Kiedy złożyłem pozew rozwodowy, nie miałem już żadnych sentymentów. Chciałem po prostu wygrać, dlatego wynająłem Karolinę – kobietę o lodowatym spojrzeniu i reputacji prawniczki, która niszczy przeciwników. Wiedziałem, że z nią moja żona nie będzie miała w sądzie żadnych szans. Karolina miała na sobie garnitur w odcieniu grafitu, włosy związane w idealnie gładki kucyk i spojrzenie, od którego można było dostać gęsiej skórki. Była dokładnie taka, jak mi ją opisano – zimna, precyzyjna, nie do złamania. 

Pierwsze spotkanie z sojuszniczką

Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wysunęła notatnik i zaczęła zadawać pytania o zdrady, terminy, nazwiska, miejsca. Wszystkie dowody, screeny, wiadomości. Zacząłem więc mówić o jej wiecznych wyjściach „na jogę”, telefonie, który zawsze trzymała ekranem do dołu, o tym, jak przestała wracać do domu na kolację, jak przestała mnie dotykać. Karolina notowała szybko, bez zawahania.

– Dobrze. Skoro chcemy wygrać, to nie szukamy kompromisu. Rozkładamy Monikę na części pierwsze. Pokażemy, że jest nieodpowiedzialna, impulsywna, może nawet niestabilna emocjonalnie. Ty wyjdziesz z tego czysty. To nie będzie elegancki rozwód. To będzie wojna.

– W porządku – przytaknąłem, ale w gardle zaschło mi na samą myśl, co to naprawdę znaczy. Patrzyłem, jak Karolina uśmiecha się kącikiem ust i poczułem, że zaczynam się jej bać – tak samo, jak ufać. Ale gdzieś głęboko zapaliła się lampka. Czy to w ogóle jeszcze chodzi o sprawiedliwość? Czy tylko o wygraną?

Na sali sądowej w powietrzu wisiała cisza

Monika siedziała po drugiej stronie – spięta, ale z uniesioną brodą. Jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. Karolina zaczęła bezlitośnie.

– Proszę sądu, mamy dowody na rażące zaniedbania pozwaną. Nie tylko w relacji małżeńskiej, ale i w kwestiach finansowych oraz społecznych. Przedstawię wiadomości, w których jasno sugeruje, że unika obowiązków domowych na rzecz „relaksu” w towarzystwie mężczyzn...

Monika najpierw próbowała nie reagować. Ale gdy Karolina zaczęła cytować fragmenty prywatnych rozmów, Monice zadrżała szczęka. Potem pojawiły się zdjęcia – jej z kieliszkiem, z koleżankami, z jakimś nieznanym typem pod klubem. Obraz był sugestywny.

Siedziałem nieruchomo. Gdy usłyszałem, jak sąd czyta: „– Ja już go nie kocham, ale niech myśli, że wszystko gra –”, poczułem coś w rodzaju triumfu. Ale wtedy zobaczyłem, że Monika płacze i to nie ostentacyjnie, tylko cicho, jakby nie chciała dać satysfakcji. Po rozprawie podeszła do mnie

– To nie ty walczysz ze mną, tylko ta twoja prawniczka. Czy w ogóle wiesz, co ona robi? To nie jest sprawiedliwość, Adam. To zemsta.

Kto tu gra i z kim?

– A co z tym twoim urodzinowym wyjazdem do Międzyzdrojów? – zapytała Karolina kilka dni później podczas kolejnego spotkania w jej kancelarii.

Zamarłem. Nie dlatego, że temat był niewygodny, tylko… ona nie miała prawa o tym wiedzieć. To był krótki wyjazd sprzed lat, jeszcze zanim poznałem Monikę. Wynajęty domek, kilka dni nad morzem, z kobietą, o której nikt dzisiaj nie pamiętał. Ja sam ledwo to pamiętałem.

– No co? Wzruszyła ramionami – Sprawdzałam kontekst twoich relacji z kobietami. Przecież jeśli chcesz wygrać, to muszę wiedzieć wszystko. Zbieram, co się da. Lepiej mieć za dużo niż za mało, prawda?

Nagle mnie oświeciło. Zacząłem grzebać w pamięci i próbować sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek spotkaliśmy się wcześniej. I wtedy – mignęła mi w głowie twarz. Młodsza, z innym uczesaniem. Taka sama intensywność w oczach. To nie mogło być przypadek.

– Spotkaliśmy się kiedyś? – rzuciłem. – W sensie… wcześniej?

– Nie przypominam sobie – odparła, ale coś jej drgnęło w kąciku ust i byłam pewien, że kłamała.

Nagle wszystko stało się jasne

Zacząłem przeglądać stare zdjęcia z uczelni, z firmowych imprez, z tych wcześniejszych, chaotycznych czasów i nagle ją zobaczyłem. Nie miałem już wątpliwości. To z nią spędziłem ten nieplanowany weekend. Prawniczka, której powierzyłem rozwód, była tą samą kobietą, którą poznałem kilka lat przed ślubem z Moniką. Czekałem, aż zadzwoni. I zadzwoniła. Chciała omówić nową linię ataku. Zaproponowałem spotkanie osobiście. W biurze nie. Umówiliśmy się w kawiarni. Czułem, jak trzęsą mi się ręce.

– Wiesz już? – zapytała, zanim zdążyłem usiąść.

Wtedy wszystko zrozumiałem. Ona to wszystko zaplanowała. Karolina już nie była moją prawniczką. Była wspomnieniem, które zamieniło się w broń. Pytanie tylko – czyja to była broń?

Od tamtej rozmowy nie mogłem już patrzeć na Karolinę jak na swoją reprezentantkę. Zacząłem unikać jej telefonów, odwlekałem spotkania, tłumacząc się nawałem pracy. Ale rozprawy trwały, proces był w toku, a wycofanie się teraz oznaczałoby katastrofę.  To już nie była walka o prawdę – to była zemsta. A zemsta nie zna granic.

Uwięziony w układzie

Ostatnia rozprawa była czystą formalnością. Karolina dopięła wszystko na ostatni guzik, a sąd przychylił się do naszych wniosków. Ja – oficjalnie wolny. Monika – przegrana. Przynajmniej według papierów. Ale kiedy wstałem od stolika sędziowskiego, nie czułem nic. Żadnej ulgi. Żadnego triumfu. Nawet gniew, który kiedyś mnie napędzał, wyparował. Została tylko pustka.

Po wszystkim Monika podeszła do mnie. Miała rozmazany makijaż i ręce trzymała sztywno przy sobie, jakby bała się, że coś w niej eksploduje, jeśli się poruszy.

Zniszczyłeś mnie, ale siebie zniszczyłeś bardziej – powiedziała cicho. – Ona cię poprowadziła, a ty jej na to pozwoliłeś.

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem Karolinę, jak wychodzi z sali, pewnym krokiem, z teczką pod pachą. Nawet się nie obejrzała. Zrozumiałem, że ten rozwód nie był końcem niczego. To był tylko sposób, by samemu się ukarać. Pozwoliłem obcej kobiecie, która znała moją słabość, rozebrać mnie na części pierwsze, tak jak obiecała zrobić to z Moniką.

Adam, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.