Czasami zastanawiam się, kiedy dokładnie nasze małżeństwo zaczęło się rozmywać. Czy wtedy, gdy przestaliśmy jeść śniadania razem, bo on wolał kawę w biegu, a ja ciszę przy oknie? Czy może w chwili, gdy zamiast „dobranoc” zaczęliśmy sobie mówić tylko „śpij dobrze”? Nie wiem. Wiem tylko, że kiedyś między nami było ciepło, a teraz jest… poprawnie.

Kamil zawsze był czarujący. Umiał rozśmieszyć, zaopiekować się, wziąć odpowiedzialność. Miał w sobie tę lekkość, której ja mu czasem zazdrościłam. A jednak od kilku miesięcy coraz częściej czułam, że jego myśli są gdzie indziej. Patrzył w telefon, uśmiechał się do ekranu, milknął, gdy wchodziłam do pokoju. Tłumaczyłam to pracą, zmęczeniem, stresem. W końcu przecież wszyscy miewamy gorsze dni.

Po tygodniowej delegacji wróciłam do domu późnym wieczorem. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa, że wreszcie położę się we własnym łóżku. W sypialni panował porządek, tylko coś było inaczej. W powietrzu unosił się zapach. Delikatny, słodko-gorzki, kobiecy. Nie mój.

– Pięknie pachnie… coś nowego? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał obojętnie.

– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Może sprzątaczka przesadziła ze środkiem do podłogi.

Nie, pomyślałam. To nie płyn. To zapach kobiety.

Myśli nie dawały mi spokoju

Od tamtego wieczoru nie mogłam przestać o tym myśleć. Ten zapach jakby wsiąkł w pościel, w moje myśli, w każdą sekundę spędzoną w tym pokoju. Nie mówiłam nic — ani słowa. Udawałam, że wierzę w tę bajkę o środku do podłogi. Ale od tego momentu zaczęłam patrzeć uważniej.
Kamil zawsze miał swoje rytuały. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Częściej sięgał po telefon. Odbierał rozmowy w kuchni, zbyt cicho, bym mogła usłyszeć. Wieczorami, zamiast rozmawiać, przewijał ekran z tym swoim półuśmiechem — tym, który kiedyś był tylko mój.

– Kamil, wszystko w porządku? – spytałam któregoś wieczoru, gdy znów siedział wpatrzony w telefon.

– Jasne, czemu pytasz?

– Bo mam wrażenie, że jesteś gdzieś indziej.

– Po prostu praca, Lidia. Ciągle coś się dzieje.

„Praca” – to słowo brzmiało jak ściana, o którą rozbijałam się każdego dnia. Następnego popołudnia spotkałam się z Sylwią, moją najlepszą przyjaciółką. Kobieta, która zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć, a kiedy trzeba – postawić do pionu. Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni przy oknie, z parującymi kubkami cappuccino.

– On się zmienił, Sylwia – zaczęłam cicho. – Jest obok, ale jakby go nie było.

– Nie przesadzaj, Lidia. Faceci czasem mają swoje fazy.

– Może i masz rację… – westchnęłam.

Ale czemu czuję, że mnie oszukuje? Wieczorem, gdy wróciłam do domu, Kamil już próbował zasnąć. Leżał spokojnie, z tym samym uśmiechem, który dawniej koił mnie jak dotyk. Tylko że teraz, gdy na niego patrzyłam, czułam nie ciepło, a lód w żołądku.

Coraz więcej znaków

Zaczęło się niewinnie — od kartki, która wystawała z kieszeni jego marynarki. Myślałam, że to rachunek z pralni. Ale gdy ją wyciągnęłam, zobaczyłam logo hotelu w centrum Warszawy. Paragon z restauracji, dwa dania główne, deser. Data? Ten sam dzień, w którym Kamil rzekomo był w delegacji w Poznaniu. Serce mi stanęło. Przez chwilę miałam wrażenie, że przestałam oddychać. Wbiłam się wzrokiem w tę kartkę, jakby mogła mi wytłumaczyć, co się stało. Przecież to musiała być pomyłka. Albo spotkanie służbowe. Tak, pewnie to było to. Ale czemu miałabym czuć taki ścisk w gardle, gdyby chodziło tylko o pracę?

Wieczorem podałam mu kolację. Jadł spokojnie, jakby nic się nie działo.

– Kamil, byłeś wtedy w Poznaniu, prawda? – spytałam, starając się, by głos mi nie drżał.

– Tak, przecież mówiłem. Dlaczego pytasz? – nawet nie uniósł wzroku znad talerza.

– Bo restauracja, z której masz rachunek, jest w Warszawie.

Zamarł.

– Musieli coś źle nabić – mruknął po chwili.

– Pewnie – uśmiechnęłam się krzywo. – Zdarza się.

Odszedł od stołu, jakby rozmowa się nie odbyła. A ja zostałam z tym kawałkiem papieru, który palił mnie w dłoni jak dowód winy. Od tamtej chwili byłam bardziej uważna. Liczyłam godziny, które spędzał poza domem. Czułam, jak we mnie coś pęka. Ten zapach – ten sam, słodko-gorzki – wracał w najmniej oczekiwanych momentach. Na jego koszuli, w samochodzie, nawet w szaliku, który kiedyś pożyczyłam. Czasem miałam wrażenie, że go znam. Że ten zapach już kiedyś czułam – na kimś bliskim. Ale to było niemożliwe… „Kłamie” – pomyślałam. „A ja wciąż udaję, że w to wierzę.”

Znajomy zapach

Z każdym dniem coraz trudniej było mi udawać, że wszystko jest w porządku. Że nie widzę, jak Kamil znika z domu dokładnie wtedy, gdy Sylwia nagle „nie może się spotkać”. Początkowo to nawet mnie nie zastanawiało — przecież miała swoją pracę, klientów, życie. Ale kiedy trzeci raz z rzędu odwołała nasze spotkanie w ostatniej chwili, a Kamil w tym samym momencie „utknął w korku”, coś we mnie drgnęło. Zaczęłam układać w głowie kalendarz. Daty, godziny, wymówki. Wszystko zaczynało tworzyć wzór — tak wyraźny, że aż chciałam go zmazać. Ale nie mogłam.

W pewien wtorek spotkałyśmy się jednak. Kawiarnia pachniała cynamonem i nowym ciastem. Sylwia była w świetnym humorze, uśmiechnięta, promienna, jakby dopiero co wróciła z wakacji. Ja udawałam, że niczego nie podejrzewam.

– Wiesz, Lidia – zaczęła, mieszając łyżeczką kawę – może powinnaś trochę wyluzować? Czasem to my same psujemy sobie związek, bo za dużo analizujemy.

– Nie wiem, może masz rację – odpowiedziałam cicho. – A swoją drogą, jakich perfum używasz?

– Perfum? - zapytała zaskoczona, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła z niej mały, elegancki flakonik. Mój ulubiony zapach, czuję się w nim jak bogini.

Uśmiechnęła się, a ja poczułam, jak coś we mnie zamiera. Ten zapach. Ten sam, który czułam wtedy, gdy wróciłam z delegacji. Słodko-gorzki, ciepły, niepokojąco znajomy. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Patrzyłam na nią, jak na obcą kobietę. Każdy jej gest wydawał mi się teraz obłudny, każde słowo podszyte kłamstwem.

– Ładny – powiedziałam, starając się zachować spokój. – Pasuje do ciebie.

– Wiem – odparła z błyskiem w oku.

Zamarłam. Wszystko już wiedziałam. To ona. Zapach, spojrzenia, zbiegi okoliczności — wszystko nagle złożyło się w przerażającą całość.
Zdradzili mnie oboje.

Pora wyłożyć karty na stół

Nie pamiętam, jak wróciłam wtedy do domu. Szłam przez miasto jak we śnie, nie czując zimna, wiatru ani hałasu samochodów. Wszystko, co do tej pory próbowałam sobie tłumaczyć – zmęczeniem, przypadkiem, zbiegiem okoliczności – nagle zniknęło. Została tylko pustka i wstyd.

Przez kilka dni nie mówiłam nic. Obserwowałam ich oboje. Kamil nadal znikał wieczorami, wracał późno, pachniał jej zapachem. Sylwia pisała do mnie wiadomości, jakby nigdy nic: „Spotkamy się w weekend?”, „Muszę ci coś opowiedzieć!”. Odpowiadałam krótko, z automatu. W środku gotowało się we mnie od gniewu i obrzydzenia.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zobaczyłam, jak Sylwia wychodzi z biura i wsiada do znajomego samochodu. Czarne Audi Kamila. Zatrzymałam się na chodniku. Czułam, jak drży mi całe ciało, ale nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam, jak całuje go na powitanie, jak dotyka jego ramienia – tak, jak kiedyś ja. Stałam tam jeszcze długo po tym, jak odjechali. Deszcz wsiąkał w płaszcz, a ja wiedziałam, że właśnie coś się we mnie skończyło.
Następnego dnia zaprosiłam Sylwię do siebie. Przyszła nieświadoma, uśmiechnięta, z pudełkiem czekoladek.

– Lidia, ty to zawsze masz ten sam porządek w domu! – rzuciła, wchodząc.

– Lubię wiedzieć, gdzie co leży – odpowiedziałam spokojnie. – Tak jak lubię wiedzieć, z kim śpi mój mąż.

Zamarła.

– Lidia, ja… to nie tak… – zaczęła, ale jej głos był cienki jak szkło.

– Nie tak? – powtórzyłam, patrząc jej prosto w oczy. – Byłaś z nim. Wiem o wszystkim.

Zrobiła krok w moją stronę, jakby chciała mnie dotknąć. Cofnęłam się.

– To się po prostu stało – wyszeptała. – Nie planowaliśmy tego.

– Nie. Takie rzeczy się nie dzieją przypadkiem.

Patrzyła na mnie bez słów, a ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam ją naprawdę – nie jako przyjaciółkę, nie jako kogoś bliskiego, ale jako kobietę, która zabrała mi wszystko. Zdradzili mnie oboje. A ja pozwalałam im być częścią mojego życia.

Nie było już nas

Rozmowa z Sylwią zostawiła po sobie pustkę – nie ulgę, nie gniew, tylko zimną, martwą ciszę. Ale wiedziałam, że przede mną jeszcze jedno spotkanie. Z Kamilem. Nie chciałam już scen, łez, dramatów. Chciałam tylko usłyszeć od niego prawdę – choćby miała mnie zniszczyć.
Wracał późno. Siedziałam przy stole w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty, gdy usłyszałam trzask drzwi.

– Lidia? – zawołał z korytarza.

– Tu jestem.

Wszedł. Zmęczony, z workami pod oczami, jakby od tygodni nie spał. A może to tylko wyrzuty sumienia, które wreszcie zaczęły go gryźć.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam.

Zamilkł. Zrozumiał od razu. Usiadł naprzeciwko mnie, spuścił wzrok.

Nie chciałem, żeby to tak wyszło – zaczął cicho.

– A jak miało wyjść, Kamil?

Podniósł głowę. W jego oczach pojawił się wstyd – albo coś, co miało go przypominać.

– Lidia, ja… pogubiłem się. Byłem zmęczony, w pracy źle się działo, w domu… też nie było łatwo. Sylwia po prostu… była obok. Rozumiała mnie.

– Tak? – uśmiechnęłam się gorzko. – Więc poszedłeś do niej po zrozumienie, a nie po łóżko?

– Nie mów tak.

Chciał dotknąć mojej dłoni, ale cofnęłam się. Patrzył na mnie w milczeniu. Widziałam w nim coś, czego nie widziałam od dawna – strach. Nie przed karą, ale przed tym, że już nigdy nie będę jego.

– Powiedziałam już wszystko. Teraz ty sobie mów, jeśli chcesz się usprawiedliwić – dodałam chłodno.

– Lidia… nie wiem, co powiedzieć.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Byłam jak z lodu. Niczego już nie potrzebuję. Ani jego, ani jej. Tylko ciszy.” Wyprowadziłam się tydzień później. Bez awantur, bez pożegnań. Spakowałam tylko to, co naprawdę moje – kilka książek, kosmetyki, ubrania. Reszta mogła zostać. Wzięłam walizkę i wyszłam, nie oglądając się za siebie. Ale teraz to ja decyduję, czym pachnie moje życie.

Lidia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.