Nigdy nie byłam typem potulnej synowej, co to zawsze kiwa głową i wszystko robi tak, jak teściowa przykazała. Jasne, szanowałam ją – to w końcu matka mojego męża – ale ileż można się gryźć w język, kiedy ktoś wiecznie wtyka nos w twoje życie? I to z takim przekonaniem, jakby był właścicielem certyfikatu na idealne wychowanie dzieci. Mój mąż zazwyczaj siedział cicho, gdy mama zaczynała swoje wywody. Tłumaczył potem, że nie chce jej robić przykrości, bo ona „już swoje przeszła” i „ma dobre intencje”. Jasne. Tylko że te dobre intencje regularnie doprowadzały mnie do szału. Szczególnie gdy dotyczyły mojego syna.

Najczęściej słyszałam to zdanie: „Wioletta, dziecko nie może ci tak wchodzić na głowę. Gdybyś go lepiej wychowywała, byłby zupełnie inny”. Jakby nie widziała, że to nie ja go rozpieszczam, tylko właśnie jej własny synek. I wtedy pewnego dnia coś we mnie pękło. Spojrzałam jej prosto w oczy i powiedziałam coś, czego już nie dało się cofnąć. I właśnie od tego momentu zaczęła się nasza mała domowa rewolucja.

To może jednak problem nie leży tylko we mnie?

–  Wioletta tak nie może być, nie widzisz, że twój syn robi, co chce? Nie słucha się w ogóle. A ty jeszcze go bronisz – teściowa pokręciła głową i westchnęła ciężko, patrząc na porozrzucane w salonie zabawki.

Wzięłam głęboki wdech.

– Mamo, to może mi powiedz… skoro tak świetnie się znasz na wychowaniu dzieci, dlaczego nie wychowałaś swojego syna na takiego grzecznego i potulnego?

Zrobiła się czerwona na twarzy.

– Buntował się, nie słuchał i do dziś się nie słucha. Robi to co chce. To może jednak problem nie leży tylko we mnie?

Zamilkła wreszcie. A ja, choć może trochę złośliwa, poczułam coś, czego nie czułam przy niej od dawna. Spokój.

To nie buduje autorytetu

– No dobrze, może nie byłam idealną matką – przyznała po chwili ciszy teściowa, poprawiając nerwowo apaszkę. – Ale przynajmniej starałam się jak mogłam.

– Mhm – odparłam krótko, nalewając sobie herbaty. – Ja też się staram. Tylko że zamiast wsparcia, to dostaję wieczne uwagi.

Nie bądź taka drażliwa, Wioletta. Ja tylko chcę pomóc – zaczęła znowu tonem łagodnym, który znałam aż za dobrze. To był ten jej głos „niby zatroskanej, ale i tak wiem lepiej”.

– Pomóc to można, jak się człowieka najpierw zapyta, czy tej pomocy w ogóle chce – rzuciłam, patrząc jej prosto w oczy.

– Oj, dziecko, nie dramatyzuj. Wychowanie to poważna sprawa. A ja, jakby nie patrzeć, mam w tym doświadczenie…

– Wychowała mama jedno dziecko. I nie oszukujmy się – powiedziałam ciszej – nie był i nie jest aniołkiem.

W tym momencie do kuchni wbiegł mój Adaś z klockami w ręce.

– Mamo! Babcia powiedziała, że mogę dziś nie iść spać o ósmej, tylko o dziewiątej! Mogę?

Zamknęłam oczy i policzyłam do pięciu.

– Nie, kochanie. Godzina ósma to ósma. A babcia nie ustala zasad w naszym domu.

– Ale babcia powiedziała…

– Idź, kochanie, zbuduj coś z tych klocków, zaraz przyjdę – uśmiechnęłam się sztucznie.

Gdy tylko Adaś zniknął, spojrzałam na nią z chłodną cierpliwością.

Właśnie o tym mówię, mamo. Gdybyś naprawdę chciała pomóc, nie podważałabyś moich zasad przy moim dziecku. To nie buduje autorytetu. Ani mojego, ani twojego.

Tym razem nie odpowiedziała nic. I chyba pierwszy raz zobaczyłam, że nie ma riposty.

Inaczej nie znaczy lepiej

Następnego dnia teściowa przyszła wcześniej niż zwykle. Bez uprzedzenia. Weszła z torbą pełną bułek, jakby to miało zatrzeć wczorajszą atmosferę.

Przyniosłam drożdżówki z tej piekarni, co lubicie. Adaś będzie się cieszył – rzuciła na powitanie, z przesadnym entuzjazmem.

– Dzięki, ale właśnie skończyliśmy śniadanie – powiedziałam oschle. – A Adaś ma dziś ograniczenie słodyczy.

– Oj, od jednej bułeczki z dżemem świat się nie zawali – mruknęła, stawiając torbę na blacie.

Zignorowałam to. Przeszłam do pokoju, gdzie Adaś układał puzzle.

– Mamo, babcia mówiła, że dziś mogę zjeść bułkę, bo "dzieciństwo nie trwa wiecznie". To prawda? – zapytał z miną pełną nadziei.

Zacisnęłam zęby.

– Adaś, mama ustala, co możesz, a czego nie.  A teraz zajmujemy się rysowaniem, ok?

– Aha… – westchnął i wrócił do kredek.

Wróciłam do kuchni. Teściowa rozpakowywała bułki, jakby nic się nie stało.

– Mamo, możemy ustalić jedną rzecz?

– Słucham – spojrzała na mnie z udawaną niewinnością.

– Jeśli masz zamiar mówić Adasiowi rzeczy sprzeczne z tym, co ja ustalam, to nie zostaniesz z nim sama. Ani na chwilę.

– Wioletta, nie przesadzaj. Ja tylko chcę, żeby był szczęśliwy.

– Szczęście to nie brak zasad. To poczucie bezpieczeństwa. A on ma je wtedy, kiedy wie, że dorośli mówią jednym głosem. A nie kiedy babcia podważa mamę przy każdej okazji.

Przez chwilę milczała.

– Może masz rację. Ale ciężko mi… nie wtrącać się, kiedy widzę, że można coś zrobić inaczej.

– Inaczej nie znaczy lepiej – odparłam krótko.

Nie wierzę, że to powiedziałaś

Wieczorem, gdy Adaś już spał, a mój mąż wrócił z pracy, usiedliśmy razem przy stole. Czułam, że to odpowiedni moment, żeby raz na zawsze wyłożyć karty na stół.

– Musimy pogadać – zaczęłam, mieszając herbatę. – O twojej mamie.

– Co znowu zrobiła? – westchnął, jakby już był zmęczony rozmową, która się jeszcze nie zaczęła.

– To nie jest „co znowu”. To, że podważa moje zdanie przy Adasiu, to jedno. Ale jeszcze mnie za to karci, że go źle wychowuję.

– Może po prostu próbuje pomóc?

– A może ty się boisz jej powiedzieć, żeby się nie wtrącała?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Nie boisz się własnej matki, tylko boisz się konfliktu. A ja od lat muszę ten konflikt znosić sama – ciągnęłam. – I mam już tego dosyć.

– Wioletta, ona nie jest zła. Może trochę… staroświecka.

– Nie, Piotrek. Ona nie jest staroświecka. Ona po prostu nie szanuje mnie jako matki twojego dziecka. Bo gdyby szanowała, nie mówiłaby, że „on ci wchodzi na głowę”, kiedy ty sam na wszystko mu pozwalasz.

Zamilkł.

– I wiesz co powiedziałam jej wczoraj? Że skoro tak świetnie się zna na wychowaniu, to dlaczego nie wychowała lepiej własnego syna.

Uniósł brwi.

– Nie wierzę, że to powiedziałaś.

– Powiedziałam. I wiesz co? Nie miała co odpowiedzieć.

Siedział przez chwilę w ciszy, po czym kiwnął głową.

– Dobra. Porozmawiam z nią.

– Dziękuję – powiedziałam, czując ulgę.

Choć wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Ale przynajmniej nie byłam już sama w tej walce.

To moje dziecko. I moja odpowiedzialność

Nie sądziłam, że Piotrek naprawdę z nią pogada. Ale kilka dni później, gdy przyszła w odwiedziny, przyszła… inna. Jakby lekko przygaszona, mniej pewna siebie. Usiadła w kuchni z filiżanką kawy.

– Wioletta… mogę na chwilę? – zaczęła ostrożnie.

– Jasne. Słucham.

– Piotrek ze mną rozmawiał. Powiedział, że według ciebie za bardzo wtrącam się do wychowania wnuka.

– Bo tak czuję – przytaknęłam, patrząc jej prosto w oczy.

– Ja naprawdę nie miałam złych intencji. Ale może rzeczywiście… może przesadziłam.

– Mamo – powiedziałam łagodniej niż planowałam – ja nie chcę z tobą wojny. Ale chcę, żebyś mnie traktowała jak matkę Adasia, a nie jak dziewczynę, która nie ma pojęcia o życiu.

Westchnęła ciężko i uniosła wzrok.

– Wiesz… jak Piotrek był mały, ja byłam sama przez większość czasu. Mój mąż był bardziej w pracy niż w domu. Wszystko było na mojej głowie. I często nie dawałam rady. Więc jak widzę, że coś robisz inaczej, czasem we mnie się odzywa ta moja stara panika, że trzeba „ratować sytuację”.

– Mamo, rozumiem. Naprawdę. Ale teraz to już nie twoja rola. To moje dziecko. I moja odpowiedzialność.

Skinęła głową.

– Dobrze. Będę się pilnować. I… przepraszam, Wioletta.

Zaskoczyła mnie. Naprawdę mnie zaskoczyła. Nie udawała. Uśmiechnęłam się.

Przeprosiny przyjęte.

Jej rola to wspierać, a nie oceniać

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Teściowa przychodziła nadal, ale już nie z reklamówką pełną słodyczy, a z książką pod pachą – czasem siadała z Adasiem i czytali razem o dinozaurach. Zamiast podważać, zaczęła pytać:

– Wioletta, a jak wy teraz usypiacie małego? Może spróbuję tak samo, jak was nie będzie?

Zdziwiłam się, ale i ucieszyłam. Bo zamiast „ja wiem lepiej”, wreszcie było „jak wy to robicie”. Mała rzecz, a robiła różnicę. Piotrek też się trochę zmienił. Częściej reagował, gdy jego mama zaczynała schodzić na tory „za moich czasów”. A ja nie musiałam już za każdym razem stawać w obronie własnych zasad. Pewnego wieczoru, gdy pakowałam Adasiowi plecak do przedszkola, podszedł do mnie i powiedział:

– Mamo, a babcia dziś powiedziała, że jesteś supermamą. Że tylko trochę zbyt zasadniczą, ale ogólnie super.

Zaśmiałam się.

– A ty co o tym myślisz?

– Myślę, że jesteś najlepsza. 

– Dzięki, kochanie – pocałowałam go w czoło. – Cieszę się, że to zauważasz.

Teściowa może nigdy nie będzie ideałem, ale przynajmniej zrozumiała jedno: nie wychowuje już dzieci. Teraz jej rola to wspierać, a nie oceniać.
A ja? Ja przestałam się tłumaczyć i szukać potwierdzenia, że robię to dobrze. Bo wystarczy, że spojrzę na mojego syna – spokojnego, uśmiechniętego i pełnego zaufania. I wiem, że wszystko jest dokładnie tak, jak powinno.

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.

Wioletta, 41 lat


Czytaj także: