Wywiadówki nigdy nie należały do moich ulubionych wydarzeń, ale tym razem czułam się wyjątkowo spięta. Kuba ostatnio sprawiał wrażenie, jakby w ogóle przestało mu zależeć na szkole, a ja coraz częściej zastanawiałam się, czy to tylko bunt nastolatka, czy może coś więcej.
Mój mąż, jak zwykle, nie mógł się wyrwać z pracy, więc to ja poszłam sama. Nie przypuszczałam, że wyjdę stamtąd z sercem w galopie i mętlikiem w głowie. Zwykłe zebranie zmieniło się w coś, co może wywrócić moje życie do góry nogami.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego ust
Sala była duszna, pachniała kredą, kawą i jakimś starym kurzem. Weszłam jako jedna z ostatnich, od razu rozpoznając ten znajomy ścisk w żołądku, który zawsze dopadał mnie przed rozmowami o ocenach. Kuba był moim jedynym dzieckiem i choć próbowałam być wyrozumiałą matką, jego ostatnie wybryki wyprowadzały mnie z równowagi. Gdy rozdawali kartki z ocenami, ledwo zdołałam podziękować.
– Zostańmy chwilę po zebraniu – odezwał się do mnie wychowawca, pan Szymon, mężczyzna może koło trzydziestki, o ciemnych oczach i z taką postawą, jakby kiedyś trenował judo. Skinęłam głową.
W sali zostało tylko nas dwoje. Wychowawca usiadł na brzegu biurka, trzymając w dłoni dziennik. Miał taką naturalną pewność siebie, ale bez cienia arogancji. Po chwili zamilkł i spojrzał na mnie tak uważnie, że miałam ochotę spuścić wzrok.
– Pani syn… to bardzo bystry chłopak. Ale ostatnio trochę się pogubił – zaczął spokojnie. – Jest w nim złość, której nie było. Od kilku tygodni przestał się odzywać, zamknął się w sobie.
– W domu też to czujemy – przyznałam cicho. – Ale nie mówi, co się dzieje.
– Może potrzebuje czegoś więcej niż reprymendy. Może po prostu... rozmowy?
Pokiwałam głową, ale nie mogłam oderwać wzroku od jego ust, od jego rąk opartych o blat biurka. Coś dziwnego szumiało mi w uszach, jakby ten mężczyzna nie mówił już tylko o moim synu.
– Może... pójdziemy na kawę? – zaproponował nagle. – Po prostu porozmawiać spokojnie. Poza szkołą.
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Skinęłam głową.
– Dobrze.
Na jednej kawie się nie skończy
Umówiliśmy się następnego dnia po mojej pracy. Zaproponował cichą kawiarnię w centrum, twierdząc, że tam czas płynie wolniej. I rzeczywiście – gdy weszłam, od razu ogarnął mnie zapach świeżo mielonej kawy i dźwięk jazzu sączącego się z głośników. Siedział już przy stoliku, zamówił mi latte, jakbyśmy znali się od lat. Przez chwilę poczułam się dziwnie... zaopiekowana.
– Jak długo jest pani z mężem? – zapytał w którymś momencie, gdy rozmowa o Kubie ucichła.
Zaskoczyło mnie to pytanie, ale nie udawałam.
– Długo. Piętnaście lat. I od jakiegoś czasu mam wrażenie, że to tylko cyfry – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spojrzał na mnie, jakby próbował odczytać coś spod powierzchni moich słów.
– Czasem ludzie są razem, ale są samotni. To trudniejsze niż być samotnym naprawdę – powiedział. – Wiem coś o tym.
– Żona?
– Była. Zniknęła szybciej niż zdążyłem ją naprawdę poznać. Może i lepiej. Nie było dziecka, nie było papierów. Tylko rozczarowanie.
Czułam, jak coś się przesuwa między nami. Jeszcze nie flirt, ale już nie zwykła rozmowa. Poczułam, jak pieką mnie policzki. Wzięłam łyk kawy, ale ręce miałam lekko drżące.
– Przepraszam, może to wszystko nie powinno... – zaczęłam.
– Spokojnie – uśmiechnął się. – Po prostu jesteś... interesująca. Widać, że nikt ci dawno nie powiedział, że jesteś ważna.
Nie odpowiedziałam. Ale już wtedy wiedziałam, że to spotkanie nie zakończy się tylko na jednej kawie.
Nie potrafiłam tego cofnąć
Spotkaliśmy się znów tydzień później. Tym razem to ja napisałam. Najpierw chciałam tylko podziękować za rozmowę. Później jakoś samo się ułożyło – wiadomości coraz dłuższe, bardziej osobiste, czasem z ironią, czasem z czułością. Zanim się zorientowałam, pisałam do niego nawet wtedy, gdy mój mąż siedział obok na kanapie, wpatrzony w ekran telewizora.
– Musimy uważać – powiedziałam, gdy znów usiedliśmy w tej samej kawiarni. – To się robi... zbyt intensywne.
– Wiem – odparł. – Ale powiedz mi, kiedy ostatni raz się tak czułaś? Szczerze.
Nie odpowiedziałam. W tamtej chwili nie potrafiłam. Miał rację – zapomniałam już, jak to jest, gdy ktoś patrzy na mnie z uwagą. Gdy ktoś chce mnie słuchać, a nie tylko rozmawiać o rachunkach i liście zakupów.
Wyszliśmy razem. Właściwie to mnie odprowadził. Na przystanku powiedział, że może zaprowadzić mnie pod sam blok, jeśli się boję.
– Nie boję się – odpowiedziałam. – Ale nie powinniśmy...
Zatrzymał się tuż przede mną. Spojrzał tak, jakby chciał mnie pocałować, ale jeszcze czekał na przyzwolenie. W tamtej chwili wystarczyło tylko jedno moje słowo, jeden ruch głową. Zamiast tego przymknęłam oczy i zrobiłam pół kroku do przodu.
Pocałował mnie. Krótko, delikatnie, bez pośpiechu. Tak, jakby chciał zapamiętać smak mojej skóry.
Potem tylko skinęliśmy głowami i każde poszło w swoją stronę. Wsiadłam do autobusu z sercem w gardle. Patrzyłam przez okno, ale nie widziałam nic. Wiedziałam już, że właśnie zaczęło się coś, czego nie potrafię cofnąć.
Chciałam czuć się jak kobieta
W domu starałam się zachowywać normalnie, ale każde słowo, każdy gest męża wydawał mi się teraz jakimś dziwnym echem poprzedniego życia. Tego sprzed kawiarni, sprzed wiadomości, sprzed pocałunku, którego nie powinnam była odwzajemnić. On nie pytał. Nie interesował się. Wracał z pracy zmęczony, rzucał torbę na podłogę, włączał telewizor i zapominał, że w ogóle istnieję.
– Co na obiad? – spytał któregoś wieczora, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Zupa i pierogi – odpowiedziałam, nie patrząc na niego. Mówiłam mechanicznie. Myślami byłam gdzie indziej.
Z Szymonem nie widzieliśmy się już od kilku dni, ale pisał. Codziennie. Czasem tylko „dobranoc”, czasem długie wiadomości o tym, co go denerwuje w pracy, jakie książki ostatnio przeczytał, co gotował na kolację. Było w tym coś... osobliwie intymnego. Ta codzienna bliskość bez dotyku.
Pewnego wieczoru napisał:
– Jutro po południu mam wolne. Chcesz się spotkać?
Siedziałam z telefonem w ręce, gapiąc się w ekran. Obok mąż chrapał na kanapie z pilotem w dłoni. Kuba był zamknięty w pokoju, zapewne znów przesiadywał w Internecie. Poczułam się jak duch, który tylko przemyka między tymi ścianami, niezauważany przez nikogo.
– Tak – odpisałam. – Spotkajmy się.
Nie byłam gotowa na to, co się wydarzy. Ale bardziej niż tego... bałam się, że nic się już nie wydarzy. Że do końca życia zostanę tą przezroczystą wersją siebie. A Szymon był jedyną osobą, która patrzyła na mnie jak na kobietę, nie tylko matkę i żonę.
Wszystko potoczyło się szybko
Nie jechaliśmy do kawiarni. Tym razem zaprosił mnie do siebie. Powiedział, że nie ma ochoty z nikim się mną dzielić. Wzięłam taksówkę, udając przed mężem, że jadę do siostry. Drżały mi dłonie. Zastanawiałam się, czy w ogóle jeszcze potrafię być kobietą, którą ktoś pożąda.
Drzwi otworzył w koszuli z podwiniętymi rękawami. Pachniał świeżo parzoną kawą i czymś jeszcze – czymś niepokojącym i znajomym zarazem.
– Wejdź – powiedział miękko.
W środku panował półmrok. Świece. Jazz. Jego spojrzenie. Usiadłam na kanapie, a on nalał mi wina. Rozmawialiśmy, ale ja ledwo słyszałam własne słowa. Gdzieś między jednym łykiem a drugim zaczął przesuwać palcami po mojej dłoni. I wtedy wszystko stało się tak proste, tak fizyczne, że przestałam myśleć.
Nie wiem, czy to było pięć minut czy dwie godziny później, gdy leżeliśmy razem, a ja czułam na skórze jego oddech. Byłam naga – nie tylko ciałem. Nie miałam żadnych masek, żadnych ról. Nie byłam matką, żoną, panią z wywiadówki. Byłam sobą.
Gdy wracałam, miasto wydawało się obce. Ciche, jakby trzymało w sobie tajemnicę, której nie wolno wypowiedzieć. Weszłam po cichu do mieszkania. Mąż spał. Kuba też.
W łazience spojrzałam w lustro. Na policzkach miałam wypieki, a oczy... były żywe. Po raz pierwszy od lat.
Dwa tygodnie później zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Moje ręce się trzęsły. I właśnie wtedy, po raz pierwszy, zadałam sobie pytanie, którego nie chciałam wypowiedzieć na głos.
– Czyje to dziecko?
W jednej sekundzie to zrozumiałam
Nie powiedziałam nikomu. Ani mężowi, ani Szymonowi. Przez pierwsze tygodnie żyłam w zawieszeniu – w pracy uśmiechałam się, w domu gotowałam, z Kubą odrabiałam lekcje. A jednocześnie wewnątrz mnie narastała cisza, w której rosło życie i panika. Czasem siadałam wieczorem w łazience na zamkniętej klapie sedesu i głaskałam brzuch, jeszcze zupełnie płaski.
– Co ja zrobiłam? – szeptałam do siebie.
Szymon pisał coraz rzadziej. Odpowiadałam zdawkowo. Nie chciałam wiedzieć, czy by się ucieszył, czy spanikował. Wolałam nie wiedzieć nic. To dawało mi pozory kontroli. A mój mąż? Przez cały czas nie zauważył niczego. Albo zauważyć nie chciał.
Minęły miesiące. Brzuch rósł, a ja przygotowywałam się na kolejne dziecko w naszym małżeństwie. Tyle że tym razem to ja byłam tą, która nosiła w sobie sekret. Ludzie mówili, że promienieję. Mąż był nawet jakby bardziej czuły. I tylko czasem, nocą, budziłam się z suchym gardłem i pytaniem: co jeśli...?
A potem urodziłam córeczkę. Była maleńka, krucha, i miała piękne oczy. Wielkie, ciemne, głębokie – jakby skrywały wszystkie odpowiedzi świata. Spojrzałam w nie i w jednej sekundzie zrozumiałam. To nie były oczy mojego męża.
I nie musiałam robić badań, nie musiałam nikomu nic mówić. Wystarczyło spojrzenie. W jej oczach był Szymon. Tak samo zamyślony, tak samo cichy. Tak samo obecny.
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może nie dziś. Może nie jutro. Ale któregoś dnia opowiem jej prawdę. A do tego czasu... po prostu będę ją kochać. Całą sobą.
Edyta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa zaskoczyła mnie przepisem na kruche ciasto ze śliwkami. Po latach krytyki spojrzałam na nią łaskawym okiem”
- „2 kreski na teście mnie zaskoczyły, ale to był dopiero początek. Mąż zareagował w najgorszy możliwy sposób”
- „Nauczycielka matematyki rozdawała jedynki jak ulotki, a dyrekcja przymykała oko. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce”









