świetne towarzystwo sobie wybrałaś. Nie. Zostajesz w domu. Trzeba mieć jakieś zasady.

– Ale jej mama powiedziała, że mogę. I Iza mnie zaprosiła…

– Właśnie dlatego nie pójdziesz. Bo ja powiedziałam nie. Naucz się w końcu, że nie wszystko ci się należy, dziewczyno. Rodzina to nie nagroda za ładne oczy – powiedziała lodowato. – Ty to chyba uważasz, że świat ma cię kochać tylko dlatego, że istniejesz. Naiwna jesteś.

Pamiętam, że wtedy już wiedziałam. Nie chodziło o ziemniaki, o Izę, o rozwódki. Mama po prostu... mnie nie lubiła.

W końcu powiedziałam: dość

Miałam dziewiętnaście lat, kiedy się wyprowadziłam. Bez dramatu, bez trzaśnięcia drzwiami. Po prostu któregoś ranka spakowałam torbę i wyszłam.

– Ty gdzie się wybierasz z tym majdanem? – zapytała mama, widząc mnie w korytarzu z plecakiem i walizką.

– Do Oli. Na razie. Zobaczę, co dalej.

Czyli uciekasz, tak? – uniosła brew. – Jak coś nie po twojej myśli, to w nogi?

– Mamo, to nie jest ucieczka. Ja po prostu nie chcę już tak żyć.

– Tak żyć? – powtórzyła z ironią. – Czyli jak? W cieple? Z obiadem na stole? Z dachem nad głową, który ktoś ci zapewnił, kiedy jeszcze robiłaś w pieluchy?

Zamilkłam. Nie było sensu się kłócić. Wiedziałam, że dla niej wszystko było długiem nie do spłacenia.

– Wiesz co? – dodała. – Rób, co chcesz. Ale nie licz, że będę cię potem szukać i błagać, żebyś wróciła. Masz wybór. Albo jesteś z rodziną, albo jesteś sama.

Od dawna jestem sama, mamo – powiedziałam cicho. – Tylko ty chyba tego nie zauważyłaś.

Nie odpowiedziała. Odwróciła się i zniknęła w kuchni. Wzięłam walizkę, plecak i wyszłam. Na przystanku czułam, jak serce wali mi w piersi. Nie wiedziałam, co dalej, ale przynajmniej wiedziałam jedno – nikt nie będzie już mi mówił, że na nic nie zasługuję.

Zadzwoniłam do Oli.

– Cześć, mogę dziś u ciebie zostać?

– Jasne. Ile chcesz. Czekałam, aż to zrobisz.

Nie poczułam ulgi

Ola przyjęła mnie z takim spokojem, jakbyśmy się umówiły na herbatę, a nie na życiowy przewrót.

– Mam wolną kanapę, trochę miejsca w szafie i wieczny brak mleka w lodówce. Ale jakoś się pomieścimy – powiedziała, podając mi kubek.

– Brzmi jak luksus – zażartowałam, choć głos mi lekko drżał.

– Natalia, nie udawaj, że cię to nie rusza. – Usiadła obok. – Wiem, jak długo to w sobie trzymałaś.

– Wiesz, co jest najgorsze? – spojrzałam na nią. – Że ja wcale nie czuję ulgi. Czuję się… jakby coś we mnie pękło.

– Bo pękło – odpowiedziała bez wahania. – Ale może wreszcie zrobiło się miejsce na coś nowego.

Pokiwałam głową. Miała rację. Tylko że to nowe wcale nie przychodziło szybko. Praca na recepcji w przychodni, wynajęty pokój u emerytki, która codziennie komentowała mój makijaż. Samotne śniadania. Święta z Oli rodziną, gdzie zawsze ktoś patrzył na mnie z pobłażaniem, jak na sierotę.

Mama czasem dzwoniła. Krótko.

– Żyjesz? – słyszałam w słuchawce. Zawsze bez „cześć”.

– Żyję.

– Aha. To dobrze. – I rozłączała się.

Albo odwrotnie – ja się rozłączałam. Zawsze zostawał we mnie taki dziwny ciężar, jakby nawet te dwie minuty rozmowy przypominały mi, że nadal nie spełniłam jej oczekiwań. A może po prostu... nigdy ich nie znałam.

– Nie masz czasem ochoty do niej pojechać? – zapytała Ola któregoś wieczoru.

– Nie. Ale wiem, że kiedyś pojadę.

– Po co?

– Żeby się upewnić, że to już naprawdę koniec.

Poczułam coś dziwnego

Pojechałam tam dopiero, gdy dostałam telefon od ciotki.

– Natalia, pogrzeb jest w piątek. Wiem, że nie miałaś z nią kontaktu, ale… może powinnaś wiedzieć.

– Dzięki – powiedziałam sucho. – Ale nie wiem, czy przyjadę.

– To twoja matka – w jej głosie było więcej zmęczenia niż żalu.

– Wiem.

W piątek siedziałam w kuchni z herbatą i gapiłam się przez okno. Pogrzeb miał się zacząć o jedenastej. Była dziesiąta czterdzieści. I wtedy wstałam. Nie pojechałam na mszę. Nie było mnie wśród żałobników. Ale około piętnastej, kiedy wszystko już ucichło, stanęłam nad jej świeżym grobem.

Tabliczka jeszcze błyszczała lakierem: Anna, ur. 1958 – zm. 2025. W ręku miałam znicz. Najprostszy, czerwony. Zapaliłam go i postawiłam na marmurowej płycie. Przez chwilę tylko stałam. W ciszy. Nie miałam przygotowanej przemowy. Żadnych słów.

– No i co? – powiedziałam w końcu. – Umiałaś zostawić po sobie ciszę. Taką, która boli bardziej niż krzyk.

Powiał wiatr. Suche liście zatańczyły na ścieżce między grobami. I wtedy, zupełnie bez powodu, poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Jakby przez sekundę ktoś dotknął mnie od środka. Ciepło? Strach? A może... ulga?

– Wiesz, co? Ja jednak zasługuję – powiedziałam cicho. – Może nie na ciebie, ale na coś więcej niż ta wieczna kara.

Zrobiło się zimniej. Zimniej, ale spokojniej. Wróciłam do auta i odjechałam bez oglądania się za siebie.

Słowa zza grobu

Parę tygodni po pogrzebie zadzwonił notariusz.

– Pani Natalia?

– Tak, słucham?

– Dzwonię w sprawie spadku po pani matce. Zostawiła testament.

– Że co? – prawie się roześmiałam. – Ona miała cokolwiek, co można było zapisać?

– Niewielkie oszczędności, mieszkanie w kamienicy, parę drobiazgów. Ale kluczowe jest to, że wszystko zapisała pani.

Zamilkłam.

– Czyli nie ciotce, nie żadnemu kuzynowi… mnie?

– Tylko pani. Zapisała to bardzo jednoznacznie.

Pojechałam tam dwa dni później. Klucz pasował. W środku wszystko wyglądało tak, jak zostawiła. Na stole stała popielniczka, w niej niedopałek. Jakby wyszła tylko na chwilę. Albo jakby nie zdążyła wrócić. Zostawiła też list. W pudełku po herbacie.

„Nie wiem, czy to przeczytasz. Wiem, że nie byłam dobrą matką. Nie wiedziałam, jak. Tak mnie wychowano. A potem pojawiłaś się ty. Bałam się twojej siły. Twojego światła. Może to była zazdrość. Może coś jeszcze. Wiem, że cię skrzywdziłam. Chciałam ci to jakoś wynagrodzić, chociaż wiem, że to na marne. Przepraszam. Mama”.

Siedziałam na podłodze, z tym kartonikiem w rękach, i nie mogłam przestać się śmiać. Potem przestałam i zaczęłam płakać.

– Serio, mamo? Dopiero teraz? – powiedziałam na głos.

Ale było już po wszystkim. A może właśnie wszystko dopiero się zaczynało.

Zaczęłam wszystko od nowa

Minęło kilka miesięcy, odkąd przeprowadziłam się do tego mieszkania. Na początku tylko tu zaglądałam – z ciekawości, z przyzwyczajenia, z obowiązku. Ale potem zaczęłam zmieniać. Zdrapałam stare tapety, przemalowałam kuchnię, wyrzuciłam popielniczki.

Zostawiłam tylko jeden mebel – fotel przy oknie. Ten sam, w którym mama siedziała z kawą i papierosem, patrząc na ulicę, jakby na kogoś czekała. Teraz siadam tam ja. Ale kawa smakuje inaczej. Nie mam już w ustach tamtego goryczy.

Ola przyjechała w sobotę z torbą zakupów.

– Ty naprawdę tu zostajesz? – zapytała, stawiając siatki na blacie.

– Tak. To trochę chore, nie? Że najpierw przez całe życie chciałam stąd uciec, a teraz… wracam.

– Może to nie powrót. Może po prostu zaczynasz wszystko od nowa. Po swojemu – odparła, wyciągając ser i pomidory.

Uśmiechnęłam się.

– Wiesz co? Myślę, że mama nigdy nie miała tego, co ja mam teraz. Spokoju. Przyjaciół. Dobrej kawy. Śmiechu w kuchni. Może o to się tak wściekała.

– Albo nie umiała przyznać, że tego nie zrozumie – mruknęła Ola.

Wyszłam na balkon z kubkiem herbaty. Patrzyłam na miasto, które przez lata było dla mnie tylko tłem do ucieczki. Teraz pierwszy raz wydawało się... jakieś moje.

Włożyłam rękę do kieszeni. Był tam list od matki. Zostawiłam go sobie. Nie wiem po co. Może po to, żeby pamiętać, że czasem nie trzeba niszczyć przeszłości. Czasem ona oczyszcza. I pozwala zacząć na nowo.

Natalia, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: