Zawsze mówiłam wszystkim, że świetnie sobie radzę. Że samotność mi nie doskwiera, że dobrze mi samej w moim nowym mieszkaniu, że praca w korporacji to spełnienie marzeń. Ale prawda była taka, że gdy wracałam wieczorami i zamykały się za mną drzwi, cisza aż bolała. Czasem rzucałam torebkę na kanapę i mówiłam półgłosem do siebie, żeby udawać, że ktoś mnie słucha. Tego roku postanowiłam, że nie dam się tej pustce. Gdy mama zapytała przez telefon czy przyjadę na święta, powiedziałam coś, czego sama bym się po sobie nie spodziewała. Zaproponowałam, aby tym razem Wigilia była u mnie i zaprosiłam wszystkich do swojego mieszkania. Gdy tylko się rozłączyłyśmy, pomyślałam, że przecież nigdy w życiu nie organizowałam świąt i trochę spanikowałam, co ja narobiłam. A jednak serce podpowiadało mi jedno: wreszcie pokaż im, że też coś osiągnęłaś.
Od razu wzięłam się do roboty
Następnego dnia zamówiłam ogromny stół rozkładany „na dwanaście osób”. Na karcie kredytowej mignęła kwota, która zabolała bardziej, niż przyznawałam, ale robiłam dobrą minę do złej gry. Potem kupiłam biały obrus z haftem, porcelanę „na wyjątkowe okazje”, świąteczne ozdoby, nawet drogie lampki, które zobaczyłam w internecie.
Kolejne wydatki się mnożyły, ale ja nie zwalniałam tempa, bo wmawiałam sobie, że robię to dla atmosfery i dla gości. Ale tak naprawdę… robiłam to dla siebie. Żeby choć raz poczuć, że nie jestem tą „wiecznie samotną Karoliną”, którą rodzina głaszcze po głowie ze współczuciem.
Mama przyjechała kilka dni wcześniej, „pomóc”, jak to ujęła przez telefon. W rzeczywistości oznaczało to jedno: kontrola jakości mojego życia. Otworzyła drzwi mieszkania i rozejrzała się dookoła, jakby oceniała pokój hotelowy.
– Karolina… a po co ci tyle tego? – zapytała, wskazując na stertę pudeł z ozdobami, nową zastawę i ogromny karton z choinką premium, której igły wyglądały jak prawdziwe. – Przecież ty tu sama mieszkasz. Po co ci ta choinka za pół pensji? I te prezenty… – wskazała na stos toreb papierowych. – To wszystko dla rodziny? Karola, to jest przesada!
– Mamo, daj spokój. W końcu to święta. Chcę tylko, żeby było pięknie. W czym problem?
– W tym, że robisz z siebie… – tu zawahała się, jakby nie chciała brzmieć okrutnie. – Robisz pokazówkę. A nie masz na to pieniędzy. Karolina… my wszyscy wiemy, że sobie radzisz. Nie musisz niczego udowadniać talerzami za sto złotych sztuka.
Poczułam, jak coś we mnie pęka: – Ale właśnie, że muszę – wyszeptałam. – Bo za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do was, widzę w spojrzeniach współczucie: „o, Karolinka sama na święta, Karolinka bez męża, Karolinka, co tylko pracuje i pracuje”… Chcę raz zobaczyć w ich oczach podziw, mamo. To takie złe?
Mama podeszła bliżej i położyła mi rękę na ramieniu, ale odsunęłam się delikatnie: – Karola… sukces to nie długi.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W mojej głowie dudniło jedno: ona nigdy nie zrozumie.
Goście przyjechali z samego rana
Najpierw ciocia Grażyna z wujkiem, którzy zawsze wchodzili bez pukania, jakby moje mieszkanie było przedłużeniem ich spiżarni. Zaraz potem kuzynka Sylwia z mężem i dwójką dzieciaków, które wbiegły do salonu z okrzykiem: – Łaaał! Ale choinka!
– Ostrożnie, proszę – rzuciłam z wymuszonym uśmiechem.
Ciocia rozejrzała się krytycznym wzrokiem: – No, no, Karolka… luksusowo! – powiedziała, przeciągając głos. – Aż trudno uwierzyć, że cię na to stać. Zobacz, Stasiu, jaka porcelana! To chyba ta droga, co ją u nas w centrum sprzedają, nie?
– Oj Grażynka, daj spokój – uciął wujek, ale było już za późno.
W kuchni dopinałam szczegóły – makowiec, pierogi, barszcz w eleganckiej wazie – kiedy kuzynka Sylwia weszła i oparła się o framugę.
– Ale to wszystko musi kosztować… – rzuciła z tonem, który niby był podziwem, ale jednocześnie wbijał szpilę. – Sama ogarnęłaś? Bez chłopa? Wow, podziwiam. No, Karolina, jak tak dalej pójdzie, to jeszcze pomyślę, że naprawdę ci się powiodło.
Dzieciaki zaczęły krzyczeć w salonie, a tata, który właśnie wszedł, tylko mruknął: – Ludzie, dajcie dziewczynie spokój, święta mamy.
Gdy usiadłam na chwilę na taborecie, serce biło mi za szybko. „Czy oni naprawdę nie potrafią po prostu się cieszyć?” – pomyślałam, zaciskając zęby. Wróciłam do salonu z uśmiechem, który bardziej przypominał maskę. Poczułam, jak w żołądku rośnie kamień, bo zaczynałam się bać, że ta cała fasada rozsypie się przy nich jak domek z kart.
Kolacja szła poprawnie
Nikt się jeszcze nie pokłócił, nikt niczego nie wylał, a ja udawałam, że jestem królową wieczoru, choć dłonie drżały mi przy nalewaniu barszczu. Mama siedziała obok, trochę spięta, jakby czekała na moment, w którym wszystko runie. Właśnie wychodziłam z kuchni z półmiskiem karpia, gdy usłyszałam ich głosy – rodziców – dobiegające z przedpokoju. Nie zobaczyli mnie, stałam za rogiem.
– Ona przesadziła, Witek – szeptała mama. – Ja wiem, że Karolina chce dobrze… ale skąd ona to wszystko wzięła? Wiesz, ile to kosztuje? Ona wzięła kredyt, jestem pewna. Martwię się! Przecież ona się udusi tym wszystkim. Chce wszystkim coś udowodnić, a udowodni tylko to, że popłynie.
Poczułam, jak serce osuwa mi się do żołądka. Karp zaczął mi się ślizgać z rąk, więc odłożyłam półmisek na komodę, zanim wszystko runęło na podłogę.
Wybiegłam z przedpokoju gwałtownie.
– Świetnie – wysyczałam. – Naprawdę świetnie, mamo. Podsłuchuję sobie własną Wigilię, a wy mówicie o mnie jak o jakiejś… idiotce. Nigdy nie wierzycie, że ja mogę zrobić coś dobrze! Zawsze tylko troska, troska, troska… i ten ton, jakbym miała zaraz upaść na twarz!
Mama odwróciła się zaskoczona: – Karolina, kochanie, my tylko…Córciu, my się o ciebie martwimy, bo…
– Bo co? Bo chcę raz w życiu poczuć się kimś? Raz! – poczułam, jak oczy mi się szklą. – Całe życie słyszę, jaka to jestem „samotna Karolinka”, „dzielna Karolinka”, „Karolina, co sobie radzi”. A może ja nie chcę być tylko „radzącą sobie”! Może chcę, żebyście byli ze mnie dumni!
W salonie zapadła cisza. Goście przestali jeść i wszyscy patrzyli na mnie. A ja czułam, jak pękam na oczach całej rodziny. Musiałam iść odetchnąć, żeby nie rozpłakać się jak mała dziewczynka.
Uciekłam do łazienki
Zamknęłam drzwi, usiadłam na brzegu wanny i wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Makijaż miałam nienaganny, włosy idealnie ułożone, sukienka z najnowszej kolekcji. A jednak wyglądałam… pusto. Jak ozdoba na wystawę – błyszcząca, ale środek wydrążony.Nagle poczułam, że muszę usiąść na podłodze, bo nogi mam jak z waty. Oparłam czoło o kolana.
Zza drzwi łazienki dochodziły do mnie stłumione głosy: mama próbowała coś tłumaczyć, ktoś komentował pod nosem, dzieciaki pytały, czy mogą już otwierać prezenty, a wujek próbował ratować atmosferę żartem. Wszystko na nic. Poczułam narastającą falę wstydu, złości, rozczarowania i jakiegoś niezrozumiałego żalu.
Nagle zapukała mama: – Karola? Mogę wejść? Córciu, proszę cię…
Podniosłam się i otworzyłam drzwi: – Mamo… ja nie wiem, dlaczego ja tak bardzo chciałam, żeby to były idealne święta – powiedziałam szeptem. – Nie wiem, czemu tak bardzo bałam się, że… że jestem mniej.
Mama westchnęła: – Karolina, ty nie jesteś „mniej”. Ty jesteś… moja. I dobra. I wartościowa. Ale wiesz czego ci brakuje? Radości z tego, co masz. Nie z tego, co kupiłaś.
– Ale ja jestem sama, mamo – wyrwało mi się. – I chyba próbuję to czymś zagłuszyć.
Mama pogładziła mnie po ramieniu: – Każdy jest czasem sam. Ale długi nie wypełnią ci serca, córeczko. Tylko zmartwienia.
Zapadła między nami cisza, ciężka, ale potrzebna: – Chodź – powiedziała w końcu. – Idziemy do stołu. Po prostu… spróbujmy być rodziną, nie pokazem.
Wzięłam głęboki oddech i wróciłam
Gdy wróciłam do salonu, rozmowy przy stole ucichły jak po trzęsieniu ziemi. Nikt nie wiedział, gdzie patrzeć. Ciocia udawała, że czyści okulary, kuzynka Sylwia zaczęła nerwowo przekładać sztućce, a tata westchnął tak głośno, że aż dzieci się obejrzały. Usiadłam powoli na swoim miejscu, próbując udawać, że wszystko wróciło do normy. Ale wtedy ciotka Grażyna chrząknęła teatralnie i powiedziała:
– Karolinka… my tu sobie tak siedzimy i… no… może powinnaś trochę… wyluzować? Te wszystkie rzeczy… – wskazała na mój stół, ozdoby, prezenty – …to robi ci więcej krzywdy niż pożytku.
I wtedy odezwał się ktoś, od kogo najmniej się tego spodziewałam – wujek Staszek – Graża, zamilknij na chwilę, dobrze? Dziewczyna się starała. Wszyscy przyszliśmy, zjedliśmy, ciepło tu, świątecznie… A wy tylko jęczycie. Dajcie jej odetchnąć.
Zapanowała cisza. A ja… nie wytrzymałam: – Wujku, dziękuję. Ale… ja naprawdę nie potrzebuję obrony. – Odwróciłam się do reszty stołu. – Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że ja nie robiłam tego, żeby się popisać. Ja po prostu… chciałam się poczuć częścią czegoś.
Kuzynka Sylwia spojrzała na mnie inaczej niż zwykle: – Karola… – zaczęła ostrożnie – my może czasem komentujemy za dużo. Ale to nie dlatego, że ci źle życzymy. Po prostu… no, jesteś sama i trochę się martwimy.
– Właśnie! – dodała Grażyna z ulgą, że ktoś ją poparł. – A ty tu taka… wystawność, jakbyś miała miliony!
– Nie mam milionów, ciociu. Mam kredyt i nadzieję, że nie zwariowałam.
Na to wszyscy się zaśmiali. Napięcie pękło jak bańka. Święta dalej nie były idealne. Ale były… prawdziwe.
W końcu goście wyszli
Kiedy ostatni talerz został umyty, a światła choinki przygasły, moje mieszkanie nagle wydało mi się większe niż zwykle. Jakby po całym tym zamieszaniu zostało we mnie miejsce na coś… prawdziwego. Usiadłam na podłodze pod oknem, owinięta w koc, i wsłuchałam się w ciszę. Nie była już tak dokuczliwa. Bardziej… znajoma.
Obok mnie leżała koperta z harmonogramem spłaty kredytu. Patrzyłam na nią długo, jak na rachunek za iluzję, którą sama dla siebie stworzyłam. Mogłam udawać jeszcze wiele rzeczy, ale tego jednego nie da się ukryć: te święta kosztowały mnie więcej, niż byłam gotowa przyznać. I nie chodziło tylko o pieniądze.
Zastanawiałam się, czy żałuję. Czy wolałabym zrobić skromną Wigilię, odgrzać barszcz z torebki i postawić plastikową choinkę z piwnicy rodziców. Może byłoby taniej. Może mniej stresu. Może obyłoby się bez łez w łazience. A jednak, mimo wszystko, czułam wdzięczność. Za to, że moje maska pękła. Że zobaczyłam siebie inną: nie udającą, tylko prawdziwą. Tę, która czasem ma dość, czasem się boi, czasem popełnia głupie decyzje, bo chce być kochana i zauważona.
Telefon zabrzęczał. Wiadomość od mamy: „Dziękujemy za święta. Było pięknie i to nie przez dekoracje.”
Uśmiechnęłam się do ekranu, może pierwszy raz szczerze od dawna. Zgasiłam choinkę, zgarnęłam ze stołu ostatnie bombki i wreszcie poczułam, że oddycham pełną piersią.
Karolina, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowie myśleli, że zrobią sobie ze mnie parobka. Nie wyszłam za mąż po to, by całe życie doić krowy na gospodarstwie”
- „W pracy dawałam z siebie wszystko, ale nikt tego nie doceniał. Wręcz przeciwnie, szef ciągle chciał więcej i więcej”
- „Po 25 latach w moim małżeństwie nie ma żadnej iskry. Czuję się tak, jakbym miała w domu współlokatora, a nie męża"








