Gdy zaszłam w ciążę, byłam pełna nadziei i planów. Wiedziałam, że macierzyństwo to nie będzie bułka z masłem, ale nie spodziewałam się, że największym wyzwaniem wcale nie okaże się płacz dziecka czy brak snu, tylko… moja teściowa. Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy, bo lubiłam ją i czułam się w niej spełniona. Nie sądziłam, że ta decyzja wywoła aż taką burzę. Dla mojej teściowej byłam kompletną egoistką, która porzuca własne dziecko dla kariery. Nie rozumiała, że mogę chcieć być jednocześnie dobrą matką i nie tracić życia zawodowego. I tak zaczęła się nasza cicha wojna.

Nigdy nie przepadałyśmy za sobą

Teściowa była jedną z tych kobiet, które mają opinię silnych, konkretnych i wszystko wiedzących. Nigdy nie przepadałyśmy za sobą, ale znosiłyśmy z szacunkiem wszelkie spotkania rodzinne. Zawsze wymieniałyśmy kilka słów przy świątecznym stole, a czasem zdarzał się nawet telefon z okazji urodzin.

Kiedy zaszłam w ciążę, wydawała się szczerze zadowolona i nawet przyniosła mi słoik ogórków kiszonych. Powiedziała, że jakby co, to mam do niej dzwonić, bo ona wie, jak to jest. Myślałam, że to zapowiedź wsparcia, ale bardzo się myliłam. Przez pierwsze miesiące po narodzinach synka rzeczywiście przyjeżdżała, gotowała zupę i siedziała z nim, żebym mogła się wykąpać czy chwilę przespać. Czułam wdzięczność, ale już wtedy zaczęły się komentarze, na które jeszcze nie reagowałam.

– Jest za lekko ubrany. Zaziębisz go – mówiła, podciągając mu skarpetkę po samą łydkę – Karmiłaś go? Bo płacze – rzucała, kiedy dosłownie przed chwilą odłożyłam go po karmieniu.

Zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że może się martwić, że to jej sposób na pokazanie troski. Ale gdzieś w środku kiełkowało we mnie napięcie, które narastało z każdym kolejnym jej „doradztwem”. Najgorzej było, gdy zaczęłam wspominać o powrocie do pracy. Uśmiechnęła się wtedy krzywo i rzuciła: – No, ciekawe, kto teraz będzie to dziecko wychowywał. Bo przecież nie opiekunka.

W końcu wróciłam do pracy

Synek miał dziewięć miesięcy i nie była to łatwa decyzja, ale podjęłam ją z pełną świadomością. Lubiłam swoją pracę i potrzebowałam kontaktu z dorosłymi ludźmi. Mąż mnie wspierał. Ustaliliśmy wszystko – połowę tygodnia opiekowała się małym opiekunka, a drugą połowę teściowa. To był jej pomysł. Twierdziła, że nie odda wnuka „obcej babie” na cały tydzień.

Pierwszy tydzień poszedł gładko. Wychodziłam rano, wracałam po południu, teściowa uśmiechnięta, synek najedzony i w dobrym humorze. Już zaczęłam myśleć, że może jednak przesadzałam z obawami. Aż do pewnego piątku gdy wróciłam do domu i zastałam scenę, która mnie zatrzymała w progu. Teściowa siedziała na kanapie z telefonem przy uchu, a obok niej mój syn z pieluchą tak pełną, że przeciekała na śpioszki.

No, siedzi w tej robocie od rana do wieczora. Dziecko zrzuciła na mnie, jakby to nie było jej – mówiła, nie widząc mnie.

Gdy mnie zobaczyła, podskoczyła i odłożyła telefon: – O, jesteś już. Mały miał kupkę, ale nie chciał dać się przewinąć. Wiesz, jaki on jest uparciuch...

– Dlaczego mówisz takie rzeczy, kiedy mnie nie ma? – zapytałam, starając się nie podnosić głosu.

– A co, nieprawda? Całe dnie cię nie ma. Ja się zajmuję, ja gotuję, ja biegam. A ty sobie siedzisz w pracy, jakbyś nie miała dziecka.

Stałam w milczeniu. Nie wiedziałam, co bardziej mnie bolało – jej słowa, czy to, że nie widziała w nich nic złego.

Po tamtej rozmowie pękłam

Wróciłam do sypialni i zamknęłam się na kilka minut, zanim wzięłam się za kąpiel małego. Miałam ochotę zadzwonić do męża i wszystko mu wykrzyczeć, ale wiedziałam, jak to się skończy – on stanie pośrodku, próbując łagodzić sytuację, nikomu się nie narażając. I dokładnie tak się stało, kiedy w końcu, tego samego wieczoru, powiedziałam mu, co usłyszałam.

– Kochanie, mama pewnie nie miała tego na myśli… – zaczął –  Daj spokój, jest zmęczona i tak dużo nam pomaga.

Nie miałam już siły się z nim kłócić. Czułam się, jakbym była postawiona między lojalnością wobec siebie a próbą utrzymania rodziny w całości. Bo przecież to nie tak, że teściowa robiła wszystko źle. Synek ją lubił. Miał się z nią dobrze. Ale jej słowa były jak szpile – małe, lecz bolesne. Przychodziła codziennie z miną męczennicy, robiła mi obiady i potem wracała do swojego świata, w którym ja byłam potworem.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę ja robię coś źle. Może rzeczywiście matka powinna siedzieć z dzieckiem, a nie gonić za zawodowym spełnieniem? Ale przecież… kochałam swoje dziecko. Czy to naprawdę było za mało?

Kiedyś wróciłam wcześniej niż zwykle

Miałam skrócone zebranie, więc chciałam zrobić teściowej niespodziankę i może chociaż raz ją wyręczyć. Weszłam do mieszkania cicho, nie chciałam budzić małego. Z kuchni dobiegały mnie rozmowy. Teściowa znów rozmawiała przez telefon.

– Ona myśli, że jak zarabia, to wszystko jej wolno. A dzieciak? Przecież on wcale jej nie zna. Cały dzień ze mną, a ona przyjdzie, poprzytula pięć minut i już matka roku. Taka to kariera – mówiła.

Miałam ochotę wyjść i nie wracać, ale zamiast tego, powiedziałam sucho: – Już jestem. Możesz iść.

Spojrzała na mnie jakby zaskoczona, ale nie powiedziała nic. Spakowała swoje rzeczy i wyszła. Mały był spokojny. Zasnął szybko. A ja siedziałam przy jego łóżeczku i płakałam cicho, żeby mnie nie usłyszał.

Wieczorem powiedziałam mężowi, że więcej nie chcę, żeby jego mama zajmowała się naszym synem. Że wolę zapłacić komuś obcemu, niż słuchać, jak jestem wyrodną matką.

– Ale przecież mama tylko chce pomóc – odpowiedział, jakby nie słyszał tego, co mówiłam.

– To nie jest pomoc. To jest wieczna krytyka – powiedziałam twardo.

Przyszedł czas na poważną rozmowę

Następnego dnia teściowa przyszła jak gdyby nigdy nic, z zupą w termosie i torbą pełną swoich poglądów. Postawiła wszystko na kuchennym stole i spojrzała na mnie z wymuszoną serdecznością.

– I jak tam, moja karierowiczka? – zapytała z przekąsem, uśmiechając się krzywo.

– Nie chcę, żebyś tak więcej do mnie mówiła – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku aż mnie ściskało.

– A jak mam mówić? Jak kobieta zostawia dziecko, żeby się spełniać w pracy, to co to jest, jak nie egoizm?

– Ja nie zostawiam dziecka. Pracuję i nie będę się z tego tłumaczyć. Chcesz widywać wnuka? Proszę bardzo. Ale nie będziesz mnie już oceniać. Masz swoje poglądy, ja mam swoje życie. I to moje dziecko. Nie twoje.

Zamilkła, chwilę stała w bezruchu, a potem tylko skinęła głową i wyszła. Nie było łatwo, ale od tamtego dnia coś się zmieniło. Już nie przychodziła bez zapowiedzi. Nie narzucała się. Zaczęła zapraszać nas do siebie, czasem dzwoniła. Była chłodna, ale przynajmniej przestała komentować każdy mój ruch. A ja? Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że odzyskałam kawałek siebie. I że mam prawo być matką na swój sposób.

Minęło kilka miesięcy

Synek rośnie zdrowo, śmieje się często, przytula mnie najmocniej, kiedy wracam z pracy. Wie, że jestem jego mamą – nie na godziny, nie na pół etatu. Po prostu mamą. Taką, jaką umiem być najlepiej.

Czasem myślę o teściowej. O tym, że może naprawdę chciała pomóc, tylko nie potrafiła przestać narzucać własnych wzorców. Może w jej świecie kobieta, która nie poświęca się w stu procentach domowi, była czymś nie do przyjęcia. Może też czuła się niedoceniona. Ale ja nie byłam w stanie ciągle się tłumaczyć, dopasowywać i przepraszać, że żyję inaczej.

Mój mąż w końcu zrozumiał, że to, co dla niego było niewinnymi słowami matki, dla mnie było ciągłym podważaniem mojego macierzyństwa. Przestał mediować na siłę i zaczął mnie wspierać naprawdę – słuchając i nie próbując łagodzić wszystkiego za wszelką cenę.

Nie, nie jesteśmy idealną rodziną. Czasem wciąż dochodzi do spięć. Ale nauczyłam się jednego – nikt nie ma prawa decydować, co to znaczy być dobrą matką. To nie metka, którą nakłada się komuś za gotowanie obiadów i siedzenie w domu. To relacja, miłość, obecność – nawet jeśli nie całodobowa. Nie jestem wyrodną matką. Jestem sobą. I to wystarczy.

Kinga, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: