Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało, ale w naszym domu zgasło coś, co wcześniej rozświetlało codzienność. Może to się działo po trochu, przez ostatnie miesiące. Albo i lata. Może wtedy, gdy Marika zaczęła coraz częściej wracać z pracy późno wieczorem. Albo wtedy, gdy po raz pierwszy zasnęła na kanapie z telefonem w dłoni, zamiast przyjść do łóżka. Grudzień. Czas, który zawsze lubiłem. W domu pachniało mandarynkami, dzieci odliczały dni do świąt, a ja... ja próbowałem trzymać to wszystko w kupie. Pracuję zdalnie, jestem grafikiem. Lubię swoją pracę, chociaż czasem mam wrażenie, że cały świat przesuwa mi się za oknem, a ja po prostu w nim... siedzę. I czekam, aż coś się zmieni.

– Tomek, tylko ci przypomnę, że w ten weekend mam firmową wigilię – rzuciła Marika kilka dni przed wyjazdem, wkładając do walizki czarne szpilki i czerwony sweter. – Będzie w górach. Z noclegiem, warsztatami i tymi wszystkimi integracjami.

– Jasne, pamiętam – powiedziałem spokojnie, choć w środku coś mi się ścięło.

Zostałem z dziećmi. Wieczory spędzaliśmy przy świątecznych bajkach, lepiliśmy pierogi, robiliśmy ozdoby choinkowe. W tym czasie Marika wysyłała mi lakoniczne wiadomości: „wszystko okej”, „zaraz idę spać”, „jutro mam prezentację”. Nie podejrzewałem niczego. Serio. Przez cały ten czas... po prostu tęskniłem. Chciałem, żeby wróciła. Chciałem, żeby między nami znowu było tak jak kiedyś. Ale tamtego sobotniego wieczoru – wszystko się rozpadło.

To... to pewnie jakiś żart

– Tato, chodź tu szybko! – zawołała Nina z kanapy, na której rozwaliła się z telefonem w rękach. Ja właśnie kończyłem układać puzzle z Jasiem przy kuchennym stole.

– Co się dzieje? – podszedłem spokojnie, sądząc, że znowu natrafiła na jakiś śmieszny filmik z kotami.

Ale to nie był kot. To była relacja w social mediach. Jakaś influencerka pokazywała świąteczne atrakcje z luksusowego hotelu w górach. Migające światełka, kieliszki szampana, śmiechy... i w tle, w jednym, krótkim ujęciu: moja żona. Marika. W czerwonej sukience. Uśmiechnięta. I ten mężczyzna, którego objęła za szyję. On się nachylił i... pocałowali się. Na oczach całego internetu. Zamarłem.

– Tato... dlaczego mama całuje kogoś innego? – spytała cicho Nina, nie patrząc mi w oczy. 

Przez kilka sekund nic nie mówiłem. Serce waliło mi jak młot, ale starałem się nie pokazać po sobie zbyt wiele.

– To... to pewnie jakiś żart – wymamrotałem w końcu, kompletnie bez przekonania. – Może to tylko... nie wiem. Przypadek?

– To wyglądało jak mama – powiedziała Nina. – I to nie był przypadek.

Nina pobiegła na górę.

– Tato, dlaczego Ninka płacze? - zapytał Jaś.

Spojrzałem na nich oboje. I poczułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. W jednej sekundzie coś pękło. Nie krzyknąłem, nie rzuciłem telefonu o ścianę. Po prostu usiadłem, czując, że to początek czegoś, czego już nie zatrzymam.

Już nic nie czułem

Nie zadzwoniłem od razu. Siedziałem w kuchni, wpatrując się w ekran telefonu, jakby miał mi sam wyjaśnić, co właśnie zobaczyłem. Marika całująca obcego faceta. W tle jakieś świąteczne ozdoby, czerwony obrus, choinka, światła... A ja – w dresie, z kubkiem zimnej herbaty, z dziećmi w pokoju obok. W końcu, po godzinie kręcenia się w kółko, wyszedłem na balkon. Mróz szczypał w uszy. Palce drżały, gdy wybierałem jej numer.

– Tomek? – odebrała szybko, zaskakująco naturalnym tonem. W tle cicho grała jakaś muzyka.

– Kto to jest? – zapytałem bez wstępów. Głos miałem chłodny, obcy nawet dla mnie.

– Przepraszam? – udawała zaskoczenie.

– Widziałem relację jakieś influencerki. W tle jesteś ty. Z jakimś facetem. Całujesz go, Marika. Całujesz. To są te twoje "warsztaty firmowe"?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Tomek, ty mnie śledzisz? Co to ma znaczyć? – wybuchła nagle. – Przeszukujesz relacje w internecie, żeby mnie kontrolować?

– Naprawdę? – parsknąłem. – To jest twój sposób? Odwracasz kota ogonem?

– To była chwila. Sytuacja. Emocje. Tomek, nie wiem, co ty sobie wyobrażasz... Ale może najpierw zapytaj, co u mnie, a nie rzucasz się z oskarżeniami!

– Co u ciebie?! – głos mi się załamał. – Dzieci są w domu. Ja siedzę z nimi, Nina płacze, bo zobaczyła, jak jej matka całuje innego faceta, a ty się pytasz, co u ciebie?

– Wrócę jutro. Porozmawiamy wtedy – powiedziała zimno. – Teraz nie mogę.

– Jasne. Masz ważniejsze rzeczy. – Rozłączyłem się.

Zostałem sam na balkonie. Mróz już nie szczypał. Już nic nie czułem.

Czyli teraz to moja wina?

Wróciła w niedzielę wieczorem, jak obiecała. Punkt dziewiętnasta, jakby wszystko miało się odbyć zgodnie z harmonogramem. Drzwi zamknęły się za nią cicho. Ja siedziałem przy stole z pustym kubkiem po herbacie, dzieci w swoich pokojach – cicho, zbyt cicho, jak na niedzielny wieczór.

– Tomek – rzuciła na powitanie, odkładając torbę.

Płaszcz zdjęła powoli, dokładnie. Ruchy jak z prezentacji w pracy. Żadnej nerwowości, żadnego wstydu. Była przygotowana. Nie odpowiedziałem. Spojrzałem tylko.

– Posłuchaj – zaczęła spokojnie. – To, co widzieliście… to nie powinno się wydarzyć. To był moment. Jeden moment. Impreza, ciepła atmosfera, emocje… głupota.

– Głupota – powtórzyłem jak echo. – Jeden moment. A dzieci?

– Nie chciałam tego, wszystko im wytłumaczę.

– Wiesz, jak się czułem, kiedy Nina zapytała: „Dlaczego mama całuje obcego faceta?”. Co jej miałem odpowiedzieć?

Zapadła chwila ciszy.

– Tomek, nie udawaj, że między nami było idealnie. Od miesięcy jesteś nieobecny. Praca, dzieci, twoje milczenie. Ja też mam swoje potrzeby.

– Aha, czyli teraz to moja wina? Że jesteś samotna, to możesz sobie całować kogo chcesz?

– Nie, ja po prostu... nie wiem, co się ze mną stało. Kamil był... uważny. Zauważył mnie. Patrzył na mnie inaczej niż ty od miesięcy.

– Bo ja byłem zajęty domem. Tobą. Dziećmi. I myślałem, że robimy to razem.

Marika westchnęła, usiadła naprzeciwko. Oparła głowę na rękach. Za drzwiami słychać było szuranie. Dzieci podsłuchiwały. I wiedziały już wystarczająco dużo.

Nasze małżeństwo już nie istnieje

Nie powiedzieliśmy dzieciom wszystkiego od razu. Właściwie nie powiedzieliśmy nic. Ale one i tak wiedziały. Czuło się to w ciszy, w jakiej Nina od kilku dni chodziła po domu, z słuchawkami w uszach, jakby chciała wyciąć nas z rzeczywistości. W tym, jak Jaś coraz częściej zadawał pytania: „Tata, a mama z nami jeszcze mieszka?” albo „Dlaczego mama płacze w łazience?”

Ja spałem na kanapie. Oficjalnie – bo „chrapię”. W praktyce – bo nie mogłem już leżeć obok niej i udawać, że to wszystko to tylko zły sen. Praca szła mi coraz gorzej. Patrzyłem godzinami w ekran, niezdolny do zaprojektowania czegokolwiek poza jednym: obrazem Mariki i tamtego mężczyzny. I choć powtarzałem sobie, że przecież „to tylko jeden pocałunek”, to w środku wiedziałem – nasze małżeństwo już nie istnieje. W czwartek usiadłem z nią wieczorem. Dzieci były u mojej siostry.

– Musimy coś z tym zrobić – powiedziałem cicho.

– Tomek... ja próbuję. Staram się. Ale... nie wiem, czy potrafię się cofnąć. Za dużo się wydarzyło.

– A ja nie potrafię ci już ufać. I nie chcę, żeby nasze dzieci dorastały w cieniu kłamstwa.

– Naprawdę chcesz to wszystko zakończyć przez jeden błąd? – spytała bez łez. Z chłodną desperacją w głosie.

– To nie był jeden błąd. To była decyzja. A potem jeszcze jedna – żeby to ukryć. Przestałem być twoim partnerem dawno temu. Po prostu nie powiedziałaś mi o tym.

Zamilkła. W tej ciszy było wszystko – rozczarowanie, zmęczenie, żal.

– Chcę się rozwieść – powiedziałem w końcu. I pierwszy raz poczułem, że oddycham naprawdę.

Czy od teraz już nigdy nie będziemy rodziną?

Nina długo milczała. Była zła, ale nie krzyczała. Po prostu się odsunęła. Od Mariki, ode mnie, od wszystkiego. Wróciła do domu ze szkoły, rzucała plecak pod drzwiami i zamykała się w pokoju. Tylko raz podeszła do mnie, w środę wieczorem. Trzymała w dłoni telefon. W tym samym miejscu, w którym kilka dni wcześniej pokazała mi tamtą relację.

– Tata? – zapytała cicho, kiedy siedziałem w kuchni nad kubkiem gorzkiej herbaty.

– Tak, skarbie?

– Czy... to wszystko przeze mnie? Bo to ja ci to pokazałam, prawda?

Podniosłem wzrok. W oczach miała łzy, które znałem – te łzy, które pojawiają się, gdy dziecko próbuje zrozumieć świat dorosłych, a ten świat nie daje się wytłumaczyć.

– Nina, nie mów tak nigdy więcej – powiedziałem stanowczo. – To nie twoja wina. Nie zrobiłaś nic złego. Pokazałaś mi prawdę. I za to... jestem ci wdzięczny.

– Ale gdybym nie... to może byście się nie kłócili? Może byście się pogodzili?

– To nie tak. My z mamą... od dawna mieliśmy problemy. Ty tylko pomogłaś mi zobaczyć coś, co i tak już się działo. Czasem... prawda boli.

Ale lepiej ją znać, niż żyć w kłamstwie, prawda?

Pokiwała głową. Płakała cicho. Siedzieliśmy tak długo. Aż powiedziała:

– Czy od teraz już nigdy nie będziemy rodziną?

Zacisnąłem powieki, bo i mi coś zaszkliło się w oczach.

Rodzina się zmienia. Ale zawsze będziemy razem. Ja, ty i Jaś i mama. Nawet jeśli nie pod jednym dachem.

A ty jesteś teraz szczęśliwy?

Święta były inne. Cisza w nowym mieszkaniu brzmiała inaczej niż ta w starym domu. Tu nie było wspomnień na ścianach, nie było wgnieceń po rowerze Jasia, śladów po wosku z ostatniej wigilii, nie było też... Mariki. Wynająłem dwupokojowe mieszkanie na czwartym piętrze. Mały balkon, kuchnia połączona z salonem. Skromnie. Ale czysto. I moje. Dzieci spędziły ze mną Wigilię. Przywieźliśmy małą choinkę.

Nina ubierała ją w milczeniu, Jaś wieszał bombki z takim przejęciem, jakby nic się nie zmieniło. Ale zmieniło się wszystko. Marika przywiozła ich rano. Miała na sobie długi płaszcz, szalik pod brodą zawiązany jak zwykle. Przez chwilę chciałem jej powiedzieć, że wygląda ładnie. Ale nie powiedziałem. Po prostu kiwnąłem głową. Wieczorem, po kolacji, Nina usiadła obok mnie na kanapie, Jaś zasnął pod kocem, tuląc nowego pluszaka. W tle leciały kolędy z radia. Ciche, ciepłe.

– Tata, a ty jesteś teraz szczęśliwy? – zapytała nagle Nina, jakby czekała z tym pytaniem cały wieczór.

Spojrzałem na nią i przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

– Nie wiem. Jeszcze nie. Ale chyba po raz pierwszy od dawna wiem, że mogę być.

Wiedziałem, że musze wziąć się w garść, że mimo tego, co się stało muszę się pozbierać. Dla dzieci. Dla siebie. Nie mam już złudzeń. Ale mam coś innego – przestrzeń. Na spokój. Na nowy początek. I nawet jeśli w tle relacji już nie ma mnie i Mariki razem – to może jeszcze kiedyś pojawi się coś, co znów będzie prawdziwe.

Tomasz, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: