Nigdy nie miałam w zwyczaju się wywnętrzać, ale po tym, co się wydarzyło na pogrzebie mojego męża, czuję się jak czajnik postawiony na ogniu – syczę w środku i zaraz wybuchnę. Czasem ludzie mówią, że po śmierci bliskiego następuje jakieś duchowe oczyszczenie, wybaczanie, wspólnota bólu... Cóż, u mnie było wręcz odwrotnie. Zamiast jednoczyć rodzinę, śmierć Stefana jakby postawiła podświetloną lupę na tych, co najgłośniej płakali. I wyszło na jaw, kto to robił z serca, a kto – dla pokazówki.
A najbardziej w oczy rzucała się ona – moja synowa. Na jej widok zamurowało nawet Wandzię z sąsiedztwa, a ta to już wszystko widziała. Kiedy stanęła przy trumnie Stefana w tych swoich pazurach jak szpony orła, w płaszczu w panterkę i rzęsach tak długich, że ledwo oczy mogła otworzyć – naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy to pogrzeb, czy casting do jakiegoś programu telewizyjnego.
– Mam ogromny szacunek do zmarłych – powiedziała, wycierając sztuczną łzę chusteczką, z której jeszcze metka zwisała.
Wtedy właśnie poczułam, że muszę to wszystko z siebie wyrzucić. Opowiedzieć komuś – choćby do ściany – jak wyglądała ta żałoba, która bardziej przypominała kabaret niż czas zadumy.
Synowa ubrała się na cmentarz jak na pokaz mody
Wiedziałam, że to nie będzie łatwy dzień, ale nie sądziłam, że aż tak. Od rana krzątałam się po domu w czerni – czarna spódnica, czarna bluzka, nawet rajstopy wygrzebałam z szuflady „na później”. Na stole zdjęcie Stefana w ramce, światełko się pali, kawa gotowa. Wszystko dopięte. I wtedy dzwonek do drzwi.
– Dzień dobry, mamo – rzuciła Sandra, wchodząc do mieszkania tak, jakby szła na pokaz mody, a nie na czuwanie przy trumnie.
Spojrzałam na nią i dosłownie mnie zatkało. Płaszcz w panterkę, rzęsy jak wachlarze, obcasy jak z klubu nocnego. Do tego torebka z jakimś świecącym logo, jakby przyszła reklamować butiki.
– Coś ty, dziecko, na siebie włożyła? – zapytałam, nie kryjąc oburzenia.
– Przecież czarne jest. Patrz, spódnica – powiedziała i zakręciła się w miejscu, jakby demonstrowała nową kolekcję.
– No ale... ta panterka? Te rzęsy?
– Mamo, to nie jest czas na krytykę. Jestem w żałobie, ale to nie znaczy, że mam wyglądać jak pokutnica – burknęła, poprawiając włosy.
– A właśnie, że może powinnaś – odpowiedziałam sucho. – Stefan był twoim teściem. Nie wymagam płaczu, ale trochę szacunku, by się przydało.
– Mam szacunek do zmarłych! – wypaliła, aż Filipek, ich syn, który bawił się w korytarzu, podniósł głowę.
– Widać – mruknęłam. – Tylko nie wiem, czy do zmarłych, czy do lustra.
Zrobiła się czerwona. A ja już wiedziałam, że ten pogrzeb będzie jednym wielkim teatrem.
Myślałam, że zapadnę się ze wstydu pod ziemię
Pod kościół podjechali z przytupem – mój syn, jego żona i mały Filipek. Syn z posępną miną, jakby wiedział, że to będzie droga przez mękę. A Sandra? Wysiadła z samochodu i jeszcze zanim zamknęła drzwi, spojrzała w szybę i zaczęła poprawiać sobie rzęsy palcem.
– Czy to jest... selfie stick? – szepnęła Wandzia, która stała obok mnie.
– Tak. Zabrała go na pogrzeb – odpowiedziałam, czując, że ciśnienie mi skacze.
– To może zdjęcie z trumną jeszcze sobie zrobi? – mruknęła Wandzia, zerkając na mnie z ukosa.
Sandra podeszła do trumny, jakby szła na czerwony dywan. Stanęła, nachyliła się teatralnie i wyszeptała:
– Dziękuję za wszystko, tato Stefanie. Będę o panu pamiętać zawsze.
– Tato Stefanie?! – nie wytrzymałam i syknęłam do syna. – Ona tak zawsze mówiła?
– Mamo, nie teraz – odparł Marek, nerwowo poprawiając kołnierzyk.
– A kiedy?
– Błagam cię, nie rób scen...
Spojrzałam, jak Sandra głaszcze trumnę, a potem wyciąga telefon i – jak gdyby nigdy nic – robi zdjęcie kwiatów. Z fleszem.
– Ona to wrzuci na ten cały internet – szepnęła Wandzia. – Z hasztagiem #ostatniepożegnanie.
Podszedł ksiądz i zaczął modlitwę, a ja czułam, że wewnątrz aż mnie skręca. Mój Stefan był człowiekiem spokojnym, dyskretnym, cenił sobie umiar i skromność. A teraz jego pogrzeb wyglądał jak pokaz mody i prezentacja nowego iPhone’a.
– Gdyby Stefan to widział... – mruknęłam pod nosem, a łza, pierwsza tego dnia, spłynęła mi po policzku.
To wytrącało mnie z równowagi
Stypa była u mnie w domu. Marek prosił, żeby nie wynajmować sali – niby oszczędności, ale ja dobrze wiedziałam, że chodziło o to, że Sandra nie zdążyła zamówić „czegoś bardziej glamour”. Bo przecież w jej świecie żałoba też musi być estetyczna. Zrobiłam rosół, schabowego, do tego kompot z wiśni i trochę ciasta. Klasyka. Stefan zawsze tak lubił. Ale gdy tylko usiedliśmy przy stole, Sandra z grymasem patrzyła na talerz.
– Rosół z makaronem? – zapytała półgłosem, a potem odwróciła się do Marka. – Nie mogłaś, mamo, zrobić czegoś wegańskiego? Mam nietolerancję glutenu.
– Nietolerancję?! Wczoraj jadłaś drożdżówkę u Zosi! – wtrąciła się moja wnuczka Ania, która siedziała naprzeciwko.
Sandra zbladła.
– To były inne okoliczności – ucięła i pchnęła talerz w stronę środka stołu.
Zapanowała niezręczna cisza, a ja tylko westchnęłam i wstałam.
– Kto chce dokładkę? – spytałam, choć w środku miałam ochotę powiedzieć: „kto chce spakować się i wyjść”.
Marek próbował rozładować atmosferę:
– Mamo, rosół pyszny, serio. Tata byłby dumny.
– Tak. Zwłaszcza że nic tu się nie zmieniło od dwudziestu lat – parsknęła Sandra, sięgając po telefon.
– Przepraszam bardzo – warknęłam. – Czy ty przyszłaś tu wspominać zmarłego, czy urządzać konkurs na najbardziej bezczelny komentarz?
Zrobiła wielkie oczy i wzruszyła ramionami.
– Po prostu mam inne standardy.
– Tak. Cyrkowe – dodałam. – Bo jak inaczej nazwać płaszcz w panterkę na pogrzeb?
I wtedy Marek się wtrącił, po raz pierwszy tego dnia podniósł głos:
– Wystarczy! To był trudny dzień dla wszystkich!
Ale ja wiedziałam, że to dopiero początek.
Miała dobre intencje
Następnego dnia rano nie mogłam spać. Kręciłam się po kuchni jak cień, aż w końcu wzięłam się za zmywanie naczyń po stypie. Sandra i Marek spali jeszcze na górze – przyjechali z małym dzień przed pogrzebem i zostali na noc. Ale długo tej ciszy nie miałam.
– Mamo... możemy porozmawiać? – Marek wszedł do kuchni z kubkiem w ręce.
– Mów – rzuciłam, nie odwracając się od zlewu.
– Sandra... może czasem przesadza, ale ma dobre intencje. Taka już jest, po swojemu przeżywa emocje.
– Po swojemu? W panterce, z fleszem i selfie stickiem?
– Mamo... – westchnął. – Ona nie wiedziała, że cię to aż tak urazi. Dla niej to był sposób na okazanie szacunku.
Odwróciłam się. Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Wiesz, co by dla mnie było szacunkiem? Gdyby zamiast tych teatralnych szeptów przy trumnie, Sandra po prostu usiadła cicho, z filiżanką herbaty. Gdyby dała przestrzeń. Gdyby pozwoliła nam, rodzinie, pobyć razem w tym smutku. A nie urządzała pokaz mody i dokumentowała każdy moment jak influencerka.
Marek spuścił głowę. Przez chwilę milczeliśmy. Potem dodał:
– Ona... opublikowała zdjęcie Stefana na Facebooku. Z napisem „najlepszy teść na świecie, odpoczywaj w pokoju”. Ludzie piszą komentarze, zapalają wirtualne znicze...
– Zgłupiałam czy co? – usiadłam. – Mój mąż nie potrzebuje lajków. Potrzebuje spokoju.
– Ja wiem, mamo. Ale nie zmienimy jej. Chciałem tylko... żebyś spróbowała ją zrozumieć.
Zrozumieć? Z każdą chwilą rozumiałam tylko jedno – że Stefana już nie ma. A ja jestem z tym wszystkim sama.
Może jeszcze uda się wszystko naprawić
Wieczorem, gdy dom już ucichł, usłyszałam lekkie stukanie w drzwi pokoju. Byłam przekonana, że to Marek. Ale nie – to ona. Stała w progu, w dresie, bez makijażu. Po raz pierwszy od dwóch dni wyglądała jak człowiek, a nie jak wycięta z kolorowego magazynu.
– Pani Grażyno, możemy chwilę? – zapytała cicho.
Wzruszyłam ramionami.
– Skoro już tu jesteś...
Usiadła ostrożnie na fotelu naprzeciwko.
– Wiem, że pani mnie nie lubi. Zresztą... nie dziwię się. Ja sama czasem siebie nie lubię – zaśmiała się nerwowo. – Ale chciałam powiedzieć, że naprawdę mi przykro.
– Przykro? – uniosłam brew. – Za rzęsy czy za flesz na trumnie?
– Za wszystko. Wiem, że to wyglądało głupio. I wcale nie chciałam, żeby tak było. Ale... ja nigdy nie miałam takiej rodziny jak wasza. Moja matka była bardziej zainteresowana telewizorem niż moimi ocenami, a ojciec zniknął, zanim nauczyłam się pisać. Stefan był pierwszym człowiekiem, który traktował mnie jak córkę.
Patrzyła na mnie z wilgotnymi oczami.
– Może mogę zostać na herbatę? - zapytała.
– Może. Ale bez selfie.
Uśmiechnęła się słabo. Ja też. Następnego dnia, gdy się pakowali, Sandra podeszła do mnie z małym termosem.
– To dla pani – powiedziała nieśmiało. – Zrobiłam tę herbatę, co piłyśmy wczoraj. Dodałam też imbir i cytrynę, tak jak pani lubi.
– Dziękuję – odparłam, lekko zaskoczona. – Skąd wiesz, że lubię z imbirem?
– Marek mi powiedział.
Syn spojrzał na nas z lekkim niedowierzaniem.
– Wy się... dogadałyście?
– A czemu nie? – odpowiedziałam.
Sandra skinęła głową i podała mi dłonie.
– Do zobaczenia, pani Grażyno.
– Do zobaczenia, Sandra.
Zamknęłam drzwi, usiadłam w kuchni i spojrzałam na termos. Był w kwiatki – kiczowaty, ale ciepły. Jak ten dzień. I wtedy pierwszy raz od pogrzebu poczułam, że może jakoś to wszystko się ułoży. Może jeszcze nie dziś. Ale kiedyś.
Grażyna, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa uważa, że mam 2 lewe ręce i nie nadaję się na panią domu. Nie mogę znieść, że stale rozstawia mnie po kątach”
- „Teściowa chciała zabłysnąć na 1 listopada i wzięła się za czyszczenie pomnika. Zrobiła coś, czego nigdy jej nie zapomnę”
- „Mąż woli obiadki teściowej od mojego rosołu. Nie będę więcej siedzieć w garach, skoro u mamusi smakuje mu bardziej”