Gdy Michał pierwszy raz poszedł na siłownię z kolegą z pracy, cieszyłam się. Naprawdę. Miał przecież siedzący tryb pracy, narzekał, że się zastał. Myślałam: świetnie, ruszy się, może zrzuci te parę kilo, które mu ostatnio przybyło. Nie spodziewałam się, że ten niewinny pomysł tak nas rozdzieli. Że z dnia na dzień zamieni się w faceta, którego nie poznaję. Z zegarkiem w ręku planującego białko, trenującego do upadłego, zapatrzonego w lustro bardziej niż we mnie. Wszystko się zmieniło. A ja nie wiem, czy jest w tym jeszcze miejsce dla mnie.
Coś w nim zaczęło się zmieniać
– Wiesz co, Irek z roboty namówił mnie, żebyśmy poszli razem na siłownię. Znalazł jakąś w pakiecie, zniżki są, może spróbuję – powiedział Michał, odstawiając kubek po herbacie na blat. – Przyda mi się trochę ruchu.
Skinęłam głową z uśmiechem. To był styczeń – klasyczny czas postanowień. Po świętach nie tylko ja czułam się ciężko, więc jego zapał mnie ucieszył.
– No to super. Może ci się spodoba. Jakby co, mogę ci nawet jakieś legginsy pożyczyć – zażartowałam.
Michał się zaśmiał. Włożył pierwsze lepsze sportowe ubrania i poszedł. Wracając, był cały czerwony na twarzy, ale uśmiechnięty. Mówił, że dostał wycisk, ale taki... motywujący. Że fajna atmosfera, że czuł się lepiej, niż się spodziewał. Nie sądziłam wtedy, że ta siłownia stanie się jego drugim domem. Zaczęło się niewinnie. Dwa razy w tygodniu po pracy, potem trzy.
Michał założył profil w social mediach. Śmiałam się, ale on był dumny. Polubiło go pięć osób, w tym Irek. Nie przeszkadzało mi to, dopóki wszystko było z umiarem. Ale już wtedy, w tym pierwszym tygodniu, Michał w łóżku przeglądał filmy z ćwiczeniami, zamiast jak dawniej przysunąć się do mnie i objąć.
– Zobacz, jak ten gość ma rozbudowane barki – rzucił, podając mi telefon.
A ja poczułam pierwszy cień niepokoju. Jakby coś w nim zaczęło się zmieniać.
Znowu wybierał siłownię
Z każdym tygodniem siłownia wciągała Michała coraz bardziej. Przestał trenować „dla zdrowia”. Zaczął mówić o masie, rzeźbie, proporcjach. Słowa, których wcześniej nie używał, stały się jego codziennością. Przez całą drogę do domu opowiadał, co dziś ćwiczył: plecy i biceps, klatkę i triceps, nogi. W weekendy wstawał wcześniej niż do pracy. Znikał z domu o ósmej rano, wracał po dwóch godzinach, przepocony, z triumfem w oczach. Kiwałam głową, bo cieszyłam się, że coś go cieszy. Ale miałam coraz mocniejsze wrażenie, że to „coś” staje się ważniejsze ode mnie.
Zaczęły się zmiany w kuchni. Michał kupił wagę do jedzenia i kalkulator kalorii. Jadł na czas, w ciszy, ważył każdy gram kurczaka. Makaron dla nas – pełnoziarnisty. Ketchup – wyrzucił. Chleb – „to puste kalorie”. Coś ugotowałam?
– Ile tu jest białka? – zapytał raz z pełną powagą. Patrzył, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy zaprosiłam go na randkę do restauracji, powiedział:
– Wiesz, mam rozpisaną dietę do końca miesiąca. Będą mnie tam kusić… może weźmy coś do domu? Ja sobie zjem ryż z kurczakiem.
A potem dodał półżartem:
– I tak wolę ławkę niż stolik.
Poczułam, jak serce mi siada. Michał znowu wybierał siłownię. A ja... zaczynałam czuć się jak tło do jego nowego życia.
Wcześniej to był chaos
Zaczęłam gotować inaczej. Tylko dla niego. Tylko tak, żeby wszystko się zgadzało – białko, węgle, tłuszcze. Uczyłam się nowego języka, którego wcześniej nie znałam. Michał wciągnął mnie w swój świat – nie dlatego, że mnie zaprosił, tylko dlatego, że inaczej chyba nie potrafiłby mnie już zobaczyć. Więc postanowiłam wejść. Stałam się mistrzynią twarogu z odżywką waniliową, omletów z białek jaj i naleśników z mąki ryżowej. Mój stary zeszyt z przepisami leżał gdzieś na dnie szuflady. Michał doceniał, naprawdę. Mówił: – Kochanie, jesteś najlepszym kucharzem fit na świecie. Ale patrzył na mnie przez mięśnie – swoje.
– Wiesz, Irek mówi, że mam potencjał. Może wystartuję kiedyś w zawodach sylwetkowych. – powiedział pewnego wieczoru, gdy leżeliśmy w łóżku.
– Naprawdę? – zapytałam cicho. – Chcesz się tym zająć na poważnie?
– No jasne! Czuję się jak nowy człowiek. Jakbym dopiero teraz miał nad czym panować – nad sobą, nad ciałem, nad dniem. Wcześniej to był chaos.
Odwróciłam się do ściany. Michał zasnął szybko. A ja leżałam w ciemności i próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz poczułam się… kobieco. Nie jak kucharka od ryżu. Nie jak licznik kalorii. Jak kobieta. Dla niego.
Nas – nie było
Siłownia zaczęła rządzić naszym życiem. Michał planował wszystko pod trening: zakupy, spotkania, nawet nasze weekendowe wyjścia. Jeśli grill u znajomych – tylko z własnym pojemnikiem jedzenia. Jeśli kino – dopiero po „plecach i bicepsie”. A gdy znajomi zaprosili nas na wesele, Michał odmówił. Tego wieczoru płakałam w łazience. Miałam już kupioną sukienkę. Granatową. On nawet jej nie zobaczył. Zauważyłam, że Michał mniej mówi. Nie pytał mnie, co u mnie. Nie słuchał odpowiedzi. Siedział z nosem w aplikacjach treningowych, komentował postępy innych. Mnie nie widział. Nas – nie było.
– Może pojedźmy na weekend nad morze, odpoczniesz – zaproponowałam, mając nadzieję, że zatęskni za nami. Za zwyczajnym życiem.
Spojrzał na mnie z rozbawieniem:
– A jak ja tam potrenuję? Zresztą wiesz, że teraz mam progres, nie mogę przerywać. Muszę utrzymać ciągłość. Regeneracja, dieta, objętość – wszystko musi się zgadzać.
W tamtym momencie zrozumiałam, że Michał naprawdę chce zostać kimś innym. Że zmienia się nie dla zdrowia. Nie dla siebie. Nie dla nas. On już nie trenował. On uciekał. Tylko nie wiedziałam – przed czym? Przede mną? Przed tym, kim był wcześniej? A może przed tym, że nie umiał być szczęśliwy bez celu, który można zważyć, zmierzyć i podziwiać w lustrze?
Byłam tylko widzem
Z czasem przestałam go poznawać. Patrzyłam, jak codziennie staje przed lustrem, napina biceps, wygładza brzuch, robi zdjęcie i wrzuca je do internetu. Codziennie te same pozy. Te same kąty. Tylko on coraz bardziej wycięty, coraz szczuplejszy. I coraz dalej ode mnie. Zapytałam raz, zupełnie spokojnie:
– Czujesz się ze sobą lepiej?
Odpowiedział bez zastanowienia:
– Nie. Ale wiem, że mogę wyglądać lepiej.
Nasze łóżko stało się ławką do rozciągania. Michał spał w oddzielnym pokoju – bo „lepiej się regeneruje”. Już nawet nie udawałam, że mnie to nie boli. Pewnej nocy po prostu wzięłam jego koc i przesiadłam się do salonu. Czasem słyszałam, jak rozmawia przez telefon. Cicho. Szybko. I zawsze wychodził wtedy na balkon. Miałam przeczucie. Nie chodziło o zdradę – przynajmniej nie taką typową. Ale czułam, że z kimś dzieli to, czego ze mną już nie umiał. Raz zostawił telefon w kuchni. Przyszło powiadomienie z wiadomością: „Forma sztos. Twoje plecy to ogień. Wbijaj na live wieczorem”.
Zobaczyłam zdjęcie. Obcy profil. Dziewczyna w legginsach, z pośladkami jak z reklamy. Komentowała Michałowi każdy wpis. A ja? Ja byłam tylko widzem. Bez lajków. Bez komentarza.
Ty już jesteś gdzieś indziej
Któregoś dnia usiadłam przy stole i powiedziałam na głos, do pustego pokoju:
– Nie chcę być z człowiekiem, który kocha hantle bardziej niż mnie.
Michał wrócił późno. Jak zwykle spocony, szczęśliwy, z nowym shakerem w ręce. Usiedliśmy. Bez złości, bez krzyków.
– Wiesz, że cię kocham – powiedział. – Ale teraz muszę skupić się na sobie.
– Od dwóch lat skupiasz się tylko na sobie – odpowiedziałam cicho.
Patrzył na mnie długo. Może próbował coś jeszcze poczuć. Może nie. Już nie miało to znaczenia. Zobaczyłam w jego oczach odbicie – ale nie mnie, tylko siebie sprzed dwóch lat. Jak próbowałam dostosować się do jego pasji. Jak gotowałam, słuchałam, udawałam, że wszystko jest w porządku. Nie było. Już dawno przestaliśmy być parą. Byliśmy dwoma projektami w jednym mieszkaniu – on budował ciało, ja próbowałam ratować coś, co dawno się rozpadło.
– Chyba potrzebujemy przerwy – powiedziałam. – Albo końca. Ty już jesteś gdzieś indziej, Michał.
Nie protestował. Nawet nie wyglądał na zaskoczonego. Wyprowadziłam się tydzień później. On został w naszym mieszkaniu z hantlami, białkiem i lustrami. Czasem zaglądam na jego profil. Jego ciało wygląda imponująco. Ale w oczach wciąż to samo napięcie. Jakby czegoś szukał. Jakby próbował wypełnić sobą pustkę, której nie da się rozbudować. Ja? Wracam powoli do siebie. Do tej wersji, która nie liczyła kalorii, ale czuła się kochana. I która nie patrzyła codziennie w lustro z pytaniem: „czy już wystarczam?”.
Ewelina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytam także:
- „Mąż ma jasną hierarchię ważności i to nie ja jestem na szczycie. Nie pamięta o rocznicy, ale rozkład meczów zna na pamięć”
- „Nie mam już siły codziennie czekać na męża z obiadem. Wraca do domu jak do hotelowego pokoju i nawet się nie odzywa”
- „Na siłowni pociłam się nie tylko od ćwiczeń. Uśmiech trenera sprawił, że od razu chciałam kupić roczny karnet”









