Zawsze powtarzałam, że jeśli ktoś chce mnie odwiedzić, to niech przynajmniej zadzwoni. Nie żebym była aż tak zajęta, ale lubiłam być przygotowana na gości. Człowiek przynajmniej ma czas się przebrać z dresu, poprawić fryzurę, zetrzeć kurz z telewizora i ukryć puste opakowania po ciastkach. A jednak tego dnia wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Był poniedziałek. Deszczowy, ponury, z gatunku tych, kiedy nawet herbata nie smakuje tak, jak powinna. Siedziałam w fotelu, zawinięta w koc, z pilotem w jednej dłoni i kubkiem w drugiej, oglądając jakieś powtórki, które znałam już na pamięć. I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie listonosz albo sąsiadka z dołu, co znowu pomyliła piętra. Nie miałam pojęcia, że za chwilę moje życie zrobi fikołka. I że ktoś wpadnie do mnie z prezentem jak z bajki.
Takiej niespodzianki nie przewidziałam
Mam na imię Ewa. Mam 65 lat i całkiem nieźle sobie radzę. Córkę wychowałam sama, mąż był tylko przelotnym epizodem – za to bardzo kosztownym, jeśli chodzi o nerwy. Mieszkam sama, bo córka wyfrunęła do dużego miasta, a wnuczki oglądam głównie na ekranie telefonu. Przyzwyczaiłam się do tej ciszy, do herbaty pitych w samotności i do świąt, które już nie są takie jak dawniej. Aż do tego dnia.
– Mamo! – usłyszałam znajomy głos – Niespodzianka!
Otworzyłam drzwi, a przede mną stała moja córka. Z rozwianym włosem, w mokrym płaszczu, z torbą przewieszoną przez ramię. Na twarzy miała ten sam uśmiech, co zawsze, kiedy coś kombinowała. Ostatni raz widziałam go chyba przed ślubem – swoim, nie jej.
– Anka?! Co ty tu robisz?! – złapałam się za serce. – Miałaś przyjechać dopiero na Wielkanoc!
– No wiem, ale... nie mogłam się powstrzymać – weszła bezceremonialnie do środka i zaczęła zdejmować buty. – I nie marudź, że nie dzwoniłam. To miała być prawdziwa niespodzianka!
– No to ci się udała – mruknęłam, zamykając drzwi. – Mało zawału nie dostałam.
– Ty zawsze tak dramatyzujesz – uśmiechnęła się i podała mi siatkę, którą trzymała za plecami. – Masz. To dla ciebie. Taki drobiazg…
Zajrzałam do środka i zamarłam, a potem spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Wyjęłam z torby starannie zapakowane pudełko, opatrzone wstążką i malutką karteczką: „Dla mojej najwspanialszej mamy”. Nie było świąt, urodzin, imienin – nic. A jednak córka stała przede mną z takim prezentem, jakiego nie dostałam nigdy wcześniej.
– To teraz usiądź – powiedziała poważnie – i otwórz.
Serce mi waliło. W jej oczach błyszczało coś niepokojąco ekscytującego. Czułam, że w tej torbie nie było tylko prezentu. Było coś więcej. Coś, co przewróci mój świat do góry nogami.
Ten prezent mnie zachwycił
Otwierałam to pudełko jakby miało mi zaraz wybuchnąć w rękach. Papier był sztywny, ozdobny, taki „z tych droższych”, jakby już sam w sobie coś zapowiadał. Zsunęłam delikatnie pokrywkę, a potem oniemiałam.
– Ty sobie żartujesz... – powiedziałam cicho.
– Wcale nie – odpowiedziała z powagą, siadając naprzeciwko mnie.
W środku leżał nowiutki smartfon, a obok czerwone etui z haftowaną literą „E”, jak moje imię Ewa. Wszystko pachniało nowością i… absurdem.
– Ale po co mi to? Przecież mój stary telefon jeszcze działa – próbowałam się ratować.
– Działa. Tylko że za każdym razem jak dzwonisz, to brzmisz jakbyś siedziała w pralce – przewróciła oczami. – I nie możesz nawet zobaczyć zdjęć wnuczek, bo ci się zawiesza po trzech sekundach.
– No ale... to przecież drogie! – jęknęłam, gładząc ekran jak święty obrazek.
– No i? Pracuję, zarabiam. Poza tym… to nie wszystko.
Anka sięgnęła do torby i wyciągnęła kopertę: – To bilet na kurs. Taki, żebyś nauczyła się korzystać z tego cacka. I żebyś mogła z nami wreszcie rozmawiać na wideorozmowach. Bo jak to mówią: jak nie możesz zatrzymać świata, to się przynajmniej naucz z nim łączyć przez internet.
Zaczęłam mieć obawy
Siedziałyśmy na kanapie, a ja wciąż gapiłam się na ten telefon, jakbym miała zaraz go zepsuć samym spojrzeniem.
– Anka, ja sobie z tym nie poradzę – westchnęłam, odstawiając pudełko na stolik. – Wiesz, ile razy próbowałam coś kliknąć twoim starym tablecie? I zawsze kończyło się katastrofą. Raz przez przypadek zapisałam się na jogę dla emerytów do Krakowa!
– Bo nie czytasz komunikatów! – parsknęła śmiechem. – Ale spokojnie, właśnie po to jest ten kurs. Taki dla seniorów. Instruktorka ma cierpliwość i świetne podejście. Mamo... – Anka wzięła mnie za rękę. – Chcę, żebyś była bardziej z nami. Wiesz, że dziewczynki często pytają, kiedy zadzwoni babcia z „telewizją” jak tatuś?
– Z telewizją? – roześmiałam się. – Chyba z wideorozmową?
– No! Ale one mówią, że jak babcia w końcu się „zaktualizuje”, to będą mogły jej pokazać, jak robią gwiazdy na dywanie. I jak Tosia śpiewa „Mam tę moc” na całe gardło.
Serce mi się ścisnęło. Tyle razy udawałam, że mi wystarcza ta jedna rozmowa w tygodniu. A tak naprawdę tęskniłam do tego, żeby widzieć ich twarze, ruch, emocje. Żeby być bliżej.
Przyszedł czas na pierwszą lekcję
– Dzień dobry, pani Ewo! – powitała mnie instruktorka kursu, młoda dziewczyna z koczkiem i uśmiechem tak szerokim, że aż mnie zęby zabolały.
– Dzień dobry – odpowiedziałam grzecznie, ale bez entuzjazmu. – Podobno mam się zaktualizować.
– Proszę? – zdziwiła się.
– To taki żart mojej córki – machnęłam ręką. – Chyba powinnam usiąść z tyłu?
– Ależ skąd! Usiądźmy razem tu, przy tym laptopie. Będzie pani wygodniej. Dziś zaczniemy od podstaw: jak włączyć smartfon, jak korzystać z ekranu dotykowego i jak nie dać się namówić na diety cud z reklam w sieci. Na początek proszę przesunąć palcem po ekranie.
Spróbowałam, ale ekran nie drgnął: – Może ten telefon mnie nie lubi – odpowiedziałam ponuro.
Za trzecim razem się udało. I wtedy... wyskoczyło jakieś powiadomienie.
– O! Pani Ewo dostała pani wiadomość! Proszę kliknąć tutaj.
Kliknęłam. A tam – zdjęcie Tosi, mojej wnuczki, w stroju Elzy. Podpis: „Dla babci Ewy – Tosia śpiewa Mam tę moc!”
Zaniemówiłam: – I to... to przyszło przez ten telefon? – spytałam cicho.
– Tak, a to dopiero początek – uśmiechnęła się instruktorka.
Po kursie byłam wykończona
Czułam się zmęczona, ale jednocześnie… dumna. Sama wysłałam wiadomość głosową do Anki. Trochę za długa i z trzema podejściami, ale poszła.
– No, no – powiedziała Anka, kiedy zadzwoniła wieczorem na wideorozmowę – a ja myślałam, że zrezygnujesz po pierwszym kliknięciu.
– Też tak myślałam – przyznałam z uśmiechem. – Ale wiesz, ten moment, kiedy zobaczyłam Tosię na ekranie… To mi się coś w środku odblokowało.
– W telefonie czy w sercu? – zapytała z przekąsem.
– Jedno i drugie. I jeszcze coś ci powiem – poprawiłam się na fotelu – ta cała technologia to nie taka głupia sprawa, tylko trzeba kogoś, kto pokaże, że się da. Najpierw mnie to przerażało, ale teraz mam ochotę na więcej. Czuję, że przez całe lata żyłam jak jaskiniowiec i dopiero odkrywam ten cały nowoczesny świat.
Od pierwszej lekcji minął miesiąc
Mój telefon przestał mnie przerażać, a wideorozmowy stały się codziennością. Tosia pokazuje mi codziennie nowy rysunek, a młodsza wnuczka – ile potrafi powiedzieć nowych słów. Zwykle jest to „ba-ba”, ale dla mnie brzmi jak poezja. Każda wiadomość, zdjęcie, filmik czy wideorozmowa są dla mnie jak miód na serce.
Ostatnio, na spotkaniu w klubie seniora, jedna z koleżanek, ta od wiecznych wyprzedaży i fioletowych paznokci, zerknęła mi przez ramię i spytała:
– Ewa, ty naprawdę masz smartfona?
– A jakże – odpowiedziałam, z lekkim uśmieszkiem. – A jak wnusie dzwonią, to im macham. Na ekranie, a nie jak ty, do słuchawki. Kochana, ja jestem Ewa 2.0. Nowa wersja.
Nagle zadzwoniła Anka. W tle słyszałam śmiech dziewczynek: – Mamo, widzę, że się rozkręciłaś.
– To wszystko dzięki tobie córuś. Zrobiłaś mi prezent jak z bajki i wcale nie chodzi mi o sam telefon czy nawet kurs. Tylko… przypomniałaś mi, że jeszcze dużo mogę.
– Nawet nie wiesz, jak wspaniale to słyszeć. Kocham cię, mamo.
– A ja ciebie, córeczko. I dzięki, że we mnie wierzysz. Nawet jak ja sama w siebie nie wierzę.
Ewa, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tej imprezy andrzejkowej nie zapomnę nigdy. Zamiast szalonej zabawy, dostałam okrutną prawdą prosto w twarz”
- „Teściowa robi wszystko, by zniszczyć moje małżeństwo. Szkoda, że mąż nie widzi, jaka z niej intrygantka”
- „Ciotki pytają, czy mam jakiegoś kawalera. Nie przyjmują do wiadomości, że zamiast niańczyć męża, wolę głaskać koty”








