Czasami wydaje mi się, że moje życie to cisza między dwiema piosenkami — coś się kończy, coś ma się zacząć, ale przez chwilę nie dzieje się nic. Pracuję w biurze rachunkowym, wstaję o tej samej porze, mijam tych samych ludzi na przystanku. Po pracy wracam do pustego mieszkania, zdejmuję buty, nastawiam czajnik. Czasem idę na spacer do lasu, czasem do kina lub z Olą do kawiarni. Samotność już mnie nie boli. Można się do niej przyzwyczaić, jak do dźwięku zegara w nocy — najpierw przeszkadza, a potem staje się tłem.

Pewnego popołudnia, przeglądając media społecznościowe, zatrzymałam się na zdjęciu lasu. Słońce przebijało się między drzewami, a w opisie było tylko: „Cisza leczy bardziej niż słowa”. Nie znałam autora — mężczyzna w kapturze, uśmiechnięty, z kubkiem kawy. Pod zdjęciem napisałam bez zastanowienia: „Chyba byliśmy w tym samym lesie”.

Nie spodziewałam się, że to cokolwiek znaczy. Ale wieczorem dostałam wiadomość. Nieznajomy pytał, skąd znam to miejsce w lesie.

– Znam tę ścieżkę, byłam tam tydzień temu – napisałam.

– Naprawdę? Może się minęliśmy między sosnami – odpisał.

Uśmiechnęłam się. Niewinne, przypadkowe zdanie, a jednak coś się we mnie poruszyło. To było głupie, zwykły komentarz. Ale od tamtej chwili nie mogłam się doczekać, co jeszcze napisze. Nie wiedziałam wtedy, że od tej rozmowy zacznie się historia, w której to właśnie tło – jesienny las – będzie mówiło najwięcej.

Jakbyśmy się już znali

Pisaliśmy codziennie. Zaczęło się od żartów o grzybach i pogodzie, potem rozmowy zrobiły się dłuższe, pełniejsze, jakby każde słowo było krokiem bliżej. Oskar nie był jak inni. Nie pytał o głupoty, nie wysyłał zdjęć swojego auta ani fotek z siłowni. Pisał o ciszy w lesie, o tym, że lubi rano zapach kawy i że w życiu najtrudniej jest mówić prawdę w odpowiednim momencie.

Po kilku dniach zaproponował spotkanie. Zgodziłam się, choć zwykle nie wierzę w takie znajomości. Umówiliśmy się w małej kawiarni przy plantach. Wysoki, z lekko potarganymi włosami i cichym spojrzeniem.

– Lidka? – uśmiechnął się niepewnie.

– To ja. – Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, choć głos miałam jak z waty.

– Wiesz, nie przepadam za dużymi miastami. Las to moje miejsce.

– Też lubię ciszę. W ciszy człowiek słyszy, co naprawdę czuje.

– Może dlatego dobrze nam się rozmawia.

Bo faktycznie rozmawiało nam się bardzo dobrze. O niczym i o wszystkim. O tym, że lubi stare piosenki, że nie znosi hipokryzji. Patrzył na mnie tak, jakby widział więcej, niż mówiłam. Kiedy wychodziliśmy, powiedział:

– Dobrze było cię zobaczyć. Jakbyśmy się już znali.

Nie wiem, czemu wtedy to poczułam – tę lekkość, spokój, jakiego dawno nie miałam. W jego oczach było coś smutnego, ale nie chciałam pytać. Bałam się, że zniknie, jeśli dotknę zbyt głęboko. Wieczorem napisał: „Lubię, jak się śmiejesz”. Odpisałam: „A ja lubię, że słuchasz”. Od tamtej nocy już nie zasypiałam spokojnie.

Czułam, że coś jest nie tak

Z dnia na dzień stawał się częścią mojego rytmu. Poranna kawa, praca, jego wiadomość. Wieczorem rozmowa, czasem godzinami. Czułam, że zaczynam na coś czekać — nie na weekend, nie na wieczorny serial, tylko na niego. Spotykaliśmy się coraz częściej. Czasem spacerowaliśmy po bulwarze, innym razem po prostu siedzieliśmy w samochodzie, słuchając radia. Mówił niewiele o sobie. Wiedziałam, że pracuje „zdalnie”, że „mieszka sam”, że lubi ciszę i gotuje lepiej niż większość ludzi, których zna. Nie dociekałam. Pewnego dnia, kiedy milczał od rana, napisałam:

– Żyjesz?

– Tak. Dziś ciężki dzień.

– Czasem mam wrażenie, że coś ukrywasz.

– Nie. Po prostu... są rzeczy, o których trudno mówić.

– Nie musisz się tłumaczyć, tylko bądź szczery.

– Jestem. Tylko życie czasem komplikuje proste rzeczy.

Przeczytałam to kilka razy. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie uspokoił, czy przestraszył. W weekend przyjechał niespodziewanie. Przywiózł termos kawy i kawałek ciasta.

– Nie mogłem usiedzieć w domu – powiedział. – Chciałem cię zobaczyć.

Usiedliśmy na ławce przy Wiśle. Jego dłoń dotknęła mojej, tak naturalnie, że aż mnie to zabolało.

– Oskar… – zaczęłam.

– Wiem. Też się boję – przerwał mi cicho.

W jego głosie było coś prawdziwego. I to wystarczyło. Wieczorem, kiedy odjechał, długo patrzyłam za jego samochodem. Wiedziałam, że coś jest nie tak, że za tą czułością kryje się cień. Ale udawałam, że go nie widzę. Nie wiedziałam jeszcze, że „skomplikowane rzeczy” to inna kobieta. A może wiedziałam, tylko nie chciałam wiedzieć.

W końcu odkryłam kłamstwo

To był zwykły wieczór. Taki, jakich mieliśmy wiele — herbata, wiadomość od niego, kilka słów, które rozjaśniały dzień. Potem cisza. Myślałam, że zasnął. Przewijałam stare zdjęcia w telefonie, jak to się robi, gdy człowiek chce poczuć, że coś jeszcze trwa. Trafiłam na te pierwsze, które mi wysłał — te z lasu, od którego wszystko się zaczęło.

Patrzyłam na nie długo. Na słońce przebijające się przez drzewa, na jego sylwetkę. I wtedy coś mnie tknęło. Na jednym ze zdjęć, które zrobił, zauważyłam dziwny szczegół. W tle, między pniami drzew, widać było czyjąś postać. Kobietę w czerwonej kurtce. Odwróconą bokiem. Znałam tę sylwetkę.

Przybliżyłam zdjęcie. Serce zaczęło mi walić, jakbym odkrywała coś zakazanego. Ta kurtka… codziennie widywałam ją w pracy. Kaja, z mojego biura, zawsze w czerwonej kurtce. Cicha, zamknięta w sobie, nosiła na palcu cienką obrączkę. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nagle wszystko się połączyło — jego milczenie, te urwane rozmowy, to „skomplikowane życie”.

Następnego dnia czekałam na niego pod jego blokiem. Wyszedł z torbą, jak zawsze spokojny. Zatrzymał się, gdy mnie zobaczył.

– Lidka… co ty tu robisz?

– Na tym zdjęciu z lasu… stoi kobieta. Znasz ją?

Cisza.

– Tak.

– To Kaja. Pracuje ze mną. To twoja żona, prawda?

Opuścił głowę.

– To skomplikowane, Lidka.

– Nie. To kłamstwo. A ja w to weszłam po uszy.

Nie krzyczałam. Nie potrafiłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Odwróciłam się i odeszłam, czując, jak ziemia pod nogami staje się miękka, jakbym szła po wodzie. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i wpatrywałam się w ten las na zdjęciu. Tam, gdzie kiedyś widziałam spokój, teraz widziałam kłamstwo — wyraźne, stojące w tle, od początku.

Prawda była okrutna

Nie pamiętam, jak minęły kolejne dni. Praca, ludzie, rozmowy — wszystko jak przez mgłę. Kaja siedziała dwa biurka dalej. Gdy na nią patrzyłam, widziałam już nie koleżankę, tylko kobietę z tego zdjęcia. Nie mogłam oderwać wzroku od jej dłoni — od tej cienkiej obrączki, która teraz paliła mnie jak znak.

Starałam się zachowywać normalnie, ale każde jej słowo brzmiało jak echo tamtego „to skomplikowane”. Wieczorami Oskar dzwonił. Nie odbierałam. Pisał wiadomości: „Proszę, tylko wysłuchaj mnie”. „Nie chciałem, żeby tak wyszło”. „Lidka, ja naprawdę cię kocham”. Nie odpowiadałam. Nie wiedziałam, czy bardziej go nienawidzę, czy wciąż za nim tęsknię. Któregoś wieczoru wyszłam do parku, żeby po prostu odetchnąć. I tam go spotkałam. Stał pod drzewem, jakby na mnie czekał.

– Nie uciekaj, proszę – powiedział.

– Nie muszę uciekać. To ty zachowałeś się jak tchórz.

Zamilkł. W jego oczach był wstyd, może żal, ale to niczego nie zmieniało.

– Chciałem ci powiedzieć – zaczął cicho. – Ale bałem się, że odejdziesz.

– A teraz? Myślisz, że zostanę?

– Nie chciałem cię skrzywdzić.

– Nie wystarczy nie chcieć, Oskar. Trzeba też nie robić.

Patrzyliśmy na siebie długo, bez słów. W końcu odszedł, a ja zostałam z ciszą, która była cięższa niż jakiekolwiek krzyki. Kiedy wróciłam do domu, usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Nie ma takiego lasu, w którym da się ukryć przed prawdą. Zawsze znajdzie drogę między drzewami. I wtedy po raz pierwszy nie płakałam. Po prostu pozwoliłam, by ta cisza wypełniła mnie całą.

W tle zawsze coś jest

Minęło kilka tygodni. W pracy zapanował pozorny spokój, taki, gdy każdy wszystko wie, ale nikt nic nie mówi. Kaja unikała mojego wzroku. Ja też nie miałam odwagi na konfrontację — może dlatego, że nie wiedziałam, co bym jej powiedziała. Któregoś poniedziałku minęłyśmy się przy ekspresie do kawy. Spojrzała na mnie nieśmiało. W jej oczach nie było ani wyzwania, ani złości — tylko zmęczenie. I coś jeszcze… może smutek, którego nie chciała pokazać. Nie powiedziałyśmy ani słowa. To jedno spojrzenie wystarczyło. Wiedziałam, że obie jesteśmy ofiarami tego samego mężczyzny, tej samej iluzji.

Po pracy nie wróciłam od razu do domu. Pojechałam do lasu. Tego samego, od którego wszystko się zaczęło. Było chłodno, pachniało wilgotną ziemią i sosnami. Zatrzymałam się przy ścieżce, którą pamiętałam ze zdjęcia. Stałam tam długo, słuchając ciszy. Ciszy, w której kiedyś był on. Ciszy, w której teraz byłam tylko ja. Popatrzyłam na drzewa, na to samo światło, które kiedyś wydawało mi się takie piękne.

– W tle zawsze coś jest – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek. – Czasem ktoś. A czasem po prostu prawda, której nie zauważasz, dopóki cię nie zrani.

Wyjęłam telefon. Przez chwilę wahałam się, ale nie usunęłam zdjęcia. Nie po to, żeby pamiętać jego. Po to, żeby pamiętać siebie — tę, która uwierzyła. Zamknęłam oczy. Poczułam, że po raz pierwszy od dawna oddycham pełną piersią. Las milczał. Ale tym razem to milczenie nie bolało.

Pozbyłam się złudzeń

Niektóre historie nie mają ostatniego rozdziału — po prostu cichną. Jak rozmowa, w której nagle nikt nie ma już nic do powiedzenia. Tak właśnie skończyła się moja relacja z Oskarem. Nie było dramatów, wiadomości, przeprosin. Po prostu zniknął. Zostały tylko drobiazgi — kubek, który zostawił u mnie po kawie, i to zdjęcie, od którego wszystko się zaczęło. Kiedy na nie patrzę, już nie widzę jego. Widzę siebie. Tę naiwną, pełną nadziei dziewczynę, która chciała wierzyć, że wreszcie spotkała kogoś prawdziwego.

Czasem o nim myślę. Ale nie z tęsknotą. Raczej z cichym zrozumieniem, że każdy nosi w sobie swoje kłamstwa — jedni je wyznają, inni nimi żyją. Ja swoje rozpoznałam na czas. I to mnie uratowało. Nauczyłam się, że cisza też jest odpowiedzią. Że jeśli ktoś przestaje mówić, to dlatego, że nie ma już nic, co mógłby powiedzieć bez kłamstwa. Dziś nie szukam nikogo, kto mnie „zauważy”. Nie chcę już być tłem w cudzej historii. Chcę być swoją własną opowieścią — nawet jeśli cichą, nawet jeśli niedoskonałą.

I kiedy czasem wchodzę do lasu, w to samo miejsce, już się nie boję. Idę tą ścieżką spokojnie, słuchając, jak gałęzie szeleszczą nad głową. W tej ciszy nie ma już żalu. Jestem tylko ja. I to wystarczy.

Lidia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.