Wyjazd na zieloną szkołę zawsze wydawał mi się ekscytującym doświadczeniem. Nie tylko ze względu na dzieci, które miałem pod swoją opieką, ale też przez wyjątkową atmosferę miejsca – lasy, jeziora, poranne mgły nad polanami. Wiedziałem, że będzie to tydzień pełen śmiechu, zmęczenia i nauki, zarówno dla uczniów, jak i dla mnie. Nigdy nie spodziewałem się jednak, że niejedna mama zapragnie ode mnie czegoś więcej niż tylko opieki nad jej dzieckiem. To był początek niespodziewanych przygód.
Starałem się nad tym wszystkim panować
Pierwszy dzień na zielonej szkole był równie ekscytujący, co wyczerpujący. Dzieci wyskakiwały z autokaru z energią, której nie potrafiłem jeszcze ogarnąć. Każde z nich miało swój bagaż, swoją historię i własne przyzwyczajenia. Musiałem szybko nauczyć się ich imion i zrozumieć, które maluchy potrzebują więcej uwagi, a które same odnajdują się w grupie. Przestrzeń ośrodka była przytulna – drewniane domki, duża świetlica, jezioro w oddali i pola, po których można było biegać godzinami.
Zaraz po zakwaterowaniu przystąpiliśmy do harmonogramu – rozdzielanie pokojów, zapoznanie z regulaminem i pierwsze zajęcia integracyjne. Mogłem liczyć na wsparcie rodziców, którzy podczas pobytu postanowili pomóc w opiece nad dziećmi. Uczniowie patrzyli na mnie z ciekawością, a ja starałem się nie pokazać, że trochę stresuję się tą rolą. Wiedziałem, że od mojej pewności zależy, czy poczują się bezpiecznie.
Wieczorem odbyła się kolacja w świetlicy. Wokół stołów kłębiły się dzieci, śmiech mieszał się z rozmowami, a ja starałem się nad tym wszystkim panować. Nagle zauważyłem kilka mam, które spoglądały w moją stronę z wyraźnym zainteresowaniem. Niektóre zaczęły posyłać mi uśmiechy. Nie mogłem jeszcze przewidzieć, że część z nich wkrótce zacznie pytać o korepetycje, a nawet będą próbowały rozmawiać o czymś innym niż edukacja dzieci.
Pierwszy dzień zleciał szybko – pomimo zmęczenia czułem satysfakcję. Dzieci powoli przyzwyczajały się do mojego głosu, a ja do ich energii. Zanim poszedłem spać, jeszcze przez moment stałem przy oknie świetlicy, patrząc na jezioro i myśląc, że ta zielona szkoła może okazać się bardziej skomplikowana, niż przypuszczałem.
Wiedziałem, że muszę zachować granice
Kolacje w ośrodku były zawsze chwilą, kiedy dzieci i opiekunowie mogli odetchnąć. Zapach świeżo przygotowanych dań unosił się po sali, a rozmowy przy stołach mieszały się w harmonijny chaos. Siedziałem przy jednym ze stolików razem z kilkoma mamami. Ich uśmiechy były uprzejme, ale w oczach kryło się coś więcej – ciekawość, subtelny podziw, może nawet flirt. A ja balansowałem między obowiązkiem opiekuna a subtelną grą, jaką prowadziliśmy w tym małym kręgu dorosłych. Każde pytanie, każde lekkie dotknięcie ramienia było dla mnie nowym wyzwaniem – nie byłem przygotowany na taką sytuację.
Po kolacji przyszedł czas na sen. Nocne dyżury okazały się trudniejsze, niż się spodziewałem. Spacerując po korytarzach próbowałem pilnować porządku razem z matkami. Zauważyłem, że kobiety są coraz bardziej zainteresowane moją osobą. Czasami z ich strony padały niewinne pytania o metody nauki lub zajęcia dodatkowe, ale szybko rozmowy skręcały w stronę bardziej osobistą. To było subtelne, intrygujące, a ja starałem się nie dać po sobie poznać, że jestem lekko skonsternowany.
– Czy mogę zapytać jakie zajęcia przewiduje Pan na jutro? – odezwała się jedna z nich, spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem.
– Oczywiście, chętnie odpowiem – odparłem, starając się brzmieć profesjonalnie, choć czułem lekkie napięcie.
Rozmowa szybko przerodziła się w dłuższą dyskusję. Pytania nie dotyczyły już wyłącznie dzieci, lecz sposobów nauki, codziennych rytuałów, a w końcu… prywatnych preferencji i zainteresowań. Z każdą minutą czułem, że atmosfera staje się bardziej intymna, a jej spojrzenie zatrzymuje się na mnie dłużej, niż powinno. Było w tym coś intrygującego, ale też niepokojącego – wiedziałem, że muszę zachować granice. Zielona szkoła stawała się miejscem, w którym obowiązek mieszał się z nieoczekiwanym zainteresowaniem dorosłych, a ja, nieoczekiwanie, znalazłem się w centrum ich uwagi.
Coś więcej niż zwykła wdzięczność
Po kilku dniach pobytu w ośrodku atmosfera zaczęła nabierać zupełnie nowego wymiaru. Dzieci brały udział w grach terenowych, zajęciach sportowych i zabawach integracyjnych, a ja, jako opiekun, musiałem pilnować nie tylko porządku, ale i bezpieczeństwa. Jednocześnie mamy nie dawały za wygraną. Ich zainteresowanie mną było coraz bardziej widoczne. Pewnego popołudnia, podczas gry terenowej, jedna z nich podeszła do mnie z uśmiechem:
– Chyba musi być pan moim przewodnikiem. Zupełnie się pogubiłam na tej trasie.
– Oczywiście, chodźmy razem – odpowiedziałem, starając się brzmieć naturalnie.
Spacerowaliśmy wśród drzew, rozmawiając nie tylko o zadaniach i trasie, ale też o książkach, filmach i drobnych codziennych sprawach. Czułem, że rozmowa staje się coraz bardziej osobista.
Ostatni dzień zielonej szkoły nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Dzieci krążyły po sali, pakując swoje rzeczy, śmiejąc się i opowiadając o przygodach ostatnich dni. Patrzyłem na nie z mieszanką dumy i zmęczenia. Podczas pakowania bagaży niektóre mamy podchodziły, żeby podziękować. W ich gestach i spojrzeniach było coś więcej niż zwykła wdzięczność – subtelna ciekawość, może nawet lekkie zauroczenie.
– Naprawdę świetnie pan wszystko prowadził – powiedziała jedna z mam, ściskając lekko mój rękaw. – Jeśli będzie taka możliwość, chciałabym kiedyś wziąć od pana kilka prywatnych lekcji.
Uśmiechnąłem się, starając się zachować profesjonalizm, choć w środku poczułem się dziwnie. Wiedziałem, że granica między obowiązkiem a tym, co osobiste, była cienka, a przez tydzień nauczyłem się balansować między tymi dwoma światami. Wiedziałem, że ten wyjazd będę wspominał z lekkim uśmiechem jeszcze długo po powrocie.
Michał, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na wywiadówce miałam porozmawiać o ocenach syna. Nauczyciel wołał czyny od słów i teraz Kuba będzie miał rodzeństwo”
- „Na kursie fotografii wpadł mi w oko instruktor. Nasze wspólne chwile udokumentowałam i zachowałam nie tylko w sercu”
- „Zmiana kierunku studiów była dużym stresem, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Na wykładzie zobaczyłam byłego”








