Zawsze myślałam, że tak właśnie wygląda normalne życie. Dzieci, dom, zakupy, pranie, obiad, bajka na dobranoc. I tak w kółko. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt też nie mówił, że będzie tak... samotnie. Nawet kiedy ktoś śpi tuż obok ciebie. Robert kiedyś był inny. Żartował, łaskotał mnie po żebrach, budził mnie kawą, choć sam nie pił. Mówił, że „jak na reklamie – dla niej wszystko”. Potem przestał. Przestał budzić, przestał łaskotać. W końcu nawet przestał mówić. Ja mówiłam dużo – do dzieci, do siebie, do ciszy, ale do niego już nie. Bo i co miałam powiedzieć? Że mnie boli i że nie pamiętam, kiedy mnie ostatni raz objął? Mówią, że kobiety za dużo analizują, ale ja po prostu widzę, że ciągle go nie ma i boję się, że któregoś dnia naprawdę nie wróci.
Tamten dzień był jak każdy
Dzieci darły się od rana, starszy nie chciał zjeść owsianki, młodsza wylała sok na siebie i stół. W kuchni panował bałagan, garnek z ziemniakami już kipiał, a ja marzyłam tylko o pięciu minutach ciszy. Robert wstał jak zwykle ostatni. Wyszedł z sypialni z miną, jakby ktoś go zmusił do życia. Bez słowa zjadł dwie kromki, założył kurtkę i rzucił, że idzie po bułki.
– Weź coś dla dzieci, mleko się kończy – powiedziałam, stłumionym głosem, próbując jednocześnie utrzymać jedno dziecko na kolanach i pilnować, żeby drugie nie przewróciło czajnika.
– Jasne – mruknął, nie patrząc mi w oczy.
Drzwi się zamknęły. Usłyszałam, jak zbiega po schodach. Potem była godzina, potem druga. Zadzwoniłam do niego raz, drugi. Za trzecim razem odebrał.
– Wpadłem na Krzyśka na kawę – powiedział, jakby to było najnormalniejsze na świecie – Przecież nic się nie stało...
– Na kawę? – syknęłam. – Dwie godziny cię nie ma. Dzieci płaczą, obiad stygnie, ja tu sama jak idiotka! Może następnym razem też wyjdziesz na chwilę i wrócisz wieczorem, bo przecież się nic nie stanie.
Wrócił po chwili, z ogromnym uśmiechem. W ręku miał siatkę z bułkami. Wyjął je i położył na blat, jakby właśnie spełnił jakiś wielki obowiązek. Stałam tam, patrząc na niego i czułam, jak wszystko się we mnie gotuje.
– I co teraz? Udajemy, że nic się nie stało? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
– Przestań się czepiać. To tylko godzina, no może dwie...
– Nie chodzi o te dwie godziny! – krzyknęłam.
Popatrzył na mnie bez słowa, odwrócił się i zamknął w łazience. Wiem, że patrzył wtedy w lustro. Czasem tak robił. Stał i wpatrywał się w swoje odbicie, jakby szukał tam odpowiedzi. Siedział tam długo, nawet nie puścił wody, a ja, choć miałam ochotę wyważyć drzwi, po prostu usiadłam na podłodze w kuchni i tuliłam dzieci. Wciąż wierzyłam, że da się to jeszcze poskładać, choć coś we mnie mówiło, że nie było to pierwszy raz i nie ostatni.
Wyszedł z łazienki po cichu
Dzieci już spały, a ja siedziałam przy stole, przeglądałam jakieś papiery, chociaż i tak nic z tego nie rozumiałam. Byłam zmęczona. Usiadł naprzeciwko mnie i widziałam, że coś zamierza powiedzieć, ale jak zwykle długo się zbierał. Milczenie wisiało między nami jak gruby, szary koc. W końcu wypalił:
– Jutro jadę do mamy na tydzień. Muszę odpocząć i przemyśleć wszystko.
Nie od razu zrozumiałam, co mówi. Może dlatego, że powiedział to takim tonem, jakby oznajmiał, że jutro pada deszcz albo że trzeba wymienić żarówkę.
– Odpocząć od czego? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. – Od dzieci? Ode mnie? Od życia?
Nie odpowiedział. Wzrok spuścił gdzieś na blat. Dłonie złożył na kolanach. Jak ktoś, kto czeka na wyrok, ale już się z nim pogodził. Wiedziałam, że nie będzie walczył. Nie chciał. A ja? Ja nie wiedziałam, co mam zrobić z tym wszystkim, co czułam.
Tej nocy nie spałam. Słyszałam, jak się kręci w łóżku, jak wstaje do łazienki, jak otwiera okno w salonie. Każdy jego ruch brzmiał jak zapowiedź czegoś, co już się zaczęło, choć jeszcze nikt tego nie nazwał. Leżałam i gapiłam się w ciemność. Nie było we mnie złości, tylko dziwne przekonanie, że wszystko się rozsypuje, a ja już nie mam siły zbierać.
To nie był pierwszy raz
Wtedy z bułkami tylko się to wyostrzyło. Bo wcześniej już bywało. Mówił, że idzie na spacer, do sklepu, albo że musi coś przemyśleć. Najpierw znikał na pół godziny, potem na godzinę, a z czasem nie wracał po dwie, trzy. W końcu przestałam pytać, gdzie był. Bo przestałam liczyć na odpowiedź, która cokolwiek mi da.
Z każdym takim wyjściem wracał bardziej nieobecny. Jakby coś z niego znikało po kawałku. A ja, choć wciąż czekałam, czułam, że to nie jest już to samo czekanie. To było coś jak siedzenie przy oknie i patrzenie, czy jeszcze jest. Czy jeszcze wróci? I czy w ogóle mu na tym zależy.
Pamiętam, jak któregoś dnia weszłam do przedpokoju i po prostu stanęłam. Patrzyłam na jego buty. Stały tam jak zwykle, ale było w tym coś obcego. Pomyślałam wtedy: on już dawno odszedł. Tylko buty jeszcze tu stoją. Dzieci wyczuwały więcej, niż myślałam. Starszy, pięcioletni, któregoś dnia zapytał:
– Mamo, a tata wróci?
Zamarłam. Nie chciałam składać obietnic, których nie byłam pewna. Nie chciałam też kłamać.
– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam cicho, siadając obok niego.
Nie dopytywał. Przytulił się i siedział cicho. A ja miałam wrażenie, że moje serce po prostu zamilkło. Nie pękło. Nie waliło. Po prostu przestało się starać.
Minęły trzy dni od wyjazdu
Odkąd wyjechał do swojej matki, nie dzwonił, nie pytał o dzieci, nie napisał nawet krótkiej wiadomości. Udawałam przed sobą, że to nic takiego, że pewnie potrzebuje czasu, ale im dłużej trwała cisza, tym bardziej miałam wrażenie, że on już podjął decyzję. A ja tylko czekam na jej potwierdzenie. W końcu nie wytrzymałam. Złapałam telefon i zadzwoniłam. Odebrał po kilku sygnałach. Jego głos brzmiał tak, jakby właśnie się obudził, choć była piętnasta.
– I co dalej? – zapytałam od razu, nie bawiąc się w uprzejmości – Wciąż myślisz? – powtórzyłam, czując, jak rośnie mi w gardle ciężka kula. – Nie masz prawa zostawiać nas w takim zawieszeniu.
Przez chwilę słyszałam tylko jego oddech. Jakby wahał się, czy ma mi powiedzieć prawdę, czy lepiej uciec w coś neutralnego.
– Muszę wiedzieć, czego chcę – rzucił w końcu.
– A my? – zapytałam. – My mamy czekać, aż dojdziesz do wniosku, że ci się znudziło?
Znowu cisza. Łamana lekkim skrzypieniem krzesła, chyba się odsunął. Wyobrażałam go sobie, jak siedzi w kuchni swojej matki. W miejscu, gdzie zawsze uciekał, kiedy rzeczy stawały się dla niego za trudne. Nie potrafił zostać przy problemie. Zawsze znikał. Jak teraz.
– Dorota… ja naprawdę nie wiem – powiedział cicho.
– To może spróbuj się dowiedzieć szybciej, bo nie jesteś tu sam. Są dzieci. Ja. Nasze życie – powiedziałam już spokojnie. Ale to nie był spokój. To była rezygnacja.
Rozłączył się, tłumacząc się jakąś wizytą u sąsiadki jego matki, a ja siedziałam z telefonem w dłoni, patrząc w okno. Poczułam wtedy coś dziwnego. Nie złość czy żal, a coś w rodzaju ulgi, która przyszła zbyt wcześnie, żebym mogła ją zrozumieć. Wiedziałam tylko jedno: straciłam go już wcześniej, a ta rozmowa była tylko potwierdzeniem, że nie mam już za co walczyć.
Wrócił po tygodniu
Wszedł do domu tak po prostu, bez zapowiedzi. Weszłam do kuchni i zobaczyłam go przy stole, jak opierał się łokciami o blat, wpatrzony w jeden punkt. Dzieci zatrzymały się w progu, niepewne, czy mają do niego podbiec. Przyglądały mu się długo, ale ostatecznie nie zrobiły tego. Usiadłam naprzeciwko niego. Nie było we mnie napięcia, raczej spokój człowieka, który już wszystko zrozumiał.
– I co dalej? – zapytałam po dłuższym wspólnym milczeniu.
– Nie wiem, czy jeszcze to czuję – powiedział, nawet na mnie nie patrząc – Chciałem spróbować być dobrym ojcem, ale już chyba nie potrafię być dobrym mężem.
Nie krzyknęłam, nie płakałam. Chyba już miałam to przemyślane:
– Może już nie chodzi o to, co czujesz. Tylko o to, czego nie chcesz czuć – powiedziałam cicho.
Siedzieliśmy tak przez chwilę. Bez łez, bez pretensji. Jak dwoje ludzi, którzy wiedzą, że doszli do końca drogi, ale jeszcze nie wymówili tego słowa, które ostatecznie wszystko zamknie.
Minął miesiąc
Robert wyprowadził się ostatecznie do matki, a dzieci przestały codziennie pytać, kiedy wróci. Czasem tylko wieczorem młodsza mówi, że chciałaby, żeby tata znowu czytał bajkę. Starszy milczy, ale widzę, jak czasem spogląda w drzwi, gdy ktoś zadzwoni domofonem. Ja gotuję mniej. Nie dlatego, że mniej nas przy stole, tylko dlatego, że już nie mam siły udawać, że wszystko jest jak dawniej. Czasem siadam na ławce pod blokiem i patrzę na okna innych mieszkań. Myślę wtedy o tym, ile takich kobiet jak ja właśnie tam siedzi i udaje, że wszystko gra.
Nie próbuję już ratować tego, co się rozpadło. Nie trzymam się wspomnień. Nie chcę budować iluzji dla dzieci. One i tak czują więcej, niż mówią. Robert odszedł nie z dnia na dzień. Odszedł przez miesiące milczenia, wieczory spędzane poza domem, spojrzenia, które omijały moje. Odszedł w swoich nieodpisanych wiadomościach i niedokończonych zdaniach. Nie zdradził mnie z inną kobietą, tylko z ciszą i z własnym zmęczeniem. A ja? Ja przestałam walczyć o kogoś, kto nie chciał zostać.
Dorota, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koleżanki kpiły, że dla nich umarłam za życia. One biegają po klubach, a ja wolę spędzać wieczory z mężem i dziećmi”
- „Moje zaloty do szefowej szybko wyszły mi bokiem. Straciłem przez to nie tylko ciepłą posadkę, ale i swoją godność”
- „Żonie marzy się luksusowa podróż na 10. rocznicę. Nie wie, że nie mamy za co kupić szynki, a co dopiero zwiedzać tropiki”









