Drugi dzień świąt zawsze męczył mnie bardziej niż samą wigilię. Czułem się wtedy tak, jakbym próbował odgrzewać coś, co już dawno straciło smak: obowiązkową radość, rodzinne rozmowy, które krążyły wciąż wokół tych samych tematów, uprzejme uśmiechy wymuszane z przyzwyczajenia. Pragnąłem jednego popołudnia ciszy, najlepiej takiego, w którym mógłbym usiąść z Martą na kanapie i obejrzeć cokolwiek byle bez gości. Nie mieliśmy w tym roku zbyt wiele spokoju, a oboje wyglądaliśmy na zmęczonych. Starałem się nie okazywać tego zbyt wyraźnie, gdy Marta wspomniała rano, że Tomek z rodziną może wpaść. Zastygłem wtedy przy stole, próbując brzmieć lekko, chociaż nie miałem ochoty na żadne wizyty.

– Muszą? – zapytałem i od razu pożałowałem tonu.

– Nie wypada odmawiać – odpowiedziała. Nie chciałem znów udawać, że nic mnie to nie obchodzi, ale wiedziałem, że i tak nie wygram tej rozmowy.

Tomek od zawsze potrafił rozgościć się w każdym miejscu tak, jakby był u siebie. Pamiętałem wiele sytuacji z dawnych lat, gdy wpadał tylko na chwilę, a zostawał do późnej nocy, jakby czas dla niego nie miał żadnych granic. Wtedy udawałem, że mi to nie przeszkadza, bo byłem młodszy i bardziej ugodowy. Teraz miałem wrażenie, że z wiekiem stałem się bardziej świadomy tego, gdzie przebiega granica mojej cierpliwości, chociaż nadal rzadko potrafiłem ją jasno wyznaczyć.

Kiedy po południu usłyszeliśmy dzwonek, spojrzałem na Martę i tylko lekko uniosłem brwi. Odpowiedziała półuśmiechem, takim, który miał mnie uspokoić, lecz wiedziałem, że i ona wcale nie była pewna, czy damy radę przetrwać ten dzień bez napięcia. Otworzyłem drzwi i od razu uderzyła mnie Tomkowa pewność siebie. Wszedł pierwszy, za nim Ania z ich dzieckiem, które od początku przyglądało się wszystkiemu, jakby badało teren na dłuższy pobyt.

Po prostu bądźmy mili

– Jesteśmy tylko na chwilę – rzucił Tomek wesoło. – Chcieliśmy zobaczyć, jak się trzymacie.

Przyjmowałem wszystko z uprzejmym uśmiechem, w środku jednak liczyłem, ile mniej więcej może oznaczać jego „chwila”. Marta zerknęła na mnie znad talerza, gdy usiedliśmy do stołu.

– Wszystko w porządku? – szepnęła.

– A jak ci się wydaje? – odpowiedziałem równie cicho.

– Po prostu bądźmy mili – poprosiła.

Starałem się. Naprawdę się starałem. Prowadziłem lekkie rozmowy, kiwałem głową we właściwych momentach, nawet żartowałem, choć w myślach krążyła mi jedna niepokojąca obawa: znów znajdę się w sytuacji, w której ktoś rozgości się u mnie bardziej, niż chciałbym to przyjąć. Czułem, jak stopniowo podskórne napięcie rośnie, tak samo jak dawniej, kiedy nie potrafiłem nazwać tego, co mnie uwiera. Tym razem docierało do mnie wyraźniej, że balansuję na granicy, której przekroczenia nie chciałem, ale której również nie umiałem jasno wyznaczyć. I wiedziałem, że dalszy ciąg dnia dopiero pokaże, jak wiele wytrzymam.

Nie jesteśmy pensjonatem

Wieczorem salon wyglądał tak, jakby ktoś delikatnie przesunął środek ciężkości mojego domu. Tomkowe kurtki, dziecięce zabawki i torba Ani leżały w różnych miejscach, a ja miałem wrażenie, że przestrzeń zaczyna poddawać się czyjejś obcej obecności. Kolacja przeciągnęła się dłużej, niż zakładałem, a kiedy powoli zaczynałem zbierać talerze, Tomek przeciągnął się i rzucił tonem człowieka, który właśnie wpadł na genialny pomysł.

– Wiesz co, Jacek… Młody jest dziś trochę rozbity. Nie wiem, czy powinniśmy go jeszcze ciągnąć po nocy do samochodu. Może zostaniemy? Tylko do rana.

Zamarłem z talerzem w ręku, udając, że zastanawiam się nad odpowiedzią. Tak naprawdę wiedziałem, że w tym momencie straciliśmy kontrolę nad wieczorem.

– Myślałem, że mieliście wrócić – powiedziałem łagodnie, próbując zostawić sobie furtkę.

– No tak, taki był plan, ale nikt nie jest z żelaza – odparł Tomek, jakby w ogóle nie widział w tym problemu.

Spojrzałem na Martę. Uśmiechnęła się lekko, z tym swoim zbyt uległym spokojem.

– Może rzeczywiście lepiej, żeby zostali – powiedziała. – Mamy koce, damy radę.

To jedno zdanie zamknęło temat. Kiwnąłem głową, choć w środku czułem, jak narasta we mnie chęć, by wyjaśnić, że nie jesteśmy pensjonatem. Nie powiedziałem jednak ani słowa. Zgodziłem się tak, jak zgadzałem się przez lata. A Tomek od razu poczuł się jak ktoś, kto dostał oficjalne zaproszenie.
Przygotowanie salonu na nocleg trwało krótko, ale wystarczająco długo, żebym poczuł się jak gość we własnym domu. Z kanapy zniknęły poduszki, stolik został odsunięty, na podłodze zaczęto rozkładać materac, którego nawet nie pamiętałem, że mamy. Dziecko biegało między nami, Ania coś szeptała Tomkowi, a ja po prostu stałem i patrzyłem, jak mój salon zamienia się w polowy pokój pełen cudzych rzeczy. Kiedy światła wreszcie zgasły, przeszliśmy z Martą do sypialni. Usiadła na brzegu łóżka i westchnęła, jakby cały dzień właśnie na niej usiadł.

– Nie chcę, żeby wyszło, że jestem nieuprzejma – powiedziała szeptem. – Oni tak rzadko gdzieś bywają.

– Rozumiem – odpowiedziałem, choć nie do końca mówiłem prawdę. – Tylko czasem czuję, jakby wchodzili tu za głęboko.

– Myślisz, że powinniśmy coś powiedzieć?

– Nie dziś. Ale… nie wiem, Marta. Czuję, że trochę nas nie słuchają.

Zamilkła, bo oboje wiedzieliśmy, że przez lata przyzwyczailiśmy Tomka do tego, że może wszystko. Nie umiałem przerwać tego schematu, choć każdy jego kolejny krok po moim salonie był jak przypomnienie, że za długo byłem zbyt pobłażliwy. Niedługo po północy wyszedłem po wodę do kuchni. W salonie widziałem sylwetkę Tomka leżącego wygodnie na naszej kanapie, chociaż wcześniej mówił, że wystarczy mu materac. Oddychał głęboko, jak ktoś całkowicie u siebie. Stałem chwilę w ciemności i słuchałem tego oddechu, próbując odzyskać w głowie choć odrobinę miejsca tylko dla siebie. Rano miałem już przeczucie, że to dopiero początek.

Dłużej tak nie wytrzymamy

Rano obudziłem się wcześniej niż zwykle, chyba z przyzwyczajenia, że w domu powinna panować cisza. Tymczasem już w korytarzu usłyszałem kroki i jakieś ciche nawoływanie dziecka. Kiedy wszedłem do kuchni, zobaczyłem Tomka przy lodówce, jakby właśnie kończył swój własny rytuał śniadaniowy. Ania siedziała przy stole, a „Młody” zaglądał do szafek, jakby sprawdzał, co tu można znaleźć.

– O, jesteś! – zawołał Tomek takim tonem, jakby to on był gospodarzem. – Zrobiłem sobie coś na ząb, mam nadzieję, że nie przeszkadza.

– Zastanawiałem się tylko, czy mógłbyś zapytać następnym razem – powiedziałem spokojnie, stając przy blacie. – Wolę wiedzieć, kto mi grzebie po kuchni.

Tomek machnął ręką.

– No przestań. Przecież jesteśmy rodziną.

W tym momencie weszła Marta. Zauważyłem po jej twarzy, że też widzi, co się dzieje, ale nadal próbowała trzymać lekki ton.

– Wszyscy już na nogach? – zapytała.

– Wiesz – mruknąłem cicho do niej – chyba trochę za bardzo się tu rozgościli.

Patrzyła na mnie chwilę, potem skinęła głową.

– Masz rację. Też to czuję.

Zorientowałem się wtedy, że i jej to przeszkadza. Do tej pory to ja pierwszy czułem zniecierpliwienie, a Marta starała się wszystko łagodzić. Teraz widziałem w jej oczach to samo zakłopotanie, jakie od dawna nosiłem w sobie. Właśnie zaczynałem rozumieć, że dłużej tak nie wytrzymamy.

Chodzi o szacunek

Marta krzątała się po kuchni z miną osoby, która stara się być gościnna, choć czuje, że wszystko zmierza w niepożądanym kierunku. Ja siedziałem przy stole i obserwowałem Tomka, który rozciągał się w fotelu, jakby już dawno tu zamieszkał. Ania próbowała ogarnąć dziecko, lecz niewiele z tego wychodziło. W pewnym momencie Tomek uniósł głowę znad telefonu.

– Macie może coś konkretnego na obiad? Bo nie chcemy jechać o pustym żołądku.

Marta spojrzała na mnie bardzo szybko, krótkim, błyskawicznym spojrzeniem, które więcej mówiło niż słowa. Wiedziałem, że tę granicę właśnie przekroczyli.

– Tomek – zacząłem, starając się zachować spokojny ton. – Myślałem, że po śniadaniu zbieracie się do wyjścia.

– No tak mówiliśmy, ale tak fajnie się siedzi – odparł z rozbawieniem, jakby żartował z mojej powagi.

– Tylko, że my nie byliśmy przygotowani na całodniową wizytę – powiedziałem już bardziej stanowczo. – Nie możemy ciągle dostosowywać się do waszych planów.

Ania próbowała go delikatnie zatrzymać dłonią na ramieniu, ale Tomek już unosił brodę.

– Przesadzasz. Zawsze byliśmy u siebie nawzajem. Znasz mnie przecież.

– No właśnie – odpowiedziałem. – I chyba za bardzo się do tego przyzwyczaiłeś.

Zapadła krótka cisza. Marta chciała ją przerwać, ale widziałem, że też jest poruszona.

– Chodzi o to – dodałem – że czuję się jak ktoś, kto musi znosić cudze decyzje bez prawa głosu. To nie jest w porządku.

Tomek odchylił się, jakby go to rozbawiło.

– Jacek, jesteś zbyt spięty. Odpocznij trochę.

Wtedy poczułem, jak we mnie narasta to, czego od lat unikałem.

– Nie jestem spięty. Jestem zmęczony. Od dawna robię dobrą minę, choć mnie to męczy. I nigdy nic nie mówiłem, bo uważałem, że tak trzeba. Ty o tym dobrze wiesz. Zawsze wiedziałeś, że ja ustąpię.

Marta przysunęła się do mnie bliżej, jakby nie musiała już udawać neutralności. Ania westchnęła.

– Może powinniśmy… – zaczęła, ale Tomek jej przerwał.

– Czyli co? Mam wrażenie, że robisz z igły widły – wycedził, już nie tak pewny siebie.

– Nie – odparłem. – Po prostu mówię pierwszy raz to, co od dawna noszę w sobie. Chcę, żebyście przyjeżdżali, ale nie mogę czuć się we własnym domu jak ktoś, kto oddaje przestrzeń bez pytania.

Tomek zerknął na Anię, jakby szukał potwierdzenia, że ma rację. Ona jednak spuściła wzrok.

Mogłeś powiedzieć wcześniej – rzucił półgłosem.

– Próbowałem, tylko nigdy mnie nie słuchałeś – odpowiedziałem. – Zawsze uważałeś, że poradzę sobie z twoimi pomysłami. I rzeczywiście tak było, ale przyszedł moment, kiedy już nie potrafię.

Atmosfera zgęstniała. Nawet Marta i Ania nie próbowały już nic łagodzić. Obydwie najwyraźniej czuły, że ta rozmowa w końcu musiała się wydarzyć.
W końcu Tomek podniósł się z fotela.

– Dobrze – powiedział krótko. – Zjemy i pójdziemy.

– Nie o jedzenie chodzi – poprawiłem go. – Chodzi o szacunek.

To ostatnie słowo zawisło między nami. Już nikt nie próbował żartować, nikt nie uciekł wzrokiem. Wiedziałem, że wróciliśmy do punktu, z którego żaden z nas nie umiał ruszyć przez lata. 

Nie wiem, co teraz będzie

Po tamtej rozmowie nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Czułem w sobie tyle myśli naraz, że musiałem wyjść, zanim powiem coś jeszcze ostrzejszego. Założyłem kurtkę i wyszedłem na chłodne powietrze. Ulica była cicha, światła latarni odbijały się w kałużach, a ja szedłem bez celu, próbując poukładać sobie w głowie to, co właśnie się wydarzyło. Z jednej strony czułem ulgę. W końcu wypowiedziałem coś, co we mnie narastało od lat. Z drugiej miałem poczucie winy. Tomek był moim bratem i choć często mnie irytował, nigdy nie chciałem go zranić.

Próbowałem zrozumieć, dlaczego zawsze mu ustępowałem. Może dlatego, że jako młodszy zwykle polegał na mnie, a ja bałem się, że odtrącenie jego pomysłów będzie wyglądać jak odtrącenie jego samego. Po kilkunastu minutach zawróciłem. Kiedy otworzyłem drzwi, w domu panowała cicha, napięta atmosfera. W salonie było pusto, a w kuchni siedziały Marta i Ania. Ania ucierała oczy, a Marta trzymała kubek w dłoniach, choć go nie podnosiła. Ich spojrzenia mówiły, że rozmowa, którą odbyły, nie należała do łatwych. Gdy zostałem sam z Martą, oparła się o blat i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Musiałem wyjść, bo inaczej powiedziałbym coś, czego bym żałował.

– Nie jesteś winny – powiedziała. – Było tego za dużo. Ja też to czuję. I wcale nie jestem na ciebie zła.

Usiadłem przy stole, a ona obok mnie. Przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło.

Chciałabym, żebyście się dogadali, ale… chyba pierwszy raz widzę, że powiedziałeś to, co naprawdę czujesz – dodała po chwili. – To musiało kiedyś wyjść na jaw.

– Tylko nie wiem, co teraz będzie – mruknąłem.

– Ja też nie wiem – odparła. – Ale może czas przestać żyć tak, jakbyśmy nie mieli prawa wyznaczać swoich granic.

Nie brzmiało to jak zakończenie konfliktu. Raczej jak początek czegoś, co dopiero będziemy musieli przejść.

Naprawdę mnie wysłuchał

Niedzielny wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Goście krzątali się po przedpokoju, pakując swoje rzeczy w pośpiechu, który wywoływał dziwną niezręczność. Nikt już nie żartował. Dziecko milczało, Ania unikała spojrzeń, a Tomek wyglądał tak, jakby nie mógł zdecydować, czy powinien czuć się urażony, czy zmieszany. Kiedy wychodzili, Tomek zatrzymał mnie w drzwiach.

– Możemy na chwilę? – zapytał.

Skinąłem głową, chociaż czułem w sobie lekkie spięcie. Wyszliśmy przed dom. Stał naprzeciwko mnie, trzymając ręce w kieszeniach.

– Słuchaj… – zaczął niepewnie. – Nie rozumiem do końca, dlaczego tak ostro zareagowałeś. Miałem wrażenie, że zawsze było dobrze.

Przyjeżdżaliśmy, gadaliśmy, siedzieliśmy razem. Nigdy nie mówiłeś, że ci to przeszkadza.

– Bo nie chciałem robić problemów – odpowiedziałem spokojnie. – Ale to nie znaczy, że było mi lekko. Nie chodzi tylko o wczoraj. Przez lata przyjmowałem wszystko, co proponowałeś, bo uważałem, że tak trzeba. A teraz widzę, że straciliśmy równowagę. Ja nie miałem przestrzeni powiedzieć, kiedy mam dość.

Tomek poruszył się niespokojnie.

– Nie chciałem cię wykorzystywać. Myślałem, że tak właśnie funkcjonujemy.

– Wiem. Ale czasem czułem się po prostu ignorowany. I to już za długo trwało.

Patrzył na mnie chwilę, jakby próbował ułożyć to w głowie.

– Jeśli tak to odbierałeś… przepraszam. Tylko nie wiem, co powinienem zmienić.

– Chcę, żebyśmy rozmawiali, zanim coś założysz z góry. Żebyś pytał, a nie zakładał, że ja się dostosuję. To naprawdę tyle.

Westchnął ciężko.

– Spróbuję. Tylko nie oczekuj, że zrozumiem wszystko od razu.

– Nie oczekuję – odparłem. – Tylko żebyś słuchał.

To była rozmowa, która zostawiła we mnie uczucie ulgi i jednoczesnego niedosytu. On częściowo przepraszał, ale miałem wrażenie, że nie do końca widzi, jak bardzo jego zachowania wpływały na mnie przez lata. Z drugiej strony to była chyba pierwsza chwila, w której naprawdę mnie wysłuchał.
Gdy odjechali, poczułem zmęczenie, jakby jakiś długi etap właśnie się domknął, choć wcale nie znaczyło to, że wszystko wróci do normy.

Jacek, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: