Nie wierzyłam w żadne wróżby, znaki czy przeznaczenie. Dla mnie to były brednie wymyślone przez znudzone kobiety albo tych, którzy chcieli zarobić na naiwności innych. Moja młodsza siostra uwielbiała takie rzeczy – tarot, horoskopy, rytuały na szczęście. Śmiałam się z niej za każdym razem, gdy zapalała świece i szeptała coś pod nosem. Aż pewnego dnia usiadła przy kuchennym stole, rozłożyła karty i stwierdziła, że jeszcze w tym roku pozna mężczyznę swojego życia i wygra dużą sumę pieniędzy. Przewróciłam oczami. Teraz żałuję, że nie potraktowałam jej słów poważniej.

W wieczór andrzejkowy wpadłam do siostry bez zapowiedzi, jak to miałam w zwyczaju, żeby pogadać, napić się kawy i ponarzekać na pracę. Weszłam do salonu i zobaczyłam ją siedzącą po turecku na podłodze, otoczoną świecami. Przed nią leżała rozłożona talia kart.

– Serio, znowu te czary-mary? – zapytałam, opierając się o framugę drzwi.

– Daj spokój, robię sobie wróżbę. Czuję, że coś się zmienia – odpowiedziała spokojnie, nie podnosząc wzroku.

– Zmienia? No chyba tylko to, że dym ze świec zaraz uruchomi czujnik przeciwpożarowy.

Usiadłam na kanapie i z uśmiechem obserwowałam jej „rytuał”. Wyglądało to komicznie – dorosła kobieta, trzydzieści lat na karku, i wciąż wierzy w bajki o losie zapisanym w kartach. Ale ona była przekonana.

– Poznam kogoś. Wysoki, ciemnowłosy, z innego miasta. I pieniądze... dużo pieniędzy. Tak mówiły karty – powiedziała nagle, z takim przekonaniem, jakby właśnie odebrała oficjalne zawiadomienie od losu.

Roześmiałam się, bo nie potrafiłam inaczej. Dla mnie była to scena jak z kiepskiego filmu. W głowie miałam tylko jedno: jak dorosła kobieta może wierzyć w takie bzdury? Ale ona się nie śmiała. Spojrzała na mnie poważnie, jakby naprawdę wiedziała coś, czego ja nie potrafiłam dostrzec.

Mam przeczucie, że coś się dziś wydarzy

Minęło kilka tygodni. Praca, zakupy, życie – wszystko toczyło się swoim rytmem. O wróżbie siostry zapomniałam niemal od razu, traktując ją jak kolejną chwilową fanaberię. Ale ona wracała do niej regularnie. Raz nawet zadzwoniła do mnie tylko po to, żeby powiedzieć, że „to już niedługo”. Miałam ochotę zapytać, czy rozmawia z duchem przepowiedni, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam być aż tak okrutna. Pewnego wieczoru poszłyśmy razem na urodziny naszej wspólnej znajomej. Impreza była w pubie na starym mieście – muzyka na żywo, trochę ludzi, znajome twarze. Ja sączyłam sok i planowałam się ulotnić zaraz po torcie, ale siostra była podekscytowana jak dziecko.

– Mam przeczucie, że coś się dziś wydarzy – szepnęła mi do ucha, jakby zdradzała tajemnicę.

Pewnie będzie karaoke – odpowiedziałam ironicznie i przewróciłam oczami.

I wtedy właśnie go zobaczyłam. Stał przy barze, rozmawiał z kimś, ale spojrzał w naszym kierunku. Moja siostra od razu zareagowała.

– To on – powiedziała cicho. – Wiem to.

Wybuchłam śmiechem.

– Ty to jednak masz talent do głupot – rzuciłam i odeszłam do toalety, nie chcąc dalej słuchać.

Ale kiedy wróciłam, już z nim rozmawiała.

Nie wierzę w bajki

Obserwowałam ich z drugiego końca sali. Najpierw myślałam, że to tylko grzeczna rozmowa. Ale po chwili zorientowałam się, że coś w ich wymianie spojrzeń było inne – zbyt intensywne, zbyt bezpośrednie. Jakby się znali od lat, jakby rozmawiali o czymś więcej niż o tym, skąd pochodzą i co piją. Kiedy podeszłam, od razu mnie przedstawiła.

– To jest Olek – powiedziała z błyskiem w oku. – Przyjechał tu służbowo. Ma firmę w Poznaniu.

– Cześć – rzucił z uśmiechem, podając mi rękę. – Twoja siostra mówiła, że jesteś sceptyczna wobec wróżb.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Nie wierzę w bajki, to prawda. Ale nie przeszkadza mi, że inni to robią.

Rozmawialiśmy chwilę we trójkę, ale było oczywiste, że jestem tylko tłem. Między nimi iskrzyło, czuło się to w powietrzu. Wyszłam wcześniej, zostawiając ich samych. Następnego dnia zadzwoniła do mnie przed południem.

– Spędziliśmy całą noc na rozmowie. Myślisz, że to możliwe, żeby tak po prostu... wiedzieć?

– Nie – odpowiedziałam bez wahania. – To po prostu chemia i klimat wieczoru.

Ale ona nie słuchała. Olek zadzwonił do niej już z pociągu i zaprosił na weekend do siebie. Pojechała bez wahania. Wróciła zachwycona, jakby unosiła się nad ziemią. I wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy może... może jednak coś w tym było?

To zbieg okoliczności

W ciągu kolejnych tygodni ich relacja rozwinęła się błyskawicznie. Olek przyjeżdżał do niej co kilka dni, zabierał ją na wyjazdy, kolacje, a raz nawet do Wiednia na weekend. Zaczęłam go postrzegać inaczej – nie jak przygodę, ale realnego partnera. Był stabilny, konkretny, zabawny. A co najdziwniejsze – jakby naprawdę się w niej zakochał. Cały czas miałam jednak z tyłu głowy jej wróżbę. I wciąż nie mogłam się przemóc, żeby uwierzyć. A potem stało się coś, co już zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Zadzwoniła do mnie cała roztrzęsiona.

– Nie uwierzysz – powiedziała, niemal płacząc. – Wygrałam.

– Co wygrałaś?

– 30 tysięcy. W loterii. O tak po prostu. Sprawdziłam trzy razy. To nie żart.

Musiałam usiąść. Zawsze była tą roztrzepaną, tą, której trzeba przypominać o rachunkach i terminach. A teraz? Facet z bajki i wygrana, jak z filmu. I jedno, i drugie zapowiedziane przez karty.

– To zbieg okoliczności – próbowałam się bronić, ale brzmiało to słabo nawet dla mnie samej.

Tego samego dnia kupiła nową walizkę. Zaczęła mówić, że planuje się do niego przeprowadzić. Twierdziła, że nigdy wcześniej nie czuła się tak pewna. A ja… ja czułam się jak ktoś, kto ogląda życie przez szybę, nie mogąc do niego wejść.

Może... miałaś szczęście

Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, w głowie układając listę wszystkiego, co się wydarzyło. Zaczęłam odtwarzać wieczór, kiedy śmiałam się z jej świec i kart. Pamiętałam, jak dokładnie opisała to, co się wydarzyło – mężczyzna z innego miasta, duże pieniądze. Wszystko się sprawdziło. Co do joty. A ja przez cały ten czas byłam przekonana, że ona tylko buja w obłokach. Pewnego dnia zaprosiła mnie na kawę. Usiadłyśmy w salonie, obok kartonów spakowanych do przeprowadzki. Miała w oczach spokój, jakiego wcześniej u niej nie widziałam.

– Nadal nie wierzysz? – zapytała spokojnie, bez złośliwości.

Zawahałam się. Nie umiałam jej odpowiedzieć.

– Nie wiem – przyznałam cicho. – Może to przypadek. Może... miałaś szczęście.

– A może po prostu nie wszystko trzeba rozumieć – uśmiechnęła się.

Zazdrościłam jej. Nie pieniędzy. Nawet nie tego faceta. Zazdrościłam jej tej pewności, z jaką poszła za tym, w co wierzyła. Ja zawsze analizowałam wszystko, dzieliłam na logiczne i nielogiczne. Ona po prostu zaufała swojej intuicji – a może losowi? Tydzień później pojechała do Poznania na stałe. Dzwoniłyśmy do siebie, pisałyśmy. Olek naprawdę się nią opiekował. Widziałam to. I wtedy zrozumiałam, że problem nie leżał w jej wróżbach. Problem był we mnie – nie umiałam uwierzyć, że coś dobrego może się po prostu wydarzyć. Bez planu. Bez schematu.

Czasem trzeba się odważyć

Mijały miesiące. Siostra ułożyła sobie życie w Poznaniu. Założyła z Olkiem małą firmę, wynajęli mieszkanie, podróżowali. Jej życie wyglądało jak z katalogu: uśmiechy, wspólne śniadania, plany na przyszłość. Czasem pokazywała mi zdjęcia z ich wyjazdów, opowiadała o codzienności, jakby dzieliła się czymś najcenniejszym. A ja słuchałam, starając się nie pokazać, jak bardzo zazdroszczę. Któregoś dnia wyciągnęłam z szuflady talię kart, którą zostawiła u mnie przed wyjazdem. Przesuwałam palcami po wyblakłych brzegach, zastanawiając się, co takiego w nich widziała. Spróbowałam sama. Nie umiałam. Nic z tego nie wychodziło. Karty milczały. Albo po prostu ja nie byłam gotowa ich słuchać.

Zrozumiałam, że całe życie stałam na brzegu, czekając, aż coś się wydarzy. Że zamiast dać sobie szansę na coś irracjonalnego, coś niespodziewanego, ja wszystko odrzucałam tylko dlatego, że nie pasowało do mojego schematu. Moja siostra nie tylko wywróżyła sobie miłość i fortunę. Ona miała odwagę uwierzyć, że to możliwe. A ja miałam tylko ironiczny uśmiech i wieczne „to niemożliwe”. Dziś już nie śmieję się z wróżb. Nie wiem, czy mają moc. Ale wiem, że czasem trzeba się odważyć – nie tyle przewidzieć przyszłość, co po prostu ją przyjąć. Czasem szczęście puka do drzwi, a my boimy się je otworzyć, bo nie wygląda tak, jak się spodziewaliśmy.

Joanna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: