Od lat próbowałam wmówić sobie, że mam szczęście. W końcu niewiele kobiet może powiedzieć, że mieszka z trzema dorosłymi mężczyznami, którzy – przynajmniej w teorii – mogliby w każdej chwili przejąć część obowiązków. W praktyce robiłam jednak wszystko sama. Nosiłam ciężkie siaty, przygotowywałam im posiłki i dbałam, by ich ubrania lądowały czyste w szafach. Czułam się jak ktoś między matką, sprzątaczką a niewidzialną bohaterką drugiego planu. Nie miałam odwagi powiedzieć, jak bardzo byłam zmęczona. Pewnego dnia wszystko zaczęło jednak układać się inaczej, a ja po raz pierwszy spojrzałam na nich bez złudzeń.
To był przełomowy dzień
Wracałam tamtego popołudnia z pracy, dygając z dwoma ciężkimi siatami. W jednej miałam owoce i warzywa, a w drugiej środki czystości. Gdy otworzyłam drzwi, od razu potknęłam się o trzy pary butów porozrzucanych po korytarzu. Westchnęłam tak głośno, że aż echo odbiło mi się w głowie. Potem weszłam dalej, a w salonie siedzieli: mój mąż Igor i nasi dwaj dorośli synowie – Kamil i Oskar. Cała trójka pochłonięta jakąś grą na konsoli, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć.
– Serio? Nie widzieliście, że przyszłam? – zapytałam, poprawiając opadający pasek torby – Możecie pomóc mi odstawić siaty?
Spojrzeli na mnie, jakbym powiedziała coś niezrozumiałego. Oskar tylko wzruszył ramionami, a Kamil zapytał:
– Mamo, a kupiłaś może coś do chrupania?
– Tak, ale błagam, ruszcie się z tej kanapy i pomóżcie mi w czymkolwiek. Nie robię nic innego, tylko calutkie dnie nad wami skaczę. Mam już dość sprzątania po i robienia wszystkiego sama.
– Pomagamy przecież – wymamrotał Oskar.
Rozejrzałam się po salonie – kubki, talerze, skarpetki, nawet papierek po batoniku na stoliku. – Tak, właśnie widzę – odpowiedziałam.
Tamtego dnia po raz pierwszy pomyślałam, że może sama jestem sobie winna. W końcu przez lata nie prosiłam o pomoc i starałam się ogarniać sama cały dom. Myślałam, że to właśnie trzeba, że to oznaka dobrej pani domu, żony i mamy, ale bardzo się myliłam. To właśnie przez to miałam w domu trzech dorosłych facetów przekonanych o tym, że mają służącą na pełen etat.
Zaczęłam tracić chęci do wszystkiego
Sobotni poranek przywitał mnie górą prania większą niż zwykle, bo moi mężczyźni znów wrzucili swoje ubrania do kosza bez opamiętania. Stałam przy pralce, gdy do kuchni wszedł mój mąż, przeciągając się leniwie.
– Zrobisz śniadanie? – zapytał, jakby była to najnormalniejsza prośba na świecie.
– Zrobię, jak tylko skończę ogarniać wasze rzeczy – odpowiedziałam, wrzucając kolejne ubrania.
Igor przez chwilę patrzył, jak ustawiam program pralki. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego, jakby próbował ocenić, czy mam prawo być poirytowana. Wtedy do kuchni wszedł Oskar z telefonem w ręku:
– Mamo, a moje koszulki sportowe będą dziś gotowe? Mam wieczorem wyjście.
– A widzisz gdzieś u mnie terminarz twoich aktywności? – zapytałam.
– No wiesz, zawsze ogarniasz – stwierdził, jakby to był komplement.
– Może właśnie przestanę, żebyście w końcu coś zrozumieli.
Spojrzał zdziwiony, jakby ktoś nagle przestawił mu cały świat: – To mam je sam wyprać? – zapytał z autentycznym przerażeniem.
– To byłby fascynujący eksperyment – odpowiedziałam.
Igor westchnął: – Nie przesadzaj. Chłopaki są przyzwyczajeni.
– Ja też byłam, do czasu.
Pralka zaczęła wirować, a we mnie wirowały myśli. Czułam, że jeśli czegoś nie zmienię, za chwilę zacznę krzyczeć. Zamiast tego wyszłam na balkon, zostawiając ich z niedokończonymi pytaniami.
Po południu ugotowałam zupę
Robiłam to niemal automatycznie, chociaż w środku czułam bunt. Kiedy zawołałam ich do stołu, przyszli, ale każdy w swoim tempie, jakby nic nieznaczący posiłek miał poczekać.
– Odłóż to – poprosiłam. Możemy choć raz usiąść razem do obiadu?
– Już, spokojnie – mruknął Kamil, zerkając na telefon – Smaczne – powiedział, jakby chciał mnie uciszyć komplementem.
– Nie robię obiadu, żeby ktoś podziękował, tylko żebyście przestali traktować mnie jak obsługę – odparłam.
Kamil podniósł wzrok: – Przecież nikt ci nie każe.
– A kto by zrobił obiad? – zapytałam.
Zapadła cisza, a po chwili Oskar w końcu westchnął: – No… ktoś by zrobił.
– Kto? – powtórzyłam. Chłopaki, chcę, żebyście zaczęli zauważać, ile rzeczy robię. I żebyście choć raz zaoferowali pomoc bez marudzenia.
Igor odłożył łyżkę: – Wiesz, może za bardzo się przejmujesz. W każdym domu ktoś więcej robi.
Wstałam od stołu i odsunęłam się od nich: – Od dzisiaj każdy gotuje raz w tygodniu – oznajmiłam, patrząc na nich zdecydowanie.
Kamil uniósł brwi: – Żartujesz?
– Ani trochę.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że robię coś dla siebie. W końcu nabrałam odwagi, żeby odzyskać chęci do życia, a nie tylko gnić przy garach i mopie. Ja byłam szczęśliwsza, ale w ich oczach zobaczyłam pierwsze oznaki niepokoju.
Zaczęłam wdrażać nowe zasady
Następnego dnia od rana wprowadziłam inne reguły w domu. Na lodówce zawisła kartka z napisem: Podział obowiązków. Pod spodem trzy imiona, każde z przypisanym zadaniem. Kiedy Igor to zobaczył, skrzywił się.
– Serio musimy pomagać według jakiegoś grafiku? – zapytał.
– Jeśli nie miałabym wrażenia, że wszystko spada na mnie, kartka nie byłaby potrzebna.
Kamil pojawił się za jego plecami: – To dziś moja kolej mycia naczyń? – spytał z niedowierzaniem – Przecież ja nigdy tego nie robiłem.
– Każdy kiedyś zaczyna. Chcesz, żeby ci pokazać?
Spojrzał na mnie zmieszany, po czym skinął głową. Pokazałam mu, jak pracować z gąbką i jak odkładać umyte naczynia. Uczył się jak dziecko, ale pierwszy raz zobaczyłam w nim wysiłek. Oskar miał w tym dniu wynieść śmieci. Kiedy zniknął na klatce schodowej, wrócił już po minucie.
– Wysypało mi się trochę po schodach… – powiedział cicho.
– To wróć i posprzątaj.
Wrócił po kilku minutach, czerwony na twarzy, a Igor patrzył na to wszystko z rosnącą konsternacją.
– Przesadzasz – powiedział – Zmęczą cię tym marudzeniem.
– Już mnie zmęczyli wcześniej. Przynajmniej teraz mam świadomość, że próbują.
Po tygodniu zauważyłam przełom
Największa niespodzianka wydarzyła się tydzień później. Wracałam z zakupami, znów z ciężkimi siatami, lecz tym razem usłyszałam w przedpokoju ruch. Drzwi otworzył Kamil.
– Daj, pomogę – powiedział, wyciągając rękę.
Zamarłam na moment, lecz podałam mu torbę. W kuchni stał Oskar, krojąc warzywa. Zapach przypalonej cebuli był aż nadto wyraźny, ale nie odezwałam się ani słowem. Widziałam jego starania i to wystarczyło.
– Dzisiaj mój dzień gotowania – oznajmił z dumą.
Igor siedział przy stole, ale tym razem miał w dłoniach ściereczkę, którą przecierał blat: – Nie patrz tak – powiedział. – Staram się.
Usiadłam naprzeciw niego: – Chcę tylko, żebyśmy byli drużyną.
– Wiem. Byłem ślepy, przepraszam.
Kamil zaglądał do garnka: – Ej, może być trochę za słone, ale nie będziemy głodni – oznajmił z dumą.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam, że w tym domu tętni jakieś normalne, ludzkie ciepło. Kiedy usiedliśmy do posiłku, Igor spojrzał na mnie poważnie.
– Dziękuję, że postawiłaś granice. Gdyby nie ty, żyłbym w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.
– Chcę żyć z wami, a nie obok was – odpowiedziałam.
Zjedliśmy obiad, który smakował jak nowy początek – choć był przesolony i trochę przypalony.
Od wdrożenia grafiku minął miesiąc
Dom wyraźnie zmienił rytm. Obowiązki nie znikały magicznie, ale rozkładały się równiej. Niekiedy musiałam przypominać im o ich zadaniach, jednak nie było już bezradnych spojrzeń ani marudzenia. Kamil zaczął nawet pytać, jak prać delikatne tkaniny, a Oskar odkrył radość z gotowania prostych dań. Igor częściej wyprzedzał moje polecenia i sam inicjował pomoc.
Najważniejsze było jednak to, że w końcu przestałam się czuć niewidzialna. Zauważyli, że nie jestem niezniszczalna, że miewam gorsze dni, że mogę być zmęczona. Nie robiłam już wszystkiego sama, a ciężkie siaty, które kiedyś dźwigałam codziennie, stawały się coraz lżejsze, nawet jeśli fizycznie ważyły tyle samo.
Czasem zdarzało mi się patrzeć na nich z ukrytym uśmiechem, gdy sprzeczali się o to, kto dziś wynosi śmieci albo kto zapomniał odkurzyć. Nie przestałam być częścią ich świata. Wreszcie stałam się w nim kimś, kogo się słucha, kogo się szanuje, kogo się zauważa. Nie wiem, jak długo utrzyma się ta zmiana, bo życie bywa nieprzewidywalne. Wiedziałam jednak jedno: nie wrócę już do dawnych nawyków i nie pozwolę sobie odebrać głosu.
Liliana, 50 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa zarządziła, że musimy posłać naszą córkę do prywatnej szkoły. Przez to teraz musimy pilnować każdego grosika”
- „Marzyłam o awansie, więc lekceważyłam prymitywne komentarze szefa. Dziś wolę szacunek niż kolejne szczeble kariery”
- „Matka wyrzekła się mnie, gdy byłam mała. Ojciec stawał na rzęsach, by ją zastąpić, ale doceniłam to dopiero po latach”









