Po pogrzebie rodziców w mieszkaniu zapanowała cisza, której nie potrafiłem oswoić. Chodziłem od pokoju do pokoju i otwierałem szafki, jakbym w środku mógł znaleźć jakąś wskazówkę, co teraz ze sobą zrobić. Ich zapach wciąż unosił się w powietrzu, ten sam, który kiedyś kojarzył mi się z domem i bezpieczeństwem. Teraz jednak przypominał tylko o tym, że zostałem kompletnie sam. W pracy byłem ciałem, ale myślami gdzieś daleko. Koledzy próbowali mnie pocieszać, ale ja tylko kiwałem głową, kompletnie ich nie słuchając. Kiedyś sądziłem, że śmierć rodziców to coś, do czego można się przygotować, bo przecież człowiek wie, że nadejdzie. Ale mimo wszystko nie da się być na to gotowym.
Wróciłem do pustego mieszkania
– Marek, wpadnij wieczorem, pogadamy – zaproponował sąsiad. – Samemu można zwariować.
– Może później – odpowiedziałem, bo nie miałem ochoty rozmawiać.
Zajmowałem się drobiazgami, by nie myśleć. Wstawiałem pranie, odkurzałem, a potem znów siadałem w fotelu i patrzyłem w ścianę. Mama zawsze powtarzała, że rodzina to kotwica. Kiedy jej zabrakło, poczułem się jak łódź bez cumy, dryfująca bez celu. Nie miałem już nikogo, kto wiedziałby o mnie wszystko. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Zacząłem porządkować papiery rodziców dopiero po kilku tygodniach. Leżały w kartonach w sypialni, posegregowane przez mamę z jej pedantyczną dokładnością. Na każdym pudełku widniała etykieta: „rachunki”, „pamiątki”, „dokumenty urzędowe”. Wziąłem to ostatnie i przeniosłem na stół. W środku znajdowały się akty notarialne, zaświadczenia, kopie dowodów osobistych, ale na dnie zauważyłem cienką kopertę z wyblakłym napisem: „do wglądu tylko w razie potrzeby”.
W środku znajdował się wyciąg ze szpitala sprzed trzydziestu lat. Nazwisko matki, rubryka „noworodek – Adrian”. Zamarłem. Nie było tam żadnej wzmianki o mnie. Przez chwilę wpatrywałem się w ten papier, nie rozumiejąc, co widzę. Miałem być jedynakiem. Mama nigdy nie wspominała o żadnym Adrianie.
Wieczorem poszedłem do przyjaciółki
Kasia znała moich rodziców od dziecka i razem wychowywaliśmy się przez calutkie życie. Opowiedziałem jej o znalezisku, a ona niepewnie zapytała:
– Marek, a może to... twój brat?
– Gdyby tak było, powiedzieliby mi. Nie trzyma się to kupy. – Słowa brzmiały pewnie, ale ręce mi drżały.
– Może rodzice chcieli cię przed czymś ochronić.
Wyobrażałem sobie, jak pytam matkę o tego chłopca i chciałem zrozumieć, dlaczego milczała przez tyle lat. Złość mieszała się we mnie ze smutkiem i żalem. Czułem się zdradzony, jakbym całe życie żył w nieświadomości o własnej rodzinie, ale wiedziałem jedno – muszę poznać prawdę.
Nie spałem prawie całą noc. Leżałem w ciemności, wpatrując się w sufit i odtwarzając w głowie każde zdanie, które mama kiedyś wypowiedziała o moim dzieciństwie. Szukałem luk, niedopowiedzeń, czegokolwiek, co mogłoby wskazać, że nie byłem sam, ale niczego nie znalazłem.
Rano wstałem z jedną myślą
Otworzyłem oczy i od razu pomyślałem: muszę odnaleźć Adriana. Przez kilka dni przeglądałem internet, wpisując jego imię i nazwisko z dokumentu. W końcu trafiłem na mężczyznę w odpowiednim wieku, z tej samej miejscowości, w której mama przebywała po porodzie. Na zdjęciu był ktoś o zaskakująco znajomej twarzy. To podobieństwo sprawiło, że serce zaczęło mi bić szybciej.
Napisałem wiadomość. Prosty tekst: „Dzień dobry, nazywam się Marek. Możliwe, że łączy nas więź rodzinna. Czy moglibyśmy porozmawiać?”. Przez kilka minut wpatrywałem się w ekran, zanim wcisnąłem „wyślij”.
Telefon zadzwonił dopiero następnego dnia: – Mówi Adrian. Dostałem wiadomość. O co chodzi?
– To może brzmieć dziwnie, ale znalazłem dokument, w którym widnieje twoje imię i nazwisko przy danych mojej matki. Myślę, że... możemy być braćmi.
– Brzmi jak kiepski żart – odparł po chwili milczenia – Nie sądzę, żeby to mogła być prawda.
– Też chciałbym, żeby to była pomyłka – odpowiedziałem, czując, jak głos mi się łamie. – Ale potrzebuję zrozumieć. Nie oczekuję niczego, tylko rozmowy.
– Dobrze. Spotkajmy się. Jutro, o siedemnastej, w kawiarni przy dworcu.
Nie wiedziałem, jak go rozpoznam
Czekałem w kawiarni pół godziny przed umówionym czasem. Ręce miałem spocone, a kawa dawno wystygła. Gdy drzwi się otworzyły, od razu go poznałem. Miał ten sam kształt twarzy, co ojciec, ten sam sposób chodzenia, jakby lekko się wahał przed każdym krokiem. Rozejrzał się i podszedł do stolika.
– Powiedz, skąd wziąłeś mój numer?
– Znalazłem w papierach rodziców dokument ze szpitala. Było tam twoje imię. Mama nigdy o tobie nie wspominała. Nie wiem dlaczego.
Adrian oparł się o krzesło i westchnął. – Ja też nie wiedziałem, że mam brata. Dowiedziałem się dopiero kilka lat temu, od kobiety, która mnie adoptowała. Długo nie chciałem o tym rozmawiać.
– Czyli to prawda – powiedziałem cicho. – Oddali cię do adopcji.
– Tak. Matka zastępcza powiedziała, że rodzice byli młodzi i nie mieli pieniędzy. Podobno nie mieli wyboru.
– Myślisz, że mi łatwo to słyszeć? – zapytałem. – Oni wychowali mnie, a ciebie oddali. Dlaczego? Co się wtedy stało?
– Nie wiem – odpowiedział spokojnie. – Wiem tylko, że urodziłem się dwa lata przed tobą i że moja adopcyjna matka dostała mnie z pełną zgodą biologicznych rodziców.
Zaczęliśmy widywać się częściej
Na początku każde takie spotkanie przypominało ostrożne badanie gruntu. Wybieraliśmy neutralne miejsca – parki, kawiarnie, czasem po prostu spacerowaliśmy bez celu. Rozmowy krążyły wokół rzeczy błahych, dopóki nie zaczynały ocierać się o przeszłość. Wtedy robiło się trudno. Później poszliśmy na cmentarz. Staliśmy obok siebie nad grobem rodziców i żaden z nas nie wiedział, co powiedzieć. Adrian milczał dłużej niż ja.
– Przez całe życie myślałem, że nikt mnie nie chciał – powiedział w końcu cicho. – A teraz nie wiem, czy chcę im wybaczyć.
– Też próbuję zrozumieć, dlaczego tak zrobili – odparłem. – Ale może nie mieli wyjścia.
Po tej wizycie coś się zmieniło. Przestał być dla mnie tylko obcym człowiekiem z przeszłości. Zacząłem widzieć w nim brata, choć różniło nas prawie wszystko – sposób bycia, poglądy, nawet ton głosu. Czasem się spieraliśmy, czasem milczeliśmy, ale przynajmniej rozmawialiśmy. Pewnego wieczoru zaprosiłem go do siebie. Oglądaliśmy stare zdjęcia rodziców.
– Zobacz, tu ojciec buduje domek na działce. – Uśmiechnąłem się, a on przyjrzał się zdjęciu uważnie.
– Ma takie same dłonie jak ja – powiedział z zaskoczeniem. – Nigdy wcześniej tego nie widziałem.
Zostawiłem mu kilka fotografii. Wiedziałem, że dla niego to nie tylko wspomnienie, ale dowód, że naprawdę skądś pochodzi. Dla mnie z kolei był to pierwszy krok do tego, by nie czuć się już tak samotnym.
Minęło kilka miesięcy
Nasze spotkania stały się czymś naturalnym – jakby zawsze były częścią mojego życia, tylko z jakiegoś powodu ktoś je kiedyś wyciął. Zaczęliśmy razem jeździć w miejsca, które znali nasi rodzice. Adrian słuchał uważnie, gdy opowiadałem, jaki był ojciec, jak mama denerwowała się, gdy spóźniałem się na obiad. W zamian mówił o swojej adopcyjnej matce, o tym, jak nauczyła go jeździć na rowerze i jak bardzo starała się, żeby czuł się kochany. Pewnego popołudnia siedzieliśmy na ławce nad wodą.
– Wiesz – powiedział – przez długi czas myślałem, że nie potrzebuję nikogo z przeszłości. Ale odkąd cię poznałem, to się zmieniło.
– Ja też myślałem, że mam już wszystko poukładane – odpowiedziałem. – Dopiero teraz czuję, że naprawdę mam rodzinę.
– Nie wiem, czy potrafię mówić o was jako o rodzicach. Dla mnie matką zawsze będzie ta, która mnie wychowała. Ale chcę wiedzieć o nich więcej. I o tobie też.
Przytaknąłem i wiedziałem, że już nigdy nie będę jedynakiem. Dwie historie, które wreszcie się spotkały, a ja pomyślałem, że może właśnie tak wygląda początek nowej rodziny – nieidealny, trochę bolesny, ale prawdziwy.
Przestałem mówić o Adrianie jak o obcym
Pewnego dnia po prostu zadzwoniłem do znajomego i powiedziałem mimochodem: „Jadę z bratem na weekend”. Brzmiało to naturalnie, jakby było tak od zawsze. Poznałem jego żonę i małego syna. Patrzyłem, jak chłopiec biega po pokoju, i łapałem się na tym, że widzę w nim coś znajomego – ten sam ruch głowy, który pamiętałem z dzieciństwa, gdy ojciec próbował coś tłumaczyć. Adrian śmiał się, że to rodzinne, a ja czułem, że przeszłość, która kiedyś była źródłem bólu, teraz nabierała sensu.
Kiedyś, przy herbacie, zapytał: – Myślisz, że rodzice by się cieszyli, widząc nas razem?
– Myślę, że tak, chociaż może też mieliby wyrzuty sumienia. Ale to już nie ma znaczenia. Ważne, że my się znaleźliśmy.
Spojrzał na mnie z uśmiechem i kiwnął głową. Nie potrzebowaliśmy więcej słów. Czasem wciąż czuję żal, że straciłem z nim tyle lat, ale życie nie daje drugich szans bez powodu. Może dopiero po stracie rodziców byłem gotów odkryć, że nie jestem sam. Adrian stał się częścią mojego życia, a ja jego. Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi, ale wiem, że od teraz nie muszę już szukać swojego miejsca w świecie. Znalazłem je – w nim.
Marek, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Całe życie wyręczałam córkę i teraz mam za swoje. Mimo 30 lat na karku nic nie ogarnia i nie chce się wyprowadzić”
- „Myślałam, że po śmierci teściowej dostaniemy kasę w spadku. Okazało się, że czekaliśmy na marne, bo wszystko już rozdała”
- „Facet z aplikacji randkowej wystawił mnie do wiatru. Przez niego na dobre odechciało mi się amorów przez internet”









