Nie każda matka rozumie swoje dzieci do końca. Ale każda, która je kocha, zasługuje chociaż na szczyptę wdzięczności. Mój syn, jedyny, najukochańszy, dostał ode mnie wszystko: miłość, wychowanie, ziemię po ojcu i pieniądze na start. A jednak wybrał zupełnie inne życie niż to, które dla niego planowałam. Nie chodzi mi o to, że chciałam sterować jego losem... tylko nie rozumiem, jak można tak po prostu zapomnieć o korzeniach. O wszystkim, co nasze. Co przez pokolenia budowaliśmy własnymi rękami. I to jeszcze dla jakiejś miastowej dziewuchy.
Ja już nie chcę tego pola
– Mamo, to tylko na próbę. Zobaczę, jak mi się tam będzie pracować – powiedział Kuba, pakując koszulę w walizkę. – Nie rezygnuję z gospodarstwa. Po prostu... chcę się sprawdzić gdzie indziej.
Siedziałam przy stole, patrzyłam na jego plecy, jak się krzątał, i czułam, jak mnie ściska w żołądku. Próbowałam zrozumieć, naprawdę. Każdy ma prawo próbować czegoś nowego. Ale czemu to musi być korporacja w Warszawie? Biuro, krawat, wieczne maile i spotkania?
– A ta... Olga? Też tam pracuje? – spytałam niby od niechcenia.
Zamilkł na chwilę. Przetarł ekran telefonu koszulą.
– Tak. Ona mi załatwiła rozmowę. Mamo, ona mi chce dobrze. Nie bądź taka uprzedzona.
– Nie jestem uprzedzona. Tylko widzę, co się dzieje. Odkąd ją poznałeś, nawet nie spojrzałeś na pole.
Westchnął. Usiadł naprzeciwko mnie.
– Bo ja już nie chcę tego pola. Całe życie tu siedziałaś, tata też. Chciałbym... czegoś innego.
– I po to ci dawaliśmy z ojcem wszystko? Po to harowałam w mleczarni i sprzedawałam jajka, żebyś ty teraz uciekał do miasta za dziewczyną?
– Nie uciekam, mamo. Po prostu idę swoją drogą.
Uderzyło mnie to „swoją drogą”. Czyli nasza – nie była już jego? Zanim wsiadł do pociągu, objął mnie jeszcze na peronie. Pachniał wodą po goleniu i obcym światem. Ja stałam z tym samym płaszczem, który nosiłam od lat, i czułam, że mój syn właśnie znika mi z oczu.
Trzeba zakasac rękawy
Wrócił po czterech miesiącach. W garniturze, z walizką na kółkach i tym swoim laptopem, co to go trzymał jak relikwię. Olga oczywiście z nim. Z tą swoją torebką z wielkim logo i paznokciami jak u jakiejś piosenkarki. Zamiast się przywitać porządnie, przelotnie mnie ucałowała w policzek i od razu poszła „odpocząć po podróży”.
– Ty, Kuba, odpoczywasz, jak przyjedziesz do domu? – spytałam go później, kiedy siedzieliśmy przy herbacie. – Czy bierzesz się do roboty?
– Mamo, nie przyszliśmy tu orać, tylko na weekend. Olga się stresuje nowym projektem, potrzebuje ciszy. Wiesz, jak to w firmie.
– Nie wiem, synu. Ja znam tylko ciszę po robocie. A nie przed.
Zamieszał herbatę, patrząc w kubek, jakby miał mu tam wyczytać odpowiedź. Chciałam się ucieszyć z jego powrotu, ale wszystko było jakieś inne. Obce.
– Zamierzacie się pobrać? – zapytałam prosto z mostu. – Bo jak tak, to musisz jej powiedzieć, że jak się zostaje w tej rodzinie, to się zakasuje rękawy, a nie tylko przesiaduje z telefonem.
– Nie wiem, mamo. Olga ma swoje plany. Mamy inne podejście do życia. Ale kochamy się. Staramy się jakoś to pogodzić.
Pokiwałam głową. I znów wiedziałam, że tylko przyjechał, a nie wrócił.
Świat się zmienia, mamo
Kiedy zadzwonił do mnie w lutym, nie było „cześć, mamo, co u ciebie?”, tylko od razu:
– Mogłabyś poręczyć nam kredyt? Na mieszkanie.
Zakręciło mi się w głowie, jakbym znów miała trzydzieści lat i stała przy dojrzewającym serze, z którego odciągałam wodę. Ale wtedy harowałam po coś. Dla niego. Żeby miał lepiej.
– A co z tą kawalerką Olgi? – zapytałam ostrożnie.
– Za mała. A poza tym nie nasza. Chcemy coś wspólnego. Nowe osiedle pod miastem, widok na las, podziemny parking...
Zacisnęłam powieki.
– A gdzie w tym wszystkim miejsce na pole po dziadku? Gdzie miejsce na dom, który odremontowaliśmy z ojcem? Na jabłonki, co kwitną ci za każdym razem na urodziny?
Po drugiej stronie była cisza. A potem Kuba odchrząknął i powiedział, że „świat się zmienia, mamo”.
– Nie wszystko musi być wieczne – dodał cicho.
I wtedy zrozumiałam. On naprawdę już nie widział wartości w tym, co myśmy dla niego przygotowali. Wszystko miał wyliczone – mieszkanie na trzydzieści lat, samochód w leasingu, życie na raty.
– Jak coś jest na raty, synku, to nigdy nie jest naprawdę twoje – powiedziałam.
Nie odzywał się przez trzy tygodnie. A ja w tym czasie przekopywałam ogródek, jak co roku, patrząc na puste miejsce po jabłonce, która uschła. I myślałam, że to może znak. Że nawet ona już wie, że nie warto kwitnąć dla kogoś, kto nie zamierza wracać.
Tamto życie wydało mu się lepsze
Któregoś dnia przysłał wreszcie e-maila. E-maila! Jakbyśmy byli firmami, nie rodziną. Napisał, że „niestety, nie uda się przyjechać w ciągu najbliższych tygodni”, że „Olga ma ważny projekt” i „może wpadną na chwilę za trzy miesiące”. Patrzyłam na ten tekst jak na obcą mowę. Bo kiedy ja miałam ważny projekt, to były czterdzieści litrowe słoje ogórków do zakiszenia, a nie „deadline’y”. Kiedy ja nie mogłam przyjechać do mamy, to było, bo byłam chora, a nie bo „nie pasuje w kalendarzu”.
– Jakby ojciec to widział... – szepnęłam do siebie, wkładając list do szuflady, w której trzymałam stare kartki od Kuby. Te, z podstawówki. Te z rysunkiem kwiatów i napisem „kocham cię, mamo”.
Nie umiem się złościć długo. Nawet jak mnie boli, to bardziej w środku niż na zewnątrz.
– Kuba, ja ci nie robiłam tego życia łatwym po to, żebyś teraz o nas zapomniał – powiedziałam do pustego pokoju. – Zrezygnowałam z siebie, z lepszej pracy, z nowych butów, żebyś miał studia, komputer, mundurek. Nie po to, żebyś teraz był obcy.
I chyba się wtedy rozpłakałam. Tylko nikt tego nie widział. A potem, jakby tego było mało, zobaczyłam ich zdjęcia w internecie. Olga i Kuba w jakiejś restauracji z winem, jak z reklamy. Uśmiechnięci. On w białej koszuli, jakiej nigdy u nas nie założył. I pomyślałam, że chyba tamto życie naprawdę wydało mu się lepsze.
Dla wspomnień już nie ma miejsca
W marcu umarła sąsiadka, pani Józefa. Miała osiemdziesiąt pięć lat, ręce zniszczone od ziemniaków i ciasto z makiem, jakiego nikt już nie umie zrobić. Pochowaliśmy ją przy tej samej alejce, gdzie leży mój mąż. W kościele było ledwie kilkanaście osób. Jej córki mieszkają za granicą, przyjechały tylko na pogrzeb i znów zniknęły. Patrzyłam na to i miałam dreszcze. Bo nagle dotarło do mnie, że to może być i mój los. Że kiedy mnie już nie będzie, Kuba pewnie kliknie coś w kalendarzu, zadzwoni do firmy pogrzebowej i przeleje pieniądze. I tyle go będzie. Może przyjedzie, może nie. Olga pewnie powie, że „to trudny czas w pracy”.
Wieczorem usiadłam z zeszytem. Takim zwykłym, szkolnym. Napisałam wszystko, co powinien wiedzieć – gdzie są papiery od ziemi, gdzie rachunki, jakie hasło do mojego telefonu. Żeby się nie męczył potem. Żeby nie musiał przyjeżdżać więcej, niż trzeba. Ale najtrudniejsze było ostatnie zdanie: „Jak umrę, nie sprzedawaj tego domu. Nie dla mnie, tylko dla siebie. Bo jak sprzedasz, to już nie będzie dokąd wracać.” I nie wiem, czy kiedykolwiek mu to dam. Może zostawię w kredensie, obok jego pierwszych kaloszy. Tam, gdzie jeszcze trzymam stary garnuszek z kotkiem i zdjęcie, jak stoi z tatą przy traktorze. Uśmiechnięty. Nasz. Czasem myślę, że jeszcze sobie przypomni. Ale coraz częściej boję się, że nie. Bo jak wszystko się przelicza na raty i czas, to dla wspomnień już nie ma miejsca.
To już nigdy nie wróci
Kuba wreszcie zadzwonił. Zapowiedział, że wpadnie z Olgą „na chwilę”. Mieli z kimś się spotkać i zajechali po drodze. Przywieźli ciasto z kawiarni i nową świeczkę zapachową.
– To na poprawę nastroju – powiedziała Olga, jakby dało się go jakoś poprawić.
Kuba chodził po domu i pytał o rzeczy: czy mam internet, czy piec działa, czy dach nie przecieka. Patrzył, jakby to już nie był jego dom, tylko jakieś miejsce, które trzeba oszacować. Olga zadzwoniła do mamy i chwaliła się, że „tutaj to taka rustykalna atmosfera”. Nie powiedziała „u teściowej”. Powiedziała „tutaj”. Po godzinie wsiedli do auta i odjechali. Nawet nie zostali na obiad. Zamknęłam drzwi i spojrzałam na kredens. Na jego pierwsze kalosze. Na zeszyt. Na zdjęcie z traktorem. I zrozumiałam: to już nigdy nie wróci.
Nie napisałam do niego tego, co myślę. Bo wiem, że odpowiedzi nie przychodzą w e-mailach. I że pewnych spraw nie tłumaczy się przez telefon.
Zostałam tu, gdzie zawsze byłam. Z ziemią, domem i pamięcią. On wybrał swoje. Ja zostanę z naszym.
Bogumiła, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na stare lata wreszcie przestałam sobie odmawiać. Dzieci mają mi za złe, że trwonię pieniądze na jakieś fanaberie”
- „Moje dzieci przyjeżdżają do mnie tylko na schabowe. We własnym domu czuję się jak niepotrzebny mebel”
- „Nie chciałam być natrętną teściową, ale nie wytrzymałam. Gdy odkryłam, co wyrabia mój zięć, nie mogłam siedzieć cicho”









