Zaczynając nową pracę, od razu wiedziałam, że nie przyszłam tam po to, żeby się zaprzyjaźniać. Biuro to biuro - każdy wypełnia swoje obowiązki od ósmej do szesnastej, a potem do domu. Uśmiech, uprzejmość – owszem, ale bez tej całej ckliwej paplaniny o dzieciach, chorobach teściowej i przepisach na obiad. Nie znosiłam tego, w przeciwieństwie do Haliny, która pracowała ze mną biurko w biurko.
Byłyśmy z innych światów
Halina była starsza ode mnie, od początku wydawała się z innej epoki. Zapytać ją o coś technicznego, to jak mówić do słupa. Pamiętam, jak raz próbowała zeskanować fakturę i zamiast do folderu, wysłała ją do działu marketingu. A potem przyszła do mnie – z zakłopotanym uśmieszkiem, jakby miało mnie to rozczulić.
– Ela, możesz mi pomóc? Bo coś mi się… chyba pomyliło.
Oczywiście, pomogłam, bo jestem profesjonalistką, ale bez ciepła i bez uśmiechu. Po prostu z dystansem. I tak przez piętnaście lat, aż Halinka odeszła na emeryturę. W zeszłym tygodniu było oficjalne pożegnanie, kwiaty, ciastka w kuchni i wspólne rozmowy ze wspominkami całej kariery w firmie. Wszysto to doprowadzało mnie do szału.
Ludzie mówili o niej „ciepła”, „serdeczna”, „dobra dusza biura”, a ja stałam z boku i próbowałam się nie krzywić. Czułam się jak oszustka – bo ja o niej nigdy tak nie myślałam, ani przez sekundę. Potem jednak znalazłam coś, co ścisnęło mnie za serce. Zrozumiałam, że kiedy ja traktowałam ją jak niepotrzebny dodatek, ona była obok mnie dzień w dzień przez piętnaście lat i zawsze dobrze mi życzyła.
Ten dzień miał być typowy
Następnego dnia po pożegnaniu Haliny przyszłam trochę za wcześnie. Otworzyłam komputer, włączyłam lampkę, sięgnęłam po notatnik i wtedy zauważyłam ją – kartkę złożoną na pół, zostawioną równo pod klawiaturą. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że ktoś zostawił tu jakiś dokument przez pomyłkę, ale rozłożyłam kartkę i przeczytałam.
W środku była tylko krótka notka: „Dziękuję za wspólne lata, mimo wszystko”. Zamknęłam oczy, jakbym to mogło sprawić, że słowa znikną. Ale nie zniknęły. I chociaż nie zawierały żadnych pretensji ani wyrzutów, poczułam się nagle, jakbym zrobiła coś bardzo nie w porządku. Wstałam, odłożyłam kartkę do szuflady i przez kilka minut chodziłam bez celu po pokoju. Zaparzyłam herbatę. Wracałam do biurka z kubkiem w ręku i z tym jednym zdaniem w głowie.
Mimo wszystko. Mimo mojego milczenia przez tyle lat. Mimo tego, że nigdy nie zapytałam, czy potrzebuje pomocy, gdy znów walczyła z jakimś załącznikiem. Mimo że nie powiedziałam jej nawet „do widzenia” na tym pożegnaniu, tylko udałam, że muszę szybko wyjść. Mimo że przez piętnaście lat nie znalazłam ani jednej chwili, żeby zapytać ją o coś więcej niż godzinę zebrania czy numer faktury.
Próbowałam zająć się pracą, ale nic nie szło. Otworzyłam okno, oparłam się o parapet i spojrzałam na dachy sąsiednich budynków. Było szaro i nijako, jak większość dni w listopadzie. Może dlatego tak łatwo wpadłam w te myśli. Może coś się we mnie rozregulowało. Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Sylwia z księgowości.
– Zobaczyłam, że Halina zostawiła mi liścik – powiedziałam bez przywitania – „Dziękuje za wspólne lata, mimo wszystko”.
– Ładnie. To do ciebie pasuje. Taka była. Nawet jak ktoś był dla niej oschły, ona i tak miała swoje zdanie.
– Nawet nie wiem, co jej odpisać – przyznałam, choć sama nie wiedziałam, po co w ogóle to mówię.
– Odpisać? – Sylwia się zaśmiała krótko. – A może po prostu do niej pójdź?
– Po co? – spojrzałam znów w okno. – Ona już wyszła z naszego życia.
– Może właśnie dlatego.
Nie odpowiedziałam. Zakończyłyśmy rozmowę. Zamknęłam komputer wcześniej niż zwykle i wyszłam.
Nie mogłam przestać o tym myśleć
Chociaż nie miałam budzika, coś mnie wyrwało z półsnu i przez chwilę leżałam nieruchomo, z oczami wlepionymi w sufit. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kawę, a potem wstałam, ubrałam się i zamiast jak co dzień pojechać prosto do biura, zatrzymałam się przy kiosku. Kupiłam kartkę. Białą, zwyczajną, bez żadnych kwiatów i uśmiechniętych misiów. Nie miałam jeszcze pojęcia, co z nią zrobię. Włożyłam ją do torebki i ruszyłam dalej.
W pracy nie potrafiłam się skupić. Klikanie w klawiaturę wydawało się obce, puste. Rozmawiałam z ludźmi, ale jakbym była nieobecna. Ktoś się zapytał, czy coś mnie boli. Pokiwałam głową, że nie, ale nie miałam siły na tłumaczenia. Tak naprawdę nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyszłam godzinę wcześniej, wzięłam urlop na żądanie. Sama siebie zaskoczyłam, gdy nagle stałam w drzwiach kwiaciarni.
– Dla kogoś bliskiego? – zapytała kobieta zza lady, układając bukiet różowych goździków.
– Nie... właściwie to nie wiem – odpowiedziałam. Złapałam się na tym, że mówię ciszej niż zwykle.
Wybrałam coś prostego. Kilka frezji, przewiązanych wstążką. Kwiaty nie były moją mocną stroną. Nigdy nie wiedziałam, co komu pasuje. Wiedziałam tylko, że Halina kiedyś zostawiła w kuchni na parapecie białe frezje. Wtedy mnie to rozdrażniło, bo ktoś przesunął czajnik i nie mogłam go znaleźć. Dziś pamiętałam tylko ten zapach.
Z kwiatami ruszyłam na tramwaj
W dokumentach kadrowych znalazłam jej adres. Nie było to trudne. Zawsze wiedziałam, gdzie mieszka – nigdy mnie to po prostu nie interesowało. Teraz każda ulica wydawała się obca, jakby miasto nagle przestało być moje. Tramwaj trząsł się lekko, ludzie gadali, ktoś kichał, ktoś rozmawiał przez telefon. Miałam ochotę wysiąść, ale coś w środku mówiło mi: idź dalej.
Czy naprawdę przez piętnaście lat nie znalazłam ani jednego dnia, żeby okazać jej choć trochę ciepła? Może wystarczyłoby jedno „dziękuję”, jedno „jak się czujesz”, jedno „dobrze cię widzieć”? Tylko tyle. Nie jestem z tych, co się rozklejają, ale tego dnia czułam, jak coś mnie ściska od środka. Nie płakałam, ale gardło miałam jak zaciśnięte pięścią.
Gdy wysiadłam i zaczęłam szukać numeru budynku, zorientowałam się, że nawet nie wiem, jak ją przywitać. Co się mówi komuś, kogo przez tyle lat się omijało, ignorowało, ledwie tolerowało? Stanęłam przed domem. Mały blok, trzy piętra, obdrapany domofon. Zapach jesieni, mokrych liści, kurzu. I ja – z bukietem w ręku, w płaszczu, którego nie lubię i pustą z kartką w kieszeni, której nie potrafię podpisać.
Nie spodziewała się mnie
Weszłam po schodach wolno, jakbym liczyła każdy stopień. Na ostatnim przystanęłam i przez chwilę wpatrywałam się w drzwi. Niewielka tabliczka z nazwiskiem, starannie wypisana. To było jej mieszkanie. I tak – Halina naprawdę tutaj mieszkała, a nie tylko istniała gdzieś w przestrzeni biurowej, przy biurku naprzeciwko mnie.
Nacisnęłam dzwonek. Usłyszałam cichy szelest za drzwiami, a potem klik zamka. Otworzyła niemal natychmiast. Miała na sobie sweter w kolorze kawy z mlekiem i długą spódnicę. Stała boso, jakby nie spodziewała się nikogo. Podniosłam kwiaty, niepewnie i spojrzałam na nią przepraszającym wzrokiem.
– Przyszłam tylko na chwilę. Nie wiedziałam, czy powinnam... – zaczęłam, ale zabrakło mi słów.
– Wejdź. Herbatę zrobię – powiedziała i odsunęła się na bok, robiąc mi miejsce.
Weszłam do środka. Mieszkanie było przytulne, trochę staromodne, ale ciepłe. Pachniało szarlotką albo jakąś zaparzoną przyprawą, której nie umiałam nazwać. W kącie pokoju stał fotel z kocem, na stole leżał otwarty krzyżówkowy magazyn. Halina postawiła kwiaty w szklanym wazonie i uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.
– Frezje… Pamiętałaś?
Nie odpowiedziałam. Zdjęłam płaszcz, zawiesiłam go na oparciu krzesła i usiadłam przy stole.
Halina zrobiła herbatę
Nalała ją do dwóch filiżanek, po czym przysunęła mi jedną z nich i usiadła przy stole naprzeciwko. Przez chwilę piłyśmy w milczeniu. Herbata parzyła w język, ale nie powiedziałam nic.
– Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę – powiedziała cicho. – Ale zostawiłam ten liścik, bo... nie chciałam, żeby to się tak po prostu skończyło. Nawet jeśli nie rozmawiałyśmy dużo.
Skinęłam głową. Nie potrafiłam jeszcze wydusić z siebie żadnego sensownego zdania.
– Nie myśl, że oczekuję czegokolwiek – dodała. – Po prostu miło cię widzieć.
Patrzyłam na nią i pierwszy raz widziałam w niej coś więcej niż stanowisko, funkcję, rolę w firmie. Miała zmarszczki w kącikach oczu i delikatne dłonie z pożółkłymi paznokciami. Spokojny, ciepły głos. I jakąś łagodność w spojrzeniu, która nigdy wcześniej do mnie nie dotarła.
– Wiesz, Halino… – zaczęłam. – Nigdy ci nie podziękowałam.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko, niemal z rozbawieniem.
– Nie szkodzi. I tak wiedziałam, że jesteś dobra. Tylko trzymasz to głęboko w sobie.
Rozmawiałyśmy bez końca
Słuchałam jak opowiada o swoim wnuku, który właśnie zaczął naukę w szkole muzycznej. O tym, że planuje pojechać nad jezioro na wiosnę i o książce, którą czyta po trochu każdego wieczoru. Wiedziałam już, że zostanę dłużej, niż planowałam. Siedziałyśmy przy kuchennym stole już ponad godzinę. Herbata wystygła, frezje rozwinęły się w wazonie, a Halina mówiła spokojnie, bez żadnego żalu w głosie. W pewnym momencie zapadła cisza.
– Czasem... brakowało mi prostego „dziękuję” – powiedziała nagle, nie patrząc na mnie. – Nie chodzi o wielkie słowa. Po prostu... ludzie chcą być zauważeni.
Zamrugałam, próbując zebrać myśli. To było jak uderzenie. Jakby ktoś jednym zdaniem odarł mnie z tego, co sobie przez lata wmawiałam.
– Byłam wobec ciebie nie fair – przyznałam, ściszonym głosem. – Wiem to. Ale nie potrafiłam inaczej. Nie umiałam.
Halina tylko pokiwała głową. Była spokojna: – Wiem. Ale ludzie są, jacy są. Ty jesteś jaka jesteś. I mimo wszystko, cieszę się, że przyszłaś.
Popatrzyłam na nią. Nie mówiła tego, żeby mnie pocieszyć. Mówiła, jakby to było oczywiste. Jakby przez te wszystkie lata rozumiała więcej, niż ja kiedykolwiek dałam po sobie poznać. Wtedy po raz pierwszy od lat się rozpłakałam. Cicho. Bez szlochu, bez dramatów. Halina nic nie powiedziała. Położyła tylko rękę na mojej dłoni i została tak przez chwilę.
Wróciłam do domu późno
Zostawiłam torebkę w przedpokoju, zdjęłam płaszcz i usiadłam na kanapie bez włączania światła. Było cicho. Nawet kot, który zwykle wychodził mi na powitanie, tym razem się nie ruszył. Nie czułam się odmieniona, ale coś się we mnie przesunęło. Coś, co do tej pory tkwiło głęboko, ukryte, zbyt sztywne, by się poruszyć.
Przed snem długo myślałam o Halinie i o tym, jak bardzo przez lata ją zignorowałam, choć siedziała zaledwie kilka kroków ode mnie. Przypomniałam sobie jej drobne gesty, które kiedyś odbierałam jako natrętne. Jak zostawiała mi liścik z przypomnieniem o badaniach. Jak wstawiała czajnik, gdy widziała, że boli mnie głowa. Jak kładła czekoladkę przy monitorze, mówiąc, że „dobrze jest czasem coś słodkiego”. Brałam to za oczywistość, a dziś wiedziałam, że nic nie było oczywiste.
Spojrzałam na kartkę, którą wciąż miałam w torebce. Nadal nie potrafiłam jej podpisać. Może nigdy jej nie wyślę. Ale już nie zapomnę tych słów.
Nie zmienię się z dnia na dzień. Nie zacznę przytulać ludzi w kuchni ani mówić każdemu, że dobrze go widzieć. Ale może... może czasem wystarczy jedna herbata, jedno spotkanie, by powiedzieć więcej niż przez piętnaście lat pracy.
Elżbieta, 51 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzinne święta to była podstawa w moim domu, a zięć wszystko popsuł. Woli grzać się pod palmami niż łamać opłatkiem”
- „Teściowa zagroziła, że jak nie ustawię dzieci do pionu, to więcej jej nie zobaczę. Mogłam zrobić tylko jedno”
- „Pojechałem na zieloną szkołę jako opiekun uczniów. Zamiast skupić się na pracy, nie mogłem opędzić się od ich matek"









