Zawsze myślałam o sobie jako o tej „solidnej”. W pracy wszyscy mówili: „Karolina to ogarnie”, a ja przytakiwałam, nawet jeśli w środku miałam ochotę paść na twarz i zasnąć na tydzień. Lubiłam czuć, że jestem potrzebna, ale chyba aż za bardzo. Może dlatego tak łatwo było mnie wykorzystywać. Wystarczyło powiedzieć „dasz radę” albo „bez ciebie tego nie dokończymy”, a ja już pędziłam na pomoc.  Niesztety w końcu poczułam, że nie daję już rady i brakuje mi sił na to wszystko. 

Praca była dla mnie najważniejsza

W biurze od miesięcy panował jakiś nerwowy rytm. Wszyscy udawali, że jest okej, że mamy „intensywny okres”, choć prawda była taka, że po prostu byliśmy już wypaleni do cna. Aleja  w tej grze pozorów byłam wręcz mistrzynią - uśmiech numer pięć i dalej naprzód. Z Mirkiem mijaliśmy się zwykle przy ekspresie do kawy.

– Ciężki poranek? – pytał, ziewając teatralnie.

– Standardowy – odpowiadałam i nalewałam sobie kolejną filiżankę czarnego napoju, żeby nie zasnąć nad mailem.

– Chyba wszyscy tak mamy – wzdychał, niewinnie, jakby jego spóźnione raporty same się pisały.

Chwile później podeszła do mnie Kasia z działu HR:– Słyszałaś? Jarosław dziś od rana wkurzony. Coś mu nie poszło na zarządzie. Uważaj. Lepiej nie być mu teraz na oku.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że właśnie dziś pierwszy raz poprosi mnie o „drobnostkę”, która uruchomi lawinę. Żadna prośba wcześniej nie budziła podejrzeń. Były normalne, typowe. Aż do tego jednego razu, który zmienił moje życie w codzienny, cichy wyścig z własnym zmęczeniem. I do dziś zastanawiam się: dlaczego tak bardzo chciałam być tą „najlepszą”? 

Szef ciągle wymagał więcej

Pierwsza „przysługa” przyszła do mnie jeszcze przed południem. Wtedy myślałam, że to zwykły dzień, zwykła awaria czyjaś pod koniec projektu. Zajęłam się swoim raportem, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu szefa. Zawsze chodził szybkim krokiem, jakby świat ciągle próbował mu uciec. Tym razem położył na moim biurku teczkę, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Karolina, potrzebuję, żebyś ratowała sytuację – powiedział tonem, który miał brzmieć uprzejmie, ale wychodziło z tego polecenie. – To drobnostka. Na chwilę. Tylko ty ogarniesz to tak, jak trzeba.

Otworzyłam teczkę i od razu zobaczyłam nazwę działu Mirka. Wiedziałam, że to zadanie na wczoraj: – Szefie... ale ja mam swoje sprawy – spróbowałam delikatnie. – Jestem w połowie raportu.

– Raport może poczekać – uciął. – To jest ważniejsze. Poza tym wiem, że skończysz szybciej niż ktokolwiek inny. Dziękuję.

Nawet nie zapytał, czy się zgadzam. Odwrócił się i wrócił do siebie, jakbym już stała się częścią jego planu. Przesunęłam dłonią po dokumentach, czując ciężar nie mojego błędu, który ktoś właśnie przerzucił na mnie.

Po południu natknęłam się na Mirka w kuchni: – Słuchaj... przepraszam za tę sprawę – mruknął, nie patrząc na mnie. – Jakoś mi to uciekło, a oni wiedzą, że ty... no... ogarniasz – rzucił, wzruszając ramionami. – Po prostu łatwiej tak.

Powoli przestawałam dawać radę

Kiedy kończyłam zadanie, czułam zmęczenie większe niż zwykle. Usiadłam na chwilę, ale zanim zdążyłam odetchnąć, w mojej skrzynce pojawiło się kolejne polecenie. Krótkie, chłodne: „Potrzebne na dziś. Przenieś priorytet”. Drugi raz tego dnia. Dokumenty znowu od Mirka. Trzeci raz przyszedł następnego ranka. Szef nawet nie próbował udawać, że to prośba.

– Karolina, zajmiesz się tym. Już wiesz jak.

Chciałam powiedzieć, że nie wiem, czy w ogóle powinnam, ale słowa utknęły mi w gardle. Spojrzałam w stronę biurka Mirka. Udawał, że czegoś szuka w szufladzie, jakby to miało go uchronić przed moim spojrzeniem.

Pracowałam dalej, coraz szybciej, coraz intensywniej. Szef był zadowolony, Mirek coraz bardziej cichy, a reszta zespołu patrzyła na mnie jak na kogoś, kto sam sobie zrobił ten los. Może mieli rację. Może naprawdę sama pozwalałam przekraczać granice.

Pod koniec tygodnia siedziałam już dłużej niż wszyscy. W biurze zostawały tylko światła z korytarza i szum wentylacji. Patrzyłam na ekran i czułam, jak moja cierpliwość napina się jak struna. Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Miałam jednak wrażenie, że jeśli się odezwę, wszystko rozsypie się w jednej chwili. Siedziałam więc w ciszy, a rosnąca frustracja zaczynała przypominać coś, co mogło przerodzić się w bunt. Jeszcze nie wypowiedziany, ale coraz bliżej.

Mijały miesiące, a ja gasłam

Trzy miesiące później byłam już innym człowiekiem niż ta, która wtedy przyjmowała pierwszą „przysługę”. Z każdym tygodniem dokładano mi więcej zadań, a podziękowania zniknęły szybciej niż sens w tym wszystkim. Zdarzało się, że ledwo siadałam do swoich obowiązków, a już dostawałam kolejne polecenie „na już”. Nikt nawet nie udawał, że mam wybór. W pewne przedpołudnie podeszła do mnie Iwona z sąsiedniego działu.

– Widzę, że znów cię dopadli – powiedziała półgłosem, zerkając nerwowo na gabinet szefa – Ja bym na twoim miejscu… zresztą, nieważne – urwała i szybko wróciła do siebie.

Po południu zatrzymał mnie Mirek: – No wiesz… oni wiedzą, że ty wszystko umiesz – rzucił swoim zwyczajowym tonem wymijania.

– Szkoda, że nie wiedzą, kiedy przestać – odpowiedziałam krótko.

Chwilę później szef wyszedł ze swojego gabinetu z kolejnym plikiem dokumentów. Odłożył mi je na biurko bez słowa.

– Proszę to przygotować – powiedział po chwili, jakby tylko dopełniał formalności. Ton nie pozostawiał miejsca na protest.

Wracając wieczorem do domu, analizowałam w głowie, kiedy właściwie straciłam kontrolę. Może wtedy, gdy zgodziłam się na tamtą pierwszą „drobnostkę”. Może wtedy, gdy nie powiedziałam „mam już za dużo”. Coraz częściej łapałam się na myśli, że to ja sama nauczyłam ich, że mogę więcej, szybciej, mocniej.

Zaczynała we mnie narastać złość. Nie ta gwałtowna, tylko ta cicha, która rośnie powoli, ale konsekwentnie. Wiedziałam, że zbliżam się do granicy. Jeszcze jeden ruch z ich strony i coś się we mnie przełączy. Byłam o krok od zrobienia czegoś, czego nikt się po mnie nie spodziewał.

Tego dnia spóźniłam się specjalnie

To był mój pierwszy świadomy sprzeciw od miesięcy. Zwykle byłam w biurze przed wszystkimi, ale tamtego dnia weszłam dopiero wtedy, gdy open space już brzmiał pogłosem pracy. Każdy podniósł głowę. Jedni z ciekawości, inni z czymś, co wyglądało na ulgę, że to nie oni się spóźnili. Zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, z gabinetu wyszedł szef.

– Karolina, dlaczego nie było cię na czas? – zapytał chłodnym, przesadnie kontrolowanym tonem.

Poczułam, jak we mnie wszystko się uspokaja: – Bo dziś pracuję tylko to, za co mi płacicie – powiedziałam spokojnie, bez drżenia w głosie – Już nie robię wszystkiego za wszystkich – Usiadłam przy biurku i zaczęłam włączać komputer.

W biurze zapadła absolutna cisza. Ktoś po drugiej stronie pokoju przestał klepać w klawiaturę, inny odwrócił monitor, udając, że ma na nim coś ważnego. Szef stał przez chwilę bez ruchu, jakby moje słowa nie chciały mu się ułożyć w sens. Widziałam, jak jego twarz zmieniła się z chłodnej w napiętą. Musiał powstrzymać gniew, bo patrzyły na nas dziesięć par oczu.

Za moimi plecami słyszałam szepty: – Widziałeś? Naprawdę to powiedziała…

Mirek spróbował podejść: – Karola… może pogadamy?

– Nie mamy o czym – przerwałam mu, nie podnosząc wzroku.

W środku czułam mieszaninę ulgi i strachu, jakby ktoś w jednej chwili odpiął mi ciężar z barków, ale przy okazji zagroził, że zaraz spadnie mi na głowę. Wiedziałam jedno: po tej rozmowie nie wrócimy już do starego układu i nic już nie będzie jak wcześniej. A ja nie byłam pewna, czy właśnie wygrałam, czy straciłam więcej, niż mogłam przewidzieć.

Ten bunt zmienił wszystko

Od tamtego poranka wszystko w biurze wyglądało tak samo, ale nic nie było takie jak wcześniej. Atmosfera zgęstniała i nikt już nie podchodził z prośbą o pomoc - wcale nie dlatego, że nagle wszyscy zaczęli robić swoje. Chodziło o mnie. Nagle byłam tą, której lepiej nie zaczepiać. Jakby jedno zdanie wypowiedziane przy całym zespole zamieniło mnie w kogoś, kto może wybuchnąć przy byle dotknięciu.

Po kilku godzinach podeszła do mnie Iwona: – Karolina, wszystko… w porządku? – zapytała bardzo cicho – Widziałam rano, ale… nie komentuję. Tylko… trzymaj się. – Po tych słowach szybko wróciła na swoje miejsce.

Po południu szef wyszedł z gabinetu i podszedł do mojego biurka: – Proszę przygotować zestawienie na jutro – powiedział tonem formalnym bardziej niż kiedykolwiek. – Zakres jest w mailu.

To był pierwszy raz, kiedy nie dodał żadnej uwagi, żadnego „ty zrobisz to najlepiej”, żadnego „potrzebuję cię”. Nasza relacja została sprowadzona do lodowatej, urzędowej wymiany słów. I chociaż długo tego pragnęłam, nagle poczułam, że kosztuje mnie to więcej, niż sądziłam.

Po pracy dogonił mnie Mirek przy wyjściu: – Mogę chwilę? – zapytał ostrożnie – Karola… chciałem cię przeprosić.

– Za późno – przerwałam i ruszyłam schodami w dół.

Kiedy wracałam do domu, czułam w sobie dziwne rozdarcie. Z jednej strony satysfakcję, bo nikt już nie odważył się przynieść mi kolejnej teczki z czyimiś zaniedbaniami. Z drugiej — coraz mocniejszą samotność, której wcześniej nie przewidziałam. Nie byłam już wykorzystywana, ale nie byłam też częścią zespołu. Siedząc wieczorem w mieszkaniu, zrozumiałam jedno. Wyznaczyłam granice, o które powinnam była zadbać dużo wcześniej. Problem w tym, że zapłaciłam za to spokojem, którego tak bardzo mi brakowało.

W końcu odzyskałam balans

Nowa codzienność przyszła szybciej, niż sądziłam. Pracowałam punktualnie, wychodziłam o czasie, robiłam tylko to, co należało do mnie. Nikt nie próbował przerzucać swoich spraw, ale nikt też nie zagadywał. Biurko obok mojego stało się jak odgrodzona wyspa, do której nie wypadało podpływać. Szef traktował mnie jak osobę, którą zna wyłącznie z podpisu w stopce maila.

– Proszę zapoznać się z materiałem do nowego projektu – powiedział pewnego dnia, stawiając dokumenty tak, jakby odkładał je w archiwum, a nie na biurko człowieka.

– Zajmę się tym – odpowiedziałam bez emocji.

Po południu spotkałam Mirka przy windzie: – Wiesz… nie musiałaś tak ostro – mruknął.

– Musiałam – odpowiedziałam spokojnie. – Nikt inny nie zamierzał mnie chronić.

Odwrócił się i udawał, że sprawdza coś w telefonie. Wiedziałam, że to koniec jakiejkolwiek naszej współpracy, choć tak naprawdę nigdy jej nie było.

Tego dnia podeszła do mnie też Iwona: – Podziwiam cię – powiedziała szeptem. – Ja bym się nie odważyła.

– To nie było odważne, tylko konieczne – odpowiedziałam.

Wracając do domu, analizowałam wszystko jeszcze raz. Granice miałam już postawione, ale teraz widziałam, że nikt nie zamierza mnie za to pochwalić, przytulić ani powiedzieć, że zrobiłam dobrze. Trzeba było zapłacić cenę. Relacje straciły lekkość, a ja poczułam, że nie wiem, czy chcę zostać tu dłużej. Może nadszedł czas, żeby poszukać miejsca, w którym bycie odpowiedzialną nie oznaczało bycia wykorzystywaną.

Karolina, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: