Mama odchodziła powoli. Każdego dnia trochę bardziej znikała – najpierw z rozmów, potem z domu, aż w końcu z mojego świata. Pamiętam jej ręce, wychudzone, chłodne, jak wtedy, gdy ściskałam je po raz ostatni w szpitalu. Nie powiedziała nic. Ja też nie potrafiłam. Zawsze brakowało nam słów – najpierw, żeby się dogadać, potem, żeby się pożegnać. Po pogrzebie długo siedziałam w samochodzie pod jej domem, patrząc na zasłonięte firanki. Wydawało mi się, że zaraz ją zobaczę w oknie, z kubkiem herbaty, jak dawniej. Ale w środku było cicho. Tylko echo wspomnień.
Pojechałam do domu mamy
Drzwi skrzypnęły tak samo jak zawsze, ale za nimi nie było już nic znajomego. Puste ściany odbijały mój oddech. Zatrzymałam się w progu salonu i przez moment myślałam, że to zły adres, bo zniknęły meble, kredens z porcelaną, nawet stary zegar, który zawsze spóźniał się o pięć minut.
Z kuchni wyszedł mój brat:
– No, wreszcie. Już po wszystkim. Posprzątane – powiedział tonem, który doprowadził mnie do szału.
– Co znaczy „po wszystkim”? Adam, gdzie są rzeczy mamy?
– Sprzedałem. I tak nikt by ich nie chciał. Gratów nie będziemy trzymać.
Patrzyłam na niego, nie wierząc:
– Sprzedałeś? Bez słowa? Nawet mnie nie zapytałeś?
– Justyna, proszę cię, nie dramatyzuj. Trzeba było zapłacić za pogrzeb, za wszystko. Po co te emocje? Zresztą, mama by nie chciała, żebyś robiła sceny.
– To były wspomnienia, Adam, nie graty – wyszeptałam. – Zabrałeś mi ją po raz drugi.
Nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i wyszedł na ganek. A w domu zostały tylko gołe ściany i jedno pytanie, które nie dawało mi spokoju: czy naprawdę sprzedał wszystko, czy może ukrył coś, co miało zostać tylko dla mnie?
Tej nocy nie mogłam spać
Każde skrzypnięcie podłogi w pustym domu brzmiało jak wyrzut sumienia. Rano, z kubkiem zimnej kawy w dłoni, przeszłam jeszcze raz przez pokoje – szukałam czegokolwiek. Listu, kartki, śladu po niej. Ale nawet zapach mamy gdzieś zniknął. Tylko w szufladzie kredensu, który Adam najwyraźniej przeoczył, znalazłam stary notes. W środku zapisane daty, rachunki i jedno zdanie: „Notariusz – 10 stycznia, godz. 11”.
Zadzwoniłam do kancelarii:
– Pani matka miała wyznaczoną wizytę, ale nie dotarła – wyjaśnił mi spokojny głos. – Mówiła, że chce coś przekazać córce, ale nic więcej nie mogę powiedzieć.
To jedno zdanie nie dawało mi spokoju. Co chciała mi przekazać? I dlaczego Adam udawał, że o niczym nie wie? Zajrzałam do sąsiadki, pani Krystyny, która odwiedzała mamę częściej niż ja.
– A tak, mówiła o testamencie – przyznała kobieta, mieszając herbatę. – Powtarzała, że ma coś, co „da spokój Justynie”. Ale potem już o tym nie wspominała.
Wieczorem pojechałam do brata. Wyszedł przeciągając się i burknął:
– Co jeszcze, Justyna?
– Czy mama mówiła ci coś o testamencie?
– Nie. I daj już spokój z tymi wymysłami.
Chciałam mu wierzyć, ale gdy unikał mojego wzroku, czułam, że coś ukrywał. Nie wiedziałam tylko, że prawda czekała tuż za drzwiami, w słowach, których nie powinnam była usłyszeć.
Nie mogłam odpuścić
Pojechałam na noc do domu mamy. Coś mi mówiło, że odpowiedź jest tu, między tymi pustymi ścianami. Siedziałam na starym dywanie w salonie, z herbatą w dłoniach, kiedy usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Ktoś wszedł cicho, jak złodziej. Głos Adama. I jej – jego żony, Magdy.
– Nie powinna tu spać – powiedziała. – Jeszcze coś znajdzie. Na przykład ten papier, co trzymałeś w szufladzie.
– Spaliłem. Po co jej wiedzieć, że matka coś zapisała? I tak się nie dogadywały.
– Ale pieniądze, Adam... – Magda ściszyła głos. – Jak ktoś się dowie...
– Nikt się nie dowie. Powiem, że poszły na pogrzeb i długi. Justyna zawsze wierzyła w to, co jej powiem.
Nie pamiętam, jak długo siedziałam w ciemności, słuchając ich głosów za drzwiami. Czułam, jak wszystko we mnie pęka – żal, wstyd, gniew. Mama chciała mi coś zostawić, choćby mały znak, a on to zabrał. Jakby wyrwał ostatni kawałek po niej. Drzwi skrzypnęły. Ich rozmowa ucichła. Wstałam, zanim strach zdążył mnie powstrzymać, i otworzyłam drzwi.
– Nie musisz kłamać, Adam – powiedziałam cicho. – Słyszałam wszystko. Coś ty zrobił? – spytałam. – Jak mogłeś?
Zbladł i milczał. W jego oczach nie było skruchy – tylko zimny lęk, że go przyłapałam.
W końcu wyszła prawda
– Chcesz prawdy? To ją masz – rzucił. – Mama ci nic nie zostawiła. Wszystko należało do mnie. Napisała tylko coś własnoręcznie, na kartce z zeszytu, ale to nie był żaden testament, tylko… bzdury. Pisała, że jej biżuteria, zdjęcia i książki mają być twoje, ale to nie ma żadnej mocy prawnej, rozumiesz?
– Spaliłeś to? – spytałam cicho.
– Tak. I dobrze zrobiłem. Takie rzeczy tylko dzielą ludzi.
Poczułam, jak coś we mnie pęka:
– Nie chodziło o biżuterię, Adam. Chciała, żebym miała, choć kawałek jej świata. A ty nawet tego mi nie zostawiłeś.
– Tobie zawsze było mało – warknął. – Całe życie uważałaś się za ofiarę.
Milczałam. Słowa nie przechodziły mi przez gardło. Patrzyłam na niego i nie widziałam brata – tylko obcego człowieka, który przehandlował pamięć o matce za parę banknotów.
– Wiesz, co jest najgorsze? – wyszeptałam. – Że mama wiedziała, kim jesteś. I mimo to cię kochała.
Odwrócił wzrok. Magda wpatrywała się w podłogę. Wyszłam, nie oglądając się za siebie. Na schodach miałam wrażenie, że słyszę szept – jej głos, łagodny i zmęczony. „Zostaw to, Justysiu. Nie warto”.
Nic mi po niej nie zostało. Nie miałam też siły kłócić się z bratem. No cóż. Muszę dbać o to, żeby mama przeżyła, chociaż w moich wspomnieniach.
Justyna, 46 lat
Czytaj także:
- „Ciągle upominam męża, by gasił po sobie światło, a on ma to w nosie. Potem się dziwi, skąd te wysokie rachunki za prąd”
- „Gdy córka kończyła studia za granicą, pękałam z dumy. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za to, co robi dla kasy”
- „Teściowa nie ruszyła palcem przy wnukach, tylko chwaliła się nimi wśród znajomych. W końcu wyłożyłam kawę na ławę”








