Nie przepadam za niespodziankami. Zawsze byłam tą, która sprawdzała koniec książki, zanim przeczyta pierwszy rozdział. Nienawidzę napięcia, niepewności, tej dziwnej gry, którą ludzie nazywają „życiem”. Bo życie to wcale nie jest żaden romantyczny serial. Prędzej tragikomedia, w której grasz główną rolę bez scenariusza.
Dlatego, gdy w skrzynce znalazłam eleganckie zaproszenie na ślub znajomej z dawnych lat – czcionka jak z bajki, złocone litery, nawet wstążeczka – od razu chciałam je wyrzucić. W dodatku zaprosili mnie bez osoby towarzyszącej. Ale potem coś mnie tknęło. Mój chłopak pojechał w podróż służbową, a ja zostałam sama, więc z czystej ciekawości, a może raczej z nudów postanowiłam pójść. Cóż może się wydarzyć? Pomyślałam wtedy naiwnie. No cóż. Myliłam się. I to bardzo.
Miał być ślub jak każdy inny
Sala ślubna pachniała świeżymi kwiatami. Białe obrusy, bufet, zespół z wokalistką — wszystko było z najwyższej półki. Usiadłam gdzieś z tyłu, tuż obok jakiejś starszej kobiety i pana w zbyt ciasnym garniturze. Oni nie mieli pojęcia, kim jestem – i dobrze.
– A ty z rodziny pana młodego czy panny młodej? – zapytała, łypiąc na mnie podejrzliwie.
– Z przeszłości – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Świadkowie zaczęli poprawiać krawaty. Zespół zamilkł. Wyszła ona – panna młoda. Długowłosa blondynka, z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. I wtedy... jego zobaczyłam. Mój Marek. Mój narzeczony. Mężczyzna, który jeszcze trzy dni temu jadł u mnie kolację, narzekał na korki i mówił: „kochanie, może pojedziemy w przyszłym tygodniu w góry, tylko weź wolne”.
– Ja chyba śnię... – szepnęłam do siebie.
On stał tam. W garniturze, wpatrzony w inną kobietę, z miną świętego tuż przed złożeniem przysięgi. A ja? Ja siedziałam jak idiotka, z zaproszeniem w torebce i głupim pytaniem w głowie: czy to naprawdę się dzieje? Zaczęłam rozumieć, że tak. I że w tej chwili nie jestem gościem na ślubie. Jestem widownią na spektaklu.
Czułam się jak bohaterka telenoweli
Nie wiem, jak długo siedziałam ze wzrokiem wbitym w Marka. Czas przestał mieć znaczenie. Przysięga, oklaski, obrączki, całus – wszystko zlało się w jedno, jak tania telenowela. Gdy para młoda ruszyła do wyjścia, odruchowo wstałam. Przy wejściu do ogrodu Marek właśnie odbierał życzenia. Cmok w policzek, uśmiech do cioci, uścisk dłoni z kolegą z pracy. I wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Zamarł.
– Agnieszka?! – wysyczał, tracąc uśmiech. – Co ty tu…
– To ja powinnam zapytać. Chociaż nie, czekaj. W sumie wiem – przerwałam mu chłodno. – Ślub. Tylko nie nasz.
Obok stała panna młoda, wciąż promienna.
– Kochanie, to wy się znacie? – zapytała, przekręcając główkę jak lalka z witryny.
– To… koleżanka. Dawna znajoma – wydusił Marek. – Agnieszka, to naprawdę nie jest dobry moment…
– O, przeciwnie. To najlepszy moment. Idealny – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
Wokół rozlegały się szepty. Zespół grał coś w tle, ale już nikt nie słuchał. Wszyscy patrzyli na nas.
– Chciałam tylko pogratulować – powiedziałam głośno. – W końcu rzadko się zdarza, by ktoś był zaręczony z dwoma kobietami na raz.
Panna młoda zbielała. Marek otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. Bo w tej chwili nastąpiła cisza. I ta cisza była gorsza niż jakiekolwiek krzyki.
Mój narzeczony się żeni
– Co ona mówi? Artur, co to znaczy?! – syknęła panna młoda, zerkając na zgromadzonych gości, którzy udawali, że zajmują się kanapkami i dekoracjami.
- Artur? - wykrzyczałam. Jaki Artur? Nawet zmyśliłeś imię?
– To jakiś żart… – powiedział. – Agnieszka, błagam cię, nie rób sceny.
– Sceny?! – zaśmiałam się, choć bardziej to przypominało parsknięcie. – To ty ją właśnie zrobiłeś. Ja przyszłam tu, zaproszona, z ciekawości. A tu niespodzianka. Mój narzeczony się żeni. Z inną. W dodatku jako Artur.
– Artur, co ona gada? – teraz głos panny młodej nie był już tylko spięty. Był ostry jak szkło.
– Kochanie… ja ci wszystko wyjaśnię – podjął próbę desperackiego ratowania twarzy. – To było dawno… My z Agnieszką… już nic nas nie łączyło. Tylko ona nie chciała tego zrozumieć.
– A pierścionek zaręczynowy to był na pożegnanie? Czy może nowa moda – podwójne zaręczyny, podwójne kłamstwa?
Poczułam, jak coś się we mnie gotuje, ale z jakiegoś powodu nie krzyczałam. Mówiłam spokojnie. A to działało o wiele silniej.
– Pokazywałeś mi projekt kuchni do naszego mieszkania. Wysyłałeś zdjęcia pierogów od mamy. I mówiłeś, jakie masz zdanie o weselach. Cytuję: „Kicz i dramat”. A tu proszę – tandetne róże, złote balony i jeszcze ta muzyka.
– To chyba nieporozumienie… – próbowała panna młoda, chociaż już sama nie wiedziała, w co wierzyć.
– To bardzo celne podsumowanie. Tylko jedno „nieporozumienie” stało przed ołtarzem. Drugie siedziało na widowni.
Pan młody zbladł. A ja? Wreszcie poczułam, że kontroluję sytuację.
Kim ty naprawdę jesteś?
– Artur, powiedz mi, że to nieprawda – głos panny młodej zadrżał. – Powiedz mi, że to jakaś chora zemsta tej dziewczyny!
– Nie jestem żadną „dziewczyną”. Jestem jego narzeczoną, przynajmniej byłam – poprawiłam. – Mi podał się za Marka, mieszkał u mnie. Miał klucze. Jego szczoteczka do zębów nadal stoi w mojej łazience.
Mój były puścił dłoń panny młodej i zrobił krok w moją stronę.
– Agnieszka, posłuchaj mnie. To wszystko się pogmatwało. Ja miałem plan…
– Tak, wiem. Ucieczka. Po ślubie, jak tchórz. Bez słowa. Zostawić mnie z pierścionkiem i nowym tosterem. Genialne. Tylko coś nie wyszło, co?
– To kim ty w końcu jesteś, czy ty mnie zdradzałeś? – przerwała mu narzeczona. Już nie była słodka. Teraz była wściekła. I upokorzona.
– To... nie było tak, jak myślicie – próbował jeszcze, ale nikt go już nie słuchał.
– Bo wiesz co? – powiedziałam – Nie chodzi nawet o ciebie. Nie o twoje kłamstwa. Chodzi o to, że mnie zignorowałeś. Jakbym była meblem, który można zostawić w kącie. A ja nie jestem meblem. I nie dam się tak traktować.
Jak w kiepskiej komedii
Z sali zrobiła się scena z kiepskiej komedii. Panna młoda płakała – tak, płakała naprawdę – nie wiadomo, czy ze złości, czy z wstydu. Goście zaczęli się kręcić niespokojnie, jedni udawali, że dzwonią, inni nagle przypomnieli sobie o ważnym lekarstwie do wzięcia. Pan młody ni dawał za wygraną.
– Agnieszka, posłuchaj mnie. To zaszło za daleko, żeby wyjść z tego elegancko. Nie chciałem nikogo skrzywdzić…
– A jednak udało ci się dwie osoby naraz – przerwałam. – To chyba wymaga jakiejś szczególnej dyscypliny emocjonalnej.
– Nie mogłem się zdecydować – przyznał zrezygnowany. – Myślałem, że… może samo się rozwiąże.
Panna młoda nie wytrzymała:
– Wiesz co? W tej chwili mam ochotę ci podziękować. Serio. Dobrze, że zmarnowałam tylko dwa lata, a nie całe życie. Odpięła welon z impetem, który wzbudził aplauz wśród kelnerek. Spojrzała na mnie.
– Dziękuję, że przyszłaś. Bez ciebie wciąż bym była w tej bajce.
Obie spojrzałyśmy na niego. Stał sam. Bez słów. Bez obrączki. A ja? Wychodząc z sali, po raz pierwszy od dawna poczułam się… lekka.
Widocznie tak miało być
Dzień po tym weselu – a raczej „nie-weselu” – spakowałam jego rzeczy. Kazałam mu odebrać je z paczkomatu. Tak, byłam aż tak miła. Wieczorem spotkałam się z koleżanką. Opowiadałam jej wszystko z detalami, a ona kiwała głową jak słuchaczka dobrego podcastu.
– Ni mogę uwierzyć w to, co cię spotkało.
– Wiem. Mi też wciąż wydaje się to nierealne. I jeszcze to jego głupie tłumaczenie, że "nie mógł się zdecydować". Jakby wybierał smak lodów. Wanilia czy truskawka, a nie dwie kobiety, którym wciskał pierścionki.
– A panna młoda?
– Też bardzo to przeżyła. Zakłóciłam jej najważniejszy dzień w życiu, ale ostatecznie była mi wdzięczna.
Spojrzałam na telefon, który właśnie zawibrował. Pojawiła się wiadomość od niego. „Możemy porozmawiać? Tak naprawdę…”. Odpisałam krótkie: „Nie”. I zablokowałam numer.
– I co teraz? – zapytała koleżanka.
– Teraz? Może w końcu zacznę się umawiać z kimś, kto od początku będzie ze mną szczery. Albo będę już do końca życia sama. Też dobrze. Przynajmniej nikt mnie nie zaprosi na swój własny ślub z inną.
Agnieszka, 22 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie mogę znieść tego, że mój mąż jest zimny jak lód. Jesienią zamiast gorącego uczucia grzeje mnie tylko ciepły koc”
- „Rozwód obrzydził mi wszystkie kobiety. Po tym, co odstawiła moja żona i prawniczka, chyba pójdę do zakonu”
- „Mąż nie tęsknił za mną, gdy byłam w delegacji. Po powrocie zapach zdrady unosił się w domu jak francuskie perfumy”