Zawsze się mówi, że matka dla dziecka zrobi wszystko. I ja też tak myślałam. Do dziś zresztą uważam, że w tym powiedzeniu jest sporo prawdy. Ale nikt nie ostrzega, że ta cała dobroć potrafi człowieka kiedyś ugryźć w cztery litery. Że z serca zrobią ci trampolinę, zaufanie podepczą, a potem jeszcze się dziwią, że człowiekowi ręce opadają. Nie, nie jestem rozgoryczona. Co to, to nie. Ja po prostu... obserwuję. I sobie myślę.
A jak sobie człowiek pomyśli, to się może przerazić, do jakiego absurdu potrafi dojść zwykła, kochająca matczyna troska. Bo widzicie, mój syn, Michał, był kiedyś złotym chłopakiem. Dosłownie – każda sąsiadka chciała mieć takiego. Pomocny, kulturalny, z matką porozmawiał, jak człowiek. Ale odkąd dostał w ręce kluczyki od samochodu, którego – podkreślam – ja mu kupiłam, to jakby mu ktoś mózg wymienił na komputer pokładowy. Wcześniej mówił:
– Mamo, obiecuję, będę tylko do pracy jeździł. Tyle wygody, tyle oszczędności, prawda?
A teraz? Teraz widzę go najwyżej w social mediach, jak robi miny z jakąś opaloną panienką na tle mojego – przepraszam, jego – auta. Ale po kolei. Opowiem wam wszystko. I może się pośmiejemy. Albo popłaczemy. W moim wieku to czasem jedno i drugie naraz.
Jesteś najlepszą mamą na świecie
– Michałku, wstałeś już? – zapukałam do jego pokoju z kubkiem herbaty w dłoni.
– Jeszcze pięć minut, mamo – wymamrotał spod kołdry.
To były te czasy, kiedy jeszcze chciał pić moją herbatę. Niby dorosły chłopak po szkole, a wciąż mój syneczek. Skończył technikum, miał już papiery, szukał pracy. Ja się martwiłam, jak będzie dojeżdżał – autobusy rzadko, zima szła, ślisko, ciemno.
– Michał, znalazłam fajne ogłoszenie. Praca w hurtowni, magazynier. Trzy przystanki stąd, ale i tak długo się czeka na autobus. Może jednak pomyśleć o aucie?
Zerknął na mnie spod zmierzwionej grzywki.
– Serio, mamo? Kupisz mi samochód?
– Nie będziesz musiał się tułać po przystankach.
Tak to się zaczęło. Pojechałam z nim, obejrzeliśmy parę starych egzemplarzy, aż trafiło się czerwone kombi z 2009 roku. Mechanik mówił, że w dobrym stanie. Michał był wniebowzięty.
– Ale Michał, to na dojazdy, rozumiesz? Żebyś do pracy mógł jeździć, nie po nocach po mieście.
– Jasne, mamo, spokojnie. Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialny.
Wtedy mu wierzyłam. Zresztą... chciałam wierzyć. Chłopak z auta się cieszył jak dziecko z klocków. Nawet mnie uściskał przed mechanikiem.
– Jesteś najlepszą mamą na świecie, wiesz?
Uśmiechnęłam się. A teraz? Teraz mogę sobie powtarzać to zdanie co najwyżej w myślach.
Pierwsze tygodnie wszystko było jak z obrazka. Michał wstawał rano, wychodził do pracy, wracał wieczorem. Czasem nawet sam po drodze zakupy zrobił.
– Co ci kupić, mamo? – dzwonił. – Mleko, chleb, może twoje ulubione ciastka?
– Aż tak ci dobrze płacą? – śmiałam się.
– Spokojnie, jeszcze nie rozbijam się po galeriach, ale dam radę.
Wtedy byłam z niego dumna. Opowiadał, że szef go chwali, że samodzielny, że ludzie go lubią. Nawet sąsiad się zdziwił.
– Pani Bożenko, pani Michał to teraz taki dorosły się zrobił. Codziennie elegancko rano wyjeżdża, auto błyszczy, nie to, co te nasze obdrapane…
– No widzi pan – powiedziałam z satysfakcją. – I proszę nie mówić, że nasze, bo moje to w szopie już dawno rdzewieje.
Ale potem coś się zaczęło zmieniać. Najpierw przestał dzwonić z pytaniami o zakupy. Potem wieczorami wracał późno. A potem… w ogóle przestał wracać.
– Michał, jesteś? – próbowałam dzwonić któregoś wieczoru.
– Nie mogę gadać, później zadzwonię – rzucił szybko i się rozłączył.
Nie zadzwonił. Wrzucił za to zdjęcie w internecie. Siedzi za kierownicą mojego samochodu, a obok niego blondynka z ustami jakby z katalogu. Na zdjęciu uśmiechnięci, podpis: „Ona – moja trasa życia”. Hasztag: #love, #wariatka, #nigdyniezwalniam. Zaparzyłam sobie melisę i usiadłam przy stole. Przewinęłam komentarze.
– Ale śliczna para!
– Gdzie wy jedziecie?
– Zazdro!
Zazdro... No właśnie. Ciekawe, czy ktoś mu zazdrości też tej matki, co dała mu auto.
Może pan mu przypomnieć, że ma matkę
Po tamtym zdjęciu zrobiłam sobie przerwę od jego profilu. Zablokowałam nawet, żeby nie kusiło. Co mam sobie serce psuć, patrząc, jak wozi jakąś pannę po knajpach, a do mnie od tygodni nie zajrzał? Ale los bywa przewrotny. Spotkałam jego kolegę z klasy w warzywniaku.
– Dzień dobry, pani Bożeno! Michał to teraz zadowolony jak nigdy! – rzucił z uśmiechem.
– Tak? To cieszę się, że przynajmniej jemu dobrze. Może pan mu przypomnieć, że ma matkę, co mieszka dwie ulice dalej.
– Oj tam, przecież on teraz cały czas z tą Sandrą. Wie pani… ta blondi, co wrzuca zdjęcia z paznokciami i latte.
– Aha, Sandra. Mhm.
– No i do niej się praktycznie przeprowadził. Mówił, że wygodniej mu tak, bo ona ma ekspres do kawy i miękkie ręczniki – zaśmiał się, ale mnie nie było do śmiechu.
Wieczorem nie wytrzymałam i zadzwoniłam.
– Michał? Czemu się nie odzywasz?
– Mamo, co jest? Przecież pisałem ci ostatnio.
– Pisałeś? „Nie mogę gadać, później zadzwonię”? To już teraz kontakt z matką załatwia się jak rozmowę z infolinią?
– No weź, nie zaczynaj.
– Nie zaczynaj? Od dwóch tygodni nie przyszedłeś. Kto ci kupił ten samochód, Michał?
Zamilkł na moment.
– Ty, mamo…
– No właśnie. Ja. I nie po to, żebyś w nim robił sobie mobilną kawiarnię z dziewczyną, tylko żebyś do pracy jeździł. I... może czasem do domu.
Cisza. Potem tylko:
– Dobra, pogadamy innym razem. Lecę.
No to leć, synku. Skrzydeł ci nie przycinałam. Ale widzę, że wysoko odleciałeś.
Jakoś tak… mi głupio.
Minął tydzień. Cichy, bez jednego „cześć, mamo”. A ja nie dzwoniłam. Miałam swoją dumę, choćby i malutką. Kiedyś przynajmniej co niedzielę przychodził. Teraz? Nic. W sobotę wieczorem usłyszałam silnik pod domem. Ten charakterystyczny warkot – znałam go już na pamięć. Podciągnęłam zasłonę. Stał. On i jego księżniczka. On w czapce z daszkiem, ona w legginsach i dresie z błyszczącym napisem. Wysiedli, spojrzeli w stronę domu. Już myślałam, że wejdą.
Ale nie. Ona poprawiła włosy, on coś jej powiedział i... poszli w stronę kebaba na rogu. Nawet nie zapukał. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam w kuchni. W końcu nie wytrzymałam. Wzięłam telefon i napisałam wiadomość: „Skoro kebab ważniejszy niż matka, to chyba coś poszło nie tak. A może to ja poszłam nie tak, że wychowałam syna, co nie potrafi wejść do domu?” Wysłałam. Po sekundzie pojawiła się odpowiedź: „Mamo, nie dramatyzuj. Przecież widzisz, że jestem w okolicy, to może ty byś zaprosiła?” Otworzyłam szeroko oczy.
– Ja mam zapraszać?! – powiedziałam sama do siebie.
Nie odpisałam. Zamiast tego zmyłam kubek, starłam stół i pogasiłam światła. Aż tu po chwili: puk-puk.
Otwieram. Michał stał w progu, sam.
– Cześć, mamo – powiedział cicho. – Mam tylko chwilę. Sandra rozmawia w samochodzie przez telefon.
Spuścił wzrok.
– Nie złość się. Jakoś tak… mi głupio.
– Dopiero teraz?
Spojrzał na mnie. Pierwszy raz od dawna naprawdę. Tydzień później przyjechał znów sam.
– Mamo, nie chciałem cię zranić – zaczął, stojąc w progu jak uczeń przy tablicy. – Po prostu… jakoś się wszystko rozjechało.
– Siadaj. Herbata jeszcze ciepła.– odpowiedziałam, wskazując ręką na stół.
Usiadł. Upił łyk. Westchnął i spojrzał gdzieś w bok, jakby tam miał znaleźć odpowiedzi.
– Wiesz, mamo… Ja nie chciałem cię tak zostawić. Po prostu... Sandra wymaga dużo uwagi. Ciągle coś: „chodź tu, zawieź mnie tam”, „wrzucimy zdjęcie razem?”. I nagle robi się z tego dzień. Ale... tęsknię czasem. Za tobą. Za tym, jak było.
Spojrzałam na niego. Tyle miałam mu do powiedzenia, tyle żalu, a jak tak siedział przede mną z opuszczonymi ramionami...
– Michał, ja nie chcę być przeszkodą w twoim życiu. Ale chciałabym w nim być. Choć trochę.
– Jesteś. Serio. Głupio mi. Od jutra... poprawa. Obiecuję.
Wstał. W drzwiach dodał:
– Mamo, dzięki za herbatę. I za auto.
Zostałam sama w kuchni. Tylko herbata już wystygła. Ale serce... jakoś cieplejsze.
Zawsze pamiętam
Nie, nie było tak, że od tego dnia zaczął przychodzić co niedzielę z kwiatami i sernikiem. Nie było też wielkich przemian ani łez na klatce schodowej. Michał to Michał – nadal zapominał odpisać, nadal czasem się zapominał w tym swoim młodym życiu. Ale zaczął dzwonić. Może raz w tygodniu, czasem dwa. Wpadł parę razy z własnej woli. Bez Sandry. Raz nawet przyjechał z zakupami. Mleko, chleb, te moje ciastka.
– Nie wiedziałem, które – powiedział, podając mi dwie paczki. – Wziąłem oba.
– Od przybytku głowa nie boli – mruknęłam, ale uśmiech ukryć się nie dało.
Sandra? Cóż. Raz ją ze sobą przyciągnął. Weszła, przywitała się, nawet sama zaproponowała, że zmyje po herbacie.
– Fajnie tu u pani – powiedziała, oglądając moją starą biblioteczkę. – Michał mówił, że tu się najlepiej czytało lektury.
– Naprawdę tak mówił? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– No... coś w tym stylu – burknął, czerwieniąc się jak burak.
Wyszli razem. Sandra pomachała mi z ulicy, a Michał odwrócił się jeszcze raz.
– Mamo, muszę czasem pojechać w swoją stronę, ale... zawsze pamiętam, skąd ruszyłem.
To nie było „kocham cię”, ale wystarczyło.
Bożena, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ledwo przeszłam na emeryturę, a syn już zaciera ręce na myśl o moim testamencie. Od zawsze był łasy na pieniądze”
- „Nie pomyślałbym, że będę spłacał alimenty syna. Musieliśmy z żoną sprzedać wszystko i oddać całe pieniądze na wnuki”
- „Syn ma do mnie pretensje, że wolę podróżować po świecie niż siedzieć z wnukami. Ja już swoje dzieci odchowałam”








