Kiedy wychodziłam za mąż, byłam przekonana, że zaczynam nowy, szczęśliwy rozdział życia. Marzyłam o domu pełnym ciepła, miłości i wzajemnego wsparcia. Nie spodziewałam się, że w pakiecie z mężem dostanę również teściów, którzy potraktują mnie jak darmową siłę roboczą. Już w pierwszych dniach po ślubie zobaczyłam, że ich oczekiwania znacznie przekraczały to, co uznałabym za normalne. Zamiast budować związek, musiałam prać ich ubrania, sprzątać cały dom, gotować codzienne obiady i – w przerwach – zajmować się krowami. Nie tego się spodziewałam, ale nikt nie pytał mnie o zdanie.

Rodzina to obowiązek

Ślub był szybki. Może nawet za szybki, patrząc z dzisiejszej perspektywy. Zakochałam się, to prawda, ale presja była ogromna – od rodziny, od przyszłych teściów, a nawet od samego męża. Wszystko toczyło się tak, jakby ktoś inny napisał za mnie scenariusz. Suknia, goście, kościół – wyglądało to jak bajka. Ale już podczas wesela poczułam niepokój, którego nie umiałam wtedy nazwać. Matka mojego męża krążyła wokół mnie jak sęp. Przynosiła jedzenie, poprawiała mi włosy, uśmiechała się z przesadną serdecznością, a w jej spojrzeniu było coś... nienaturalnego. Ojciec męża – cichy, ale z twardym uściskiem dłoni, który przez całe wesele mi powtarzał:

– Rodzina to obowiązek.

Uśmiechałam się niezręcznie, nie bardzo wiedząc, jak to odebrać. Ale później, gdy przysiedli się do mnie przy stole, usłyszałam więcej.

– W przyszłym tygodniu przyjeżdżamy po was. Trzeba zacząć gospodarzyć – powiedziała teściowa, jakby to było oczywiste.

– Gospodarzyć? – spytałam zdezorientowana.

– No przecież nie będziesz leżeć i pachnieć – rzuciła z uśmiechem, który tylko z pozoru był serdeczny.

Zerknęłam na męża, ale on patrzył w talerz. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że właśnie podpisałam nie tylko akt małżeństwa, ale i niewidzialny kontrakt na życie podporządkowane innym.

Co się ze mną właściwie stało?

Dom teściów stał na końcu wsi, otoczony polami i lasem. Dla kogoś z miasta to mogło być sielankowe miejsce. Dla mnie – więzienie bez krat. Już pierwszego dnia po ślubie, gdy tylko przekroczyliśmy próg, dostałam w dłoń ścierkę i zmiotkę.

– Kuchnia nie sprzątnie się sama – powiedziała teściowa, wskazując ręką stół zastawiony brudnymi naczyniami po śniadaniu.

Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale mąż stał obok i nawet nie drgnął. Po prostu poszedł na górę, zostawiając mnie z tym wszystkim. To był moment, w którym poczułam się pierwszy raz naprawdę samotna. Codzienność wyglądała tak: rano krowy, potem śniadanie dla wszystkich, sprzątanie, gotowanie obiadu, potem znów prace przy zwierzętach albo porządki wokół domu. Gdyby ktoś mi opowiedział, że tak będzie wyglądało moje małżeństwo, wyśmiałabym go.

– A czemu zupa taka rzadka? – krzywiła się teściowa, nawet gdy stawałam na głowie, by wszystko było idealnie.

– Mleko za chłodne, znów źle doiłaś – komentował teść bez cienia współczucia.

Nie miałam nawet czasu usiąść. Wieczorami padałam na łóżko ze zmęczenia. Mąż? Zniknął emocjonalnie. Wracał późno, wychodził wcześnie, tłumacząc się pracą w gospodarstwie. Ale jakoś nie przeszkadzało mu, że jego żona stała się służącą. Zaczęłam liczyć dni. Do czego? Sama nie wiedziałam. Może do chwili, gdy zrozumiem, co się ze mną właściwie stało.

Najgorsze dopiero przede mną

Minęły tygodnie. Potem miesiące. W tym czasie nie usłyszałam od teściów ani jednego dziękuję. Za to coraz częściej słyszałam, że coś robię nie tak. Że za wolno, za niedokładnie, że nie tak, jak robiła to ich „świętej pamięci” babcia. Ta mityczna postać była stawiana za wzór przy każdej okazji.

– Babcia wstawała o czwartej i już wszystko było gotowe. A Ty, od razu widać, że miastowa, co? – rzucił raz teść z pogardą.

Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Że nie spałam od tygodnia więcej niż pięć godzin? Że moje ręce były popękane od zimnej wody i chemii do mycia podłóg? Że przestałam rozpoznawać samą siebie w lustrze? Mąż nie reagował. Mówił, że „taki jest urok życia na wsi” i że „trzeba się przyzwyczaić”. A gdy raz próbowałam z nim porozmawiać poważnie, machnął ręką.

– Nie przesadzaj. Ludzie mają gorzej.

Tak, to miało mnie chyba pocieszyć. Ale nie pocieszało. Czułam się, jakbym utknęła w cudzym życiu. Robiłam wszystko, by ich zadowolić, ale to nigdy nie wystarczało. A najgorsze było to, że sama zaczęłam w to wierzyć. Że jestem nieudolna. Że może faktycznie nie nadaję się do niczego.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną. A cierpliwość, nawet najbardziej anielska, kiedyś się kończy.

Muszę zawalczyć o siebie sama

Pewnego dnia, późnym popołudniem, wróciłam do domu z pola. Byłam zmęczona, przemarznięta i przesiąknięta zapachem obornika. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli i ciepłej herbacie. W kuchni zastałam teściową z rękami założonymi na piersi i wzrokiem, który nie wróżył niczego dobrego.

– I co ty tak się wleczesz? Krowy czekają, obiad niegotowy, a podłogi jak były brudne, tak są – rzuciła oskarżycielsko.

Przecież byłam w polu, robiłam, co kazałaś – odpowiedziałam cicho, zmęczona i rozbita.

– Ty mi tu nie pyskuj – warknęła. – Jak ci się nie podoba, droga wolna. Ale jak już tu jesteś, masz robić porządnie!

Nagle poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Nie z bólu fizycznego, ale z bezsilności. Spojrzałam na męża, który właśnie wszedł do kuchni. Myślałam, że może stanie w mojej obronie. Ale on tylko westchnął i poszedł do pokoju, jakby nic się nie działo. Tego wieczoru wyszłam z domu i poszłam przed siebie. Bez kurtki, bez planu. Chciałam tylko uciec. Stałam przy przystanku autobusowym i zastanawiałam się, czy wsiąść w pierwszy lepszy autobus. Ale nie miałam dokąd jechać. Wracając, podjęłam decyzję. Jeśli oni nie widzą we mnie człowieka, muszę zawalczyć o siebie sama. Bo dłużej tak żyć się nie dało.

Nie pozwolę się tak traktować

Od tamtego dnia wszystko zaczęło się we mnie zmieniać. Nie nagle, nie spektakularnie, ale krok po kroku. Zaczęłam mówić „nie”, choć drżały mi ręce. Przestałam rzucać się na każde polecenie jak pies na komendę. Gdy teściowa kazała mi zetrzeć podłogę, mówiłam spokojnie:

– Zrobię to później. Teraz odpoczywam.

Początkowo byli zszokowani. Myśleli, że to chwilowy bunt, że zaraz zmięknę. Ale nie zmiękłam. Gdy podniosła na mnie głos, odpowiedziałam jej spokojnie, patrząc w oczy:

– Nie pozwolę się tak traktować.

Nie krzyczałam, nie płakałam. Po prostu mówiłam prawdę. I właśnie to ich przerażało najbardziej – że przestałam się bać. Że odzyskiwałam głos.
Mąż nie umiał sobie z tym poradzić. Albo nie chciał. Zamiast wesprzeć mnie, zaczął się odsuwać. Spędzał jeszcze więcej czasu poza domem. Przestaliśmy rozmawiać. Spał w innym pokoju. Gdy zapytałam, co dalej z nami, wzruszył ramionami:

– Rób, co chcesz.

Więc zrobiłam. Znalazłam pracę w pobliskim miasteczku. Codziennie dojeżdżałam autobusem, wracałam wieczorem. Zaczęłam mieć własne pieniądze, swoje sprawy. Miałam wrażenie, że na nowo uczę się oddychać. Dom teściów ucichł. Przestali wydawać rozkazy, jakby nie wiedzieli, jak się zachować. Moja przemiana ich zaskoczyła, ale mnie... uratowała.

Moje życie znowu należy do mnie

Pewnego popołudnia spakowałam torbę i wyszłam. Bez awantur, bez łez. Zostawiłam kartkę z informacją, że się wyprowadzam. Wiedziałam, że nie muszę się tłumaczyć – tłumaczyłam się przez cały ten związek, przez każdy dzień spędzony w tym domu. Znalazłam pokój do wynajęcia w miasteczku, gdzie już wcześniej zaczęłam pracować. Było skromnie, ale cicho. Po raz pierwszy od dawna nikt nie mówił mi, co mam robić. Spałam do siódmej, piłam kawę w spokoju, wracałam z pracy z poczuciem, że moje życie znowu należy do mnie.

Mąż nie zadzwonił. Nie zapytał, gdzie jestem, czy wszystko w porządku. Przez moment bolało. Ale tylko przez moment. Zrozumiałam, że to nie był prawdziwy związek. To było jak więzienie z etykietą „małżeństwo”. Ja byłam strażnikiem, kucharką, służącą – kimkolwiek, tylko nie partnerką. Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę, której znowu poznaję. Cichą, ale silną. Nieufną, ale już nie złamaną. Zaczynam od nowa. Bez planu na jutro, ale z jedną pewnością: nigdy więcej nie pozwolę nikomu odebrać sobie głosu.  Mam 29 lat i odzyskałam siebie.

Natalia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: