Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwy, odpowiedziałbym, że „chyba tak”. Mam pracę, dom i rodzinę, a przynajmniej coś, co jeszcze niedawno nazywałem rodziną. Moja codzienność to rutyna: poranna kawa, korki, słuchawki na uszach, praca od-do, a potem powrót, zakupy, zajęcie się córką, kolacja, telewizor i sen. Z żoną rozmawiamy właściwie tylko o dziecku i rachunkach. Oboje wiemy, że coś się psuje, ale żadne nie mówi tego głośno.

Ten list zmienił wszystko

Lena, nasza dziewięcioletnia córka, chodzi po domu cicho jak mysz. Patrzy uważnie, słucha za dużo i czasem coś zapisuje. Tak jak wtedy, gdy szukałem kluczy w jej plecaku.

Znalazłem kartkę, wyrwaną z zeszytu, podpisaną na górze: „Drogi Święty Mikołaju...” Zacząłem czytać dalej i zobaczyłem coś, czego nie zapomnę do końca życia: „Chciałabym, żeby mama znowu się do mnie uśmiechała, a tata nie krzyczał.” 

Poczułem, jakby mi ktoś przyłożył pięścią prosto w żołądek. Nie krzyczałem przecież na nią… tylko bywałem zmęczony. Okrutnie zmęczony, ale ona to zapamiętała właśnie tak. I jeśli nawet Mikołaj miałby to zmienić, to znaczy, że zawiodłem. Ona nie prosiła o nowe firmowe buty czy wypasiony telefon, chciała tylko żebyśmy znów byli... normalni. Postanowiłem więc, że to zmienię, nawet jeśli nie dla nas – to dla niej.

Nie wiedziałem, od czego zacząć

Moja żona Marta już dawno przestała reagować na próby rozmowy, a ja sam też przyzwyczaiłem się do milczenia. Po tym liście coś jednak we mnie pękło i musiałem spróbować to zmienić. Nawet jeśli wyglądałoby to sztucznie, nienaturalnie – miałem nadzieję, że chociaż Lena to zauważy.

Wróciłem z pracy wcześniej i po drodze kupiłem choinkę. Wcześniej zawsze czekaliśmy do połowy grudnia, ale tym razem chciałem inaczej - szybciej, cieplej, może… lepiej. Włączyłem kolędy, wyciągnąłem pierniczki z szafki i po prostu usiadłem z Leną, żeby je udekorować. Śmiała się, gdy wyciskała lukier w kształcie serca.

Wtedy weszła Marta. Spojrzała, jakbym zrobił coś podejrzanego: – Co to ma być? – zapytała oschle, stając w progu.

– Po prostu... pomyślałem, że może zrobimy święta inaczej w tym roku.

– Inaczej? Czyli jak? Kupisz nas wigilią?

– Nie... chcę tylko, żeby było lepiej. Dla Leny – powiedziałem, podchodząc do niej powoli.

– O, teraz dla Leny? A gdzie byłeś przez ostatni rok, jak tylko warczałeś i znikałeś z domu? Nie udawaj. Wiesz co, jeśli jeszcze raz zagrasz tę szopkę, to złożę papiery rozwodowe.

Zamilkłem, a Lena znieruchomiała przy stole. Marta przeszła obok mnie, nawet mnie nie dotykając, a ja zrozumiałem jedno – że nic nie będzie łatwe i że może już jest za późno na naprawianie.

Zebrałem się po dwóch dniach

Nie było dobrego momentu. Marta chodziła po domu, jakby mnie nie zauważała, a w powietrzu wisiało napięcie – gęste, lepkie, nie do zniesienia. Wieczorem, kiedy Lena zasnęła, usiadłem obok Marty w salonie. Bez telewizora i bez telefonu.

– Chcę wiedzieć... czy naprawdę już po wszystkim? Bo nie chcę udawać, że jesteśmy rodziną tylko w kalendarzu. Jeśli się rozstaniemy, chcę wiedzieć, a nie czekać, aż mi to powiesz przy wigilijnym stole.

Milczała przez chwilę, a w końcu powiedziała: – Wiesz, co boli najbardziej? Że ja już ci nie wierzę. Przez lata żyliśmy obok siebie, jakbyśmy się nawzajem nie obchodzili. A teraz nagle chcesz wszystko naprawiać? Dlaczego nie wcześniej?

– Bo myślałem, że robię wszystko dobrze. Praca, dom, rachunki... Nie widziałem, że cię tracę.

– Nie chodzi o prezenty czy kolacje. Nigdy nie chodziło. Ja po prostu mam dość. Czuję się oszukana, zmęczona, niewidzialna. Lena zasługuje na dom bez strachu. Nawet jeśli to będą dwa domy.

Nie miałem odpowiedzi. Siedziałem w milczeniu i patrzyłem, jak Marta wstaje i wychodzi z pokoju, a ja zostałem z myślą, że może właśnie straciłem wszystko. Nie zauważyliśmy tylko, że drzwi do pokoju Leny były uchylone. Zawsze spała spokojnie, jakby świat za oknem nie miał na nią wpływu, ale tym razem chyba czuwała. Może usłyszała nasze podniesione głosy, a może po prostu czuła napięcie, które wylewało się z każdego kąta mieszkania.

Lena rozumiała aż za dużo

Następnego dnia, kiedy Marta poszła do sklepu, Lena weszła do salonu. Usiadła cicho na brzegu fotela, bawiąc się końcówką rękawa bluzy. Patrzyła na mnie długo, w milczeniu. I nagle, bardzo spokojnie, zapytała:

– Tatusiu… czy wy z mamą się rozwiedziecie?

Zamurowało mnie: – Córcia, skąd taki pomysł?

– Wczoraj słyszałam, jak mama powiedziała, że może będę miała dwa domy. A to znaczy rozwód, prawda?

Usiadłem bliżej niej i wziąłem jej drobną dłoń w swoją. Bałem się, żeby nie powiedzieć za dużo. I żeby nie skłamać.

– Nie wiem, kochanie. Staramy się wszystko poukładać. Ale jedno jest pewne – bardzo cię kochamy. Oboje.

Spojrzała na mnie tym swoim dorosłym wzrokiem, którego nie powinno mieć żadne dziecko: – To dlaczego jesteście smutni?

Przełknąłem ślinę: – Bo czasem dorośli gubią drogę. I długo szukają, zanim znów znajdą się nawzajem.

Pokiwała głową i wtuliła się we mnie. Wtedy zrozumiałem, że Lena nie potrzebuje „idealnej” rodziny. Ona potrzebuje poczucia, że nie musi być tłumaczem naszych emocji. Że nie musi się bać. Może było jeszcze coś, co mogłem dla niej zrobić.

Potrzebowałem z kimś porozmawiać

Czułem w sobie tyle emocji, jakby zaraz miało mnie roznieść, więc postanowiłem pojechać do brata. Otworzył mi i patrząc na moją minę, nie pytał o nim. Po prostu mnie przytulił i powiedział, żebym usiadł, a on zrobi kawę. 

– Znalazłem list Leny do Mikołaja – powiedziałem. – Napisała, że chciałaby, żeby mama się do niej uśmiechała, a tata nie krzyczał. I... chyba mnie to rozwaliło. Chcę jakoś naprawić to wszystko, ale nie wiem, czy jeszcze jest co ratować.

Pokręcił głową i tylko zapytał delikatnie: – Ale rzeczywiście chcesz naprawić rodzinę, czy po prostu nie chcesz czuć winny? Nie wiem czy dla dziecka lepiej jest mieć „pełną rodzinę” z poczucia obowiązku, czy dwójkę rodziców, którzy umieją rozmawiać osobno...

Zamarłem. Nie miałem gotowej odpowiedzi, bo może właśnie o to chodziło? Że chciałem odzyskać spokój, swoje dobre imię, w oczach córki, w oczach Marty, w swoich własnych.

Musiałem rozwiązać wszystko z żoną

Wróciłem do domu i spojrzałem na Lenę. Już wiedziałem, że nie mogę robić tego „dla niej”, jeśli nie zrobię porządku w sobie. Zaproponowałem, żebyśmy usiedli z Martą wieczorem, bez Leny, bez przerywania, bez udawania. Nie spodziewałem się cudu. Chciałem po prostu raz, może ostatni, spróbować powiedzieć coś prawdziwego.

Marta przyszła z kubkiem herbaty i usiadła naprzeciwko, nie patrząc na mnie. Cisza między nami była znajoma, ale tym razem ja ją przerwałem.

– Wiesz, zrozumiałem, że nie chodzi o to, żebyśmy znowu spali w jednym łóżku i uśmiechali się przy stole. Tylko o to, żeby Lena miała rodziców, którzy potrafią się nie ranić. Nawet jeśli już razem nie jesteśmy. Nie chcę żadnych deklaracji. Po prostu… chcę być dobrym ojcem i partnerem. Nawet jeśli już nie mężem.

Długo milczała. Nie płakała, ale coś w niej pękło: – Zobaczymy, ale tym razem bez przedstawień proszę.

Czy jeszcze jesteśmy rodziną?

Nie wiem, czy Marta kiedyś wróci do mnie naprawdę, nie tylko w tym samym mieszkaniu, ale w myślach, uczuciach, zaufaniu. I może to już nie ma znaczenia. Bo coś się zmieniło, chociaż nie od razu i nie jak w filmach. Widzę jednak małe rzeczy – cisza, która nie boli, obiad, który zjemy we trójkę, a nie w osobnych kątach i uśmiech Marty do Leny. A ja… uczę się słuchać i nie wtrącać się w połowie zdania. Zatrzymać rękę, zanim trzaśnie o stół i przyznać się do zmęczenia, zanim ono wybuchnie złością.

Lena przestała chodzić na palcach. Nadal jest cicha, ale już nie jest kompletnie nieobecna. Rysuje więcej, częściej się uśmiecha, a wieczorem przychodzi opowiedzieć o tym, jak minął jej dzień. I to wystarcza. Wiem, że jestem potrzebny. Nie jako bohater, nie jako mąż – jako ojciec. Prawdziwy. Obecny.

Święta przyszły bez spektaklu i bez wielkiego pojednania, ale z czymś nowym - z rozmową i ze spokojem. Patrzę na Martę, która siedzi z Leną przy stole i coś poprawia w łańcuchu z papieru i myślę sobie, że nie wiem, czy damy radę jako para, ale wiem, że ja już nie wrócę do tamtego siebie. Nie dla niej i dla Leny.

Tomasz, 43 lata


Czytaj także: