W mojej rodzinie wszystko wyglądało dobrze tylko na zdjęciach. Uśmiechy do obiektywu, ładne stroje, wspólne wakacje – pozory szczęścia, które pielęgnowaliśmy z chorobliwą starannością. Na co dzień byliśmy natomiast jak zupełnie obcy ludzie, którzy tylko odgrywali role ojca, matki, siostry i brata. Mówiliśmy do siebie z uprzejmością godną biurowego small talku, by po chwili obrzucać się spojrzeniami ostrymi jak szkło. Nie chodziło o miłość, ale o to, by wypaść dobrze przed innymi — sąsiadami, znajomymi i dalszą rodziną. Udawaliśmy bliskość, ale nikt z nas nie znał drugiego naprawdę.
Graliśmy jak zawodowi aktorzy
– Stójcie bliżej siebie. Tak, o właśnie tak. Mama głowa trochę w lewo, tata ręka na ramieniu Hani – komenderowała ciotka Bożenka, próbując uchwycić idealne ujęcie naszej rodziny w ogrodzie babci.
Uśmiechnęliśmy się wszyscy – ja, rodzice i moja siostra – jakbyśmy naprawdę byli szczęśliwi. Jakbyśmy nie wrzeszczeli na siebie w samochodzie dziesięć minut wcześniej. Jakby mama nie nazwała taty „żałosnym nieudacznikiem”, a tata nie rzucił, że żałuje każdej minuty z tą rodziną. A teraz? Teraz nagle wszyscy grzecznie się do siebie uśmiechają, bo ciocia robi zdjęcie.
– Piękna z was rodzina – zachwycała się później babcia, oglądając fotkę na ekranie aparatu. – Tyle ciepła między wami!
Ciepła… Ja czułem jedynie, jak pot spływa mi po plecach. Moja siostra patrzyła w bok, udając, że jest gdzie indziej. Ojciec wyjął telefon i zaczął udawać, że ma ważną wiadomość. Matka nagle przypomniała sobie o jakimś cieście, które trzeba wyjąć z lodówki, i zniknęła z ogrodu.
Wróciliśmy do naszej standardowej formy: czworo ludzi pod jednym dachem, każdy na osobnej wyspie. Zdjęcie w mig zebrało kilkadziesiąt lajków i komentarzy typu „kochana rodzinka”, „piękni”, „widać, że się kochacie”. A ja patrzyłem na to zdjęcie i myślałem tylko o tym, że każdy z nas nosi maskę. To była nasza korekta rzeczywistości, której nikt nie chciał oglądać bez filtra.
Najgorsza była cisza
W naszym domu nie było kłótni i rzucania talerzami. Wręcz przeciwnie, tu była cisza, która ciągnie się jak zimny przeciąg między pokojami. Mama zamykała się w łazience, a ojciec chował się za gazetą, choć od lat nie czytał już niczego poza smsami od jakiejś „koleżanki z pracy”. Ja i Hania wymienialiśmy z kolei spojrzenia, w których nie było już nawet zdziwienia – tylko zmęczenie.
– Może powiesz coś tacie? – zapytałem siostrę któregoś wieczoru, kiedy ojciec znów wrócił po północy i zignorował nasze „dobry wieczór”.
– Po co? On i tak nie słucha – mruknęła, nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Mówię do niego tylko, gdy potrzebuję podpisu na zgodzie do szkoły. Albo gdy mama każe.
Nauczyliśmy się tej ciszy. Przesuwaliśmy się po domu jak duchy. Każdy ze swoim kubkiem, swoim telefonem, swoją osobną bańką. Tylko czasem, przy wspólnym stole, przez kilka minut udawaliśmy, że jesteśmy rodziną. Ale to było tak, jakby w teatrze aktorzy grali scenę, nie pamiętając tekstu – sztywno, niezręcznie, z wymuszonymi uśmiechami.
Niedzielne obiady były świętością
Bez względu na to, jak bardzo się unikaliśmy w tygodniu, w niedzielę musieliśmy siedzieć razem przy stole. Obrus, domowy rosół, schabowy z ziemniakami i kompot – pełen pakiet. Mama dbała, by wyglądało to jak z reklamy rodzinnego szczęścia.
– Tato, podasz mi sól? – zapytała Hania, nawet nie patrząc na ojca.
– Proszę bardzo, księżniczko – odpowiedział, uśmiechając się z przekąsem. – Sól dla królewny.
– Dziękuję, Wasza Wysokość – odbiła, równie jadowicie.
Mama spokojnie powiedziała: – W piątek jedziemy do babci. Tylko na jeden dzień – oznajmiła. – Żeby nikt nie planował sobie nic innego.
Ojciec nie oderwał wzroku od talerza: – Nie mogę. Mam zebranie zarządu.
– W piątek po południu? – zapytałem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
– Tak – odpowiedział, nie podnosząc głowy. – Firma nie zna weekendów.
Hania parsknęła śmiechem. Ojciec wreszcie na nią spojrzał, z tym samym spojrzeniem, którym patrzył na obce psy, szczekające za płotem. Mama posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. Ja poczułem tylko mdłości – z jedzenia albo z tych wszystkich niedopowiedzianych spraw, które wisiały w powietrzu jak dym.
W tej rodzinie każdy miał swoje sekrety. Ojciec miał swoje SMS-y. Mama miała swoje łzy zamykane w łazience. Hania miała chłopaka, o którym nikt nie wiedział. A ja miałem całą szufladę listów do siebie, których nigdy nie przeczytałem na głos. Ale za to wszyscy mieliśmy... uśmiechy. Idealne, sztuczne, gotowe do zdjęć.
Co tydzień było to samo
Niedziela za niedzielą te same potrawy i te same miny. Różniły się tylko temperaturą ciszy. Czasem była tylko chłodna, a innym razem wręcz lodowata.
– Czemu nie jesz? – zapytała mama, patrząc na mnie z końca stołu.
– Nie jestem głodny – odpowiedziałem, kręcąc widelcem po talerzu. Tak naprawdę żułem w ustach słowa, których nie mogłem wypowiedzieć: że mam dość, że czuję się tu jak gość, który przyszedł o dzień za wcześnie.
Mama zacięła się na chwilę z łyżką w ręku, a ojciec znowu sięgnął po telefon. Hania pokręciła głową i wstała od stołu: – Mam zadanie z historii – rzuciła, idąc do pokoju.
– Nie skończyłaś jeść! – krzyknęła za nią mama.
– I tak nikt nie je – odpowiedziała siostra, zatrzaskując drzwi.
Ojciec prychnął, ale nic nie powiedział. Mama wstała i zaczęła sprzątać talerze. W jej ruchach była złość, ale nie wobec nas – bardziej wobec siebie, że znów się starała. Po co? Dla kogo? Zostałem przy stole sam, z pół zimnym kotletem i pustym spojrzeniem. Zza ściany słychać było muzykę z pokoju Hani. Z kuchni – dźwięk talerzy. Z salonu – znów ten sam telewizor. Wojna trwała dalej, tylko nikt nie ogłaszał ofiar.
Wszystko pękło w grudniu
W tygodniu przed Wigilią ojciec spóźnił się na kolację, nie pierwszy raz, ale tym razem mama nie puściła tego mimochodem. Czekała przy stole w milczeniu, talerze przykryte, kompot stygnął w dzbanku. Ja i Hania zerkaliśmy na siebie ukradkiem.
– Korki? – zapytała mama, kiedy wszedł, zdejmując płaszcz z obojętną miną – A może raczej koleżanka z pracy, co?
Ojciec zamarł: – Przestań. Dzieci są przy stole – warknął.
– Dzieci od dawna wiedzą – weszła mu w słowo Hania. – My nie jesteśmy głupi. Widzimy wszystko.
Spojrzała na mnie, jakby prosząc o wsparcie: – Czy ty myślisz, że nie widzimy, jak mama płacze po nocach? Że nie słyszymy twoich rozmów? Że nie czujemy, że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo? – dodałem. Głos mi zadrżał, ale nie przestałem mówić. – Wszyscy tu gramy, tylko nikt nie zna scenariusza.
Ojciec usiadł ciężko przy stole, a mama odsunęła się, jakby nie mogła znieść jego bliskości.
– Chciałem, żebyśmy przetrwali do świąt – powiedział cicho. – Ale chyba już nie ma czego ratować.
Nikt się nie odezwał. Nawet nie płakaliśmy. To była prawda, która nie bolała – raczej przynosiła ulgę. Nareszcie padło to, co wisiało nad nami od lat.
Po tamtym wieczorze coś się zmieniło
Nie było dramatycznych rozstań, walizek wynoszonych z domu, płaczu na klatce schodowej. Była za to cicha reorganizacja ról. Ojciec spał na kanapie, a mama zamknęła się jeszcze bardziej w sobie. Ja i Hania przestaliśmy pytać, czy jedzą z nami kolację. Każdy sam ustawiał sobie świat wokół, by jak najmniej ocierać się o resztę.
Maski opadły, ale nikt nie miał odwagi spojrzeć w lustro. Bo prawda była gorsza od kłamstw, które dotąd opowiadaliśmy – nie tylko sobie, ale i innym. Okazało się, że nikt z nas nie zna drugiego. Że od lat żyjemy obok siebie, nie ze sobą. Że to, co wyglądało na rodzinę, było tylko atrapą, dobrze zaprojektowaną dekoracją.
Na zdjęciach wciąż byliśmy razem. Nawet w święta zrobiliśmy sobie jedno – mama z wymuszonym uśmiechem, ojciec z kubkiem, Hania w swetrze, ja obok choinki. Znajomi pewnie pomyśleli: jaka zgrana rodzina. Pewnie zazdrościli. A przecież już wtedy wiedzieliśmy, że to tylko fasada. Że żyjemy wśród kłamstw, owijając prawdę w złote wstążki, byle tylko nie przyznać się do pustki.
Czasem myślę, że tak jest łatwiej. Bo prawdziwa bliskość wymaga odwagi. A my… My od dawna się jej baliśmy. Lepiej było grać, niż naprawdę być. Bo prawda boli. A gra? Czasem wystarczy tylko dobra mina do złej gry.
Michał, 19 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż działał mi na nerwy, ale nie chciałam robić afery przy stole. Gdy zobaczyłam zdjęcie w telefonie, nie wytrzymałam”
- „Byłam pewna, że w spadku po matce otrzymam mieszkanie. Nie wiedziałam, że nasz sąsiad od dawna miał na nie chrapkę”
- „Wnuki się śmiały, gdy poszedłem na kurs prawa jazdy. A ja po prostu wiem, że na marzenia nigdy nie jest za późno”









