Grudzień zawsze miał w sobie coś magicznego. Nawet jeśli śnieg topniał po godzinie, a ludzie przepychali się w kolejkach, ja i tak czułam, że to czas, w którym świat na chwilę staje się lepszy. Z każdym rokiem coraz trudniej mi było jednak tę magię znaleźć. W reklamach – tylko tablet, konsola, lalka, smartwatch, a w oczach dzieci – oczekiwanie na paczkę, a nie na siebie nawzajem. Dlatego z Michałem podjęliśmy decyzję: w tym roku nie kupujemy żadnych prezentów, tylko rzeczy robione ręcznie, z myślą o tej drugiej osobie. Chcieliśmy pokazać dzieciom coś więcej. Coś, co nie gra melodyjki po naciśnięciu guzika.
Na początku czułam dumę, a nawet ekscytację. W końcu robienie prezentów to też czas spędzony razem. Ale im bliżej Świąt, tym częściej łapałam się na wątpliwościach. Wojtek, nasz ośmiolatek, codziennie mówił o tablecie „jak Kuba z klasy”, a Krysia, pięciolatka, marzyła o lalce, która mówi „kocham cię”. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, spojrzałam na męża z niepokojem.
– Michał, a co jeśli one tego nie zrozumieją? Jeśli pomyślą, że po prostu nie chcieliśmy nic kupić?
– To tylko prezenty, Ilona. Ale może będą to pamiętać do końca życia – odpowiedział spokojnie.
A ja wtedy pierwszy raz naprawdę się przestraszyłam, że coś im odbieram. A może... właśnie daję?
Podjęliśmy ważną decyzję
– Dzieci, chcemy wam coś powiedzieć – zaczęłam, starając się, by głos mi nie zadrżał – W tym roku… prezenty pod choinkę będą trochę inne – zaczął Michał. – Mikołaj nie kupi ich w sklepie, tylko będą zrobione ręcznie. Z sercem.
Wojtek zmarszczył brwi: – Czyli co? Papierowe zabawki?! – parsknął. – Przecież to obciach! Kuba dostanie tablet. Nawet Adaś, który ma zakaz, ma ponoć dostać smartfona.
– Ale my nie chcemy, żeby Święta były skupione na zakupach – wtrąciłam. – Chcemy, żebyście dostali coś, co naprawdę ma znaczenie. Coś, czego nie da się kupić.
– A lalka? – Krysia cichutko spojrzała na mnie z dołu. – Ta, co mówi „kocham cię”?...
– Wiem, kochanie… – uśmiechnęłam się smutno – Ale zamiast tej lalki, dostaniesz coś tylko dla ciebie. Coś, czego nikt inny nie ma.
– To bez sensu! – Wojtek wstał od stołu. – Wszyscy będą się z nas śmiać i całe święta będą do kitu.
Zatrzasnął drzwi do swojego pokoju. Spojrzałam na Krysię, która powoli zaczęła się rozklejać.
– Czy ja byłam niegrzeczna? – zapytała szeptem.
Poczułam gulę w gardle i przytuliłam ją mocno. W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl: „Może to jednak był błąd”. Mimo wszystko chciałam spróbować takich świąt. Bez zakupowego szaleństwa, ale za to z ogromem serca.
Kolejne dni upływały w napięciu
Niby wszyscy robiliśmy to, co zwykle – ja mieszałam mak na makowiec, Michał wnosił choinkę do salonu, a Krysia tańczyła z lampkami wokół stołu… Ale Wojtek był nieobecny. Chodził z nosem w telefonie, zamykał się w pokoju, ignorował wszystko, co choćby pachniało świętami.
– Wojtek, pomożesz mi ozdobić pierniczki? – zapytałam pewnego wieczoru, podając mu kolorowe pisaki do lukru.
– A po co? I tak te święta będą do niczego – mruknął, nie podnosząc wzroku.
Krysia spojrzała na niego z niepokojem, po czym delikatnie odsunęła się ode mnie, jakby nie chciała go rozdrażniać. Pierwszy raz widziałam, że jego złość przeskakuje na nią. Wieczorem, kiedy dzieci spały, Michał usiadł przy mnie i podał mi herbatę.
– Ilona, nie smuć się i nie bierz tego tak do siebie. Wojtuś teraz się frustruje, ale kiedyś na bank to zrozumie i doceni.
– A jeśli nie? – spojrzałam na niego z rezygnacją. – A jeśli za kilka lat będzie wspominał te święta jako te „beznadziejne”? Może odbieram mu coś, czego nie zrozumie nawet jako dorosły?
Spojrzałam na girlandę z papierowych serc, którą Krysia powiesiła na oknie. Na jednym było jej nieporadne „kocham mamę”. Potem spojrzałam na zamknięte drzwi Wojtka.
– Może to dla nich za trudne, Michał. Może jeszcze za wcześnie?
Nic nie odpowiedział, tylko delikatnie mnie objął. Wiedziałam, że musimy przez to przejść razem, ale serce matki… pękało z każdym spojrzeniem mojego obrażonego syna.
Wigilia przyszła cicho
Tym razem był bez tej ekscytacji, którą pamiętam z dzieciństwa. Nikt nie zerkał pod choinkę. Wojtek kręcił się po domu z miną męczennika, a Krysia co chwilę pytała, czy „można już”, jakby nie wiedziała, na co czeka. Stół wyglądał jak zawsze – barszcz z uszkami, karp, sernik. Michał nalał kompotu z suszu, którego nikt nigdy nie chciał pić, ale który musiał być, „bo babcia Hania tak robiła”.
– Czas na prezenty – powiedział cicho Michał.
Dzieci podeszły do choinki z nieufnością. Krysia rozglądała się dookoła, jakby wciąż czekała, że coś jednak „prawdziwego” się pojawi. Wojtek usiadł na dywanie z krzyżowanymi rękami.
– Krysieńko, to dla ciebie – podałam jej płasko zapakowany zeszycik z czerwonym wstążką.
Rozwiązała ją ostrożnie. Na okładce – narysowane jej własne imię. W środku – dziesiątki rysunków. Jej rączki jako niemowlaka. Jej pierwszy uśmiech. Każdy rysunek opatrzony datą. Krótkim wspomnieniem.
– To ja? – wyszeptała. – Mamusiu… to ja na tym rysunku?
– Tak, kochanie. To twoja historia, od kiedy się urodziłaś, aż do dziś.
Krysia nagle wtuliła się we mnie tak mocno, że prawie przewróciłam się na podłogę i nie powiedziała już ani słowa. Wojtek z niechęcią sięgnął po swój prezent. Album. Z okładką, którą sama szyłam przez kilka wieczorów. Zdjęcia, opisy, wspomnienia. Jego dzieciństwo. Jego chwile.
– Pamiętasz to wszystko mamo? Jak gubiłem zęba i bałem się pokazać?
– Każdy z tych dni zapamiętałam.
Nie odpowiedział, ale patrzył długo w zdjęcie, gdzie siedział na nocniku z koroną na głowie. Wtedy, po raz pierwszy od tygodni, zobaczyłam, jak na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Pomyślałam sobie, że chyba to jednak był dobry pomysł i może jeszcze uratujemy wspólnie magię tych świąt.
W pierwszy dzień świąt wstałam ostatnia
Cisza w domu była podejrzana, zbyt spokojna jak na nasze dzieci. Michała nie było w łóżku, a z kuchni nie dochodził zapach kawy. Zeszłam po cichu po schodach, jeszcze nie do końca przytomna… i zamarłam w progu salonu. Wojtek siedział przy stole. Poważny i skupiony, a przed nim – klej, kolorowy papier, nożyczki, kawałki filcu, guziki. Obok niego Krysia, która właśnie kończyła coś malować farbami na grubej tekturze. Oboje w piżamach. Bez kłótni, bez wrzasków. Zatrzymałam się w drzwiach, żeby nie zepsuć tej chwili.
– Nie, Kryśka, to musi być zrobione z sercem. Jak mama mówiła – usłyszałam szept Wojtka.
– No to właśnie robię z sercem – odpowiedziała z pełną powagą.
– Zróbmy im coś naprawdę fajnego. Nie tylko rysunek. Coś, co zapamiętają. Może portret? Mama zawsze się śmieje, jak rysuję tatę.
Zasłoniłam usta dłonią, a łzy same zaczęły mi spływać po policzkach. Wróciłam po cichu do kuchni i zaparzyłam kawę. Michał już tam był, stał przy oknie, patrząc na ogród.
– Już nie mam wątpliwości – powiedziałam, nie podnosząc wzroku znad kubka. – Wyszło wspaniale i zrozumieli więcej, niż mogłam sobie wymarzyć.
Przytulił mnie mocno i oboje staliśmy tak chwilę, nie mówiąc już nic więcej. W salonie dzieci śmiały się, kłócąc się, kto lepiej narysował nasze nosy. A moje serce… aż dudniło od szczęścia.
Nie mogło wyjść lepiej
Po obiedzie dzieci poprosiły, żebyśmy z Michałem usiedli razem na kanapie. Krysia trzymała coś zawiniętego w papier, a Wojtek miał w dłoni coś przypominającego album, ale zrobiony z tektury, zszywek i... serwetek.
– To dla was – Wojtek podał nam pakunek. – Sami to dla was zrobiliśmy, z miłości.
Rozpakowałam ostrożnie ich dzieło. Na tekturowej okładce był tytuł: „Nasza rodzina: historia miłości”. W środku – portrety, wspomnienia, wspólne zdjęcia wklejone między rysunki. W jednym z nich Wojtek narysował mnie z koroną na głowie i podpisem „Królowa pierników”. Michał miał fartuch i wielki uśmiech. A na końcu – kartka z napisem: „Dziękujemy, że nas kochacie”.
Michał odwrócił wzrok, ale i tak widziałam, jak ściska mu się gardło i oczy zachodzą łzami.
– To najpiękniejszy prezent, jaki dostałem – powiedział łamiącym się głosem.
A ja… nie potrafiłam powstrzymać łez. Nie ze smutku, nie z ulgi. Po prostu – z wdzięczności. W tej chwili wiedziałam, że to była najtrudniejsza, ale najpiękniejsza decyzja jako matka. Że nic, co można kupić, nie może się równać z tym, co się tworzy z sercem. A Wojtek? Przysunął się do mnie i szepnął do ucha:
– Następne święta też mogą być takie.
I wtedy już byłam pewna: to, co zostaje w sercu, robi się ręcznie.
Ilona, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po 25 latach w moim małżeństwie nie ma żadnej iskry. Czuję się tak, jakbym miała w domu współlokatora, a nie męża"
- „Teściowa przeżywa drugą młodość i tylko randki jej w głowie. Przez swoje ekscesy przynosi jedynie wstyd naszej rodzinie”
- „Uwagi teściowej puszczałam mimo uszu. Gdy jednak stwierdziła, że źle wychowuję syna, przestałam gryźć się w język”








