Wesele miało być najpiękniejszym dniem mojego życia. Marzyłam o nim od dziecka – o białej sukni, wzruszających przysięgach, uśmiechniętych gościach i wieczorze, który wszyscy będą wspominać latami. Miałam wszystko dopięte na ostatni guzik. Sala wyglądała jak z bajki, orkiestra grała cudownie, a mój mąż... był po prostu idealny. Niestety, jedna osoba potrafiła wszystko zniszczyć – moja siostra. Zrobiła z tego dnia spektakl, który do dziś śni mi się po nocach. 

Będziemy się bawić, co nie?

Dzień przed weselem byłam tak zestresowana, że nie mogłam zasnąć. Chodziłam po pokoju jak szalona, sprawdzając listę rzeczy do zabrania, makijażystkę, fryzjerkę, a nawet zapasowe rajstopy. Mój przyszły mąż, Kamil, próbował mnie uspokajać przez telefon.

– Kochanie, wszystko będzie dobrze. Jutro o tej porze będziemy już małżeństwem – mówił spokojnym głosem.

– Ja wiem… ale czuję się, jakbym miała wybuchnąć – westchnęłam.

Mama również chodziła rozemocjonowana. W pokoju obok pakowała się moja siostra – Sylwia. Dziesięć lat młodsza ode mnie, zawsze z pazurem, zawsze pod prąd. Nigdy nie przejmowała się konwenansami i zawsze musiało być tak, jak ona chciała. Byłam gotowa na jej niekonwencjonalne zachowanie, ale miałam nadzieję, że przynajmniej tego dnia potrafi się zachować. Naiwna ja.

– A ja co, też muszę założyć jakąś grzeczną kieckę do kolan? – rzuciła w moją stronę, kiedy weszłam do niej z zaproszeniem na wieczorne spotkanie rodzinne.

– Nie, ale… może po prostu coś eleganckiego, Sylwia. W końcu to wesele twojej siostry, nie klubowa noc w centrum – powiedziałam, starając się być miła.

– Oj tam, nie bądź taka spięta. Będziemy się bawić, co nie?

Uśmiechnęła się zawadiacko i machnęła ręką. Udawałam, że nie słyszę jej tonu, ale coś mnie ścisnęło w środku. Jakby mój instynkt próbował mnie ostrzec. Ale zignorowałam to. Bo przecież to był mój dzień.

Miałam wrażenie, że to dopiero początek

Ceremonia przebiegła pięknie. Stałam obok Kamila i miałam wrażenie, że cały świat zniknął. Kiedy przysięgałam mu miłość, nie liczyło się nic poza nami. Byłam szczęśliwa. Nawet łzy wzruszenia mojej mamy i ciepły uśmiech taty nie popsuły tej chwili – one ją dopełniały. Po ślubie pojechaliśmy do sali weselnej, gotowi na zabawę. Goście zaczęli się schodzić, było gwarno, wesoło, a z głośników leciał pierwszy z setek utworów tego wieczoru.

Weszłam na salę jako pierwsza panna młoda w rodzinie i czułam się naprawdę wyjątkowo. Do czasu aż pojawiła się Sylwia. Gdy tylko ją zobaczyłam w drzwiach, opadły mi ręce. Na sobie miała mini sukienkę w kolorze metalicznego srebra, obcisłą jak druga skóra, z głębokim dekoltem i gołymi plecami. Wyglądała jakby przyszła na imprezę sylwestrową, a nie na wesele siostry. Każdy się odwracał. Niektórzy goście, zwłaszcza starsi, patrzyli z jawnym oburzeniem.

– Ona sobie żartuje? – szepnęła mi na ucho kuzynka Basia.

– Chciałabym, żeby to był żart – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, starając się nie wybuchnąć.

Sylwia przemaszerowała przez środek sali jak modelka po wybiegu, kompletnie ignorując fakt, że spojrzenia skupione powinny być dziś na mnie. Usiadła przy stole, założyła nogę na nogę i wyjęła telefon. A ja? Czułam, jak coś mi się zaciska w gardle. I miałam wrażenie, że to dopiero początek.

Przecież to wesele

Impreza rozkręcała się powoli, ale z każdą godziną atmosfera stawała się coraz bardziej luźna. Goście bawili się dobrze, orkiestra grała jak marzenie, a jedzenie – według opinii – było „jak u mamy, tylko lepiej”. Przez chwilę udało mi się zapomnieć o Sylwii. Przynajmniej do momentu, kiedy nie podeszła do mnie świadkowa i szepnęła z nerwowym grymasem:

– Chyba lepiej, żebyś poszła do łazienki. Coś się tam dzieje… niepokojącego.

Ruszyłam szybkim krokiem przez korytarz. Drzwi do damskiej toalety były lekko uchylone, a zza nich dobiegały stłumione śmiechy i... męski głos? Zamarłam. Nie, to niemożliwe. Przecież to nie mogło być to, o czym pomyślałam.

– Halo? – rzuciłam cicho, wchodząc do środka.

Drzwi jednej z kabin zamknęły się gwałtownie. Zanim zdążyłam zareagować, usłyszałam znajomy głos Sylwii:

– No weź, nie rób scen, przecież nic się nie stało!

Kabina otworzyła się. Wyszedł mój świadek – Bartek – rozczochrany, z rozpiętym guzikiem koszuli. Za nim – Sylwia, z rozmazanym makijażem i perfidnym uśmiechem.

– Oszaleliście?! – wysyczałam. 

– No daj spokój, przecież to wesele. Ludzie się bawią – odpowiedziała Sylwia, nonszalancko poprawiając włosy.

– Coś takiego na moim weselu? 

Bartek spuścił głowę i bez słowa wybiegł. Sylwia tylko wzruszyła ramionami. I wtedy zrozumiałam: tego dnia nie odzyskam już. Ona go właśnie zniszczyła.

Twoja siostra chyba nie zna umiaru

Wróciłam na salę, starając się wyglądać jak ktoś, kto nie chce rzucać się w oczy. Mój mąż spojrzał na mnie pytająco, ale pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby to psuło i jemu ten wieczór. Kamil był tak szczęśliwy… a ja? Miałam ochotę zniknąć. Przez kolejne minuty siedziałam przy stole, niezdolna do rozmowy, obserwując, jak Sylwia dalej bryluje – jakby nic się nie wydarzyło. Tańczyła z każdym, ledwo trzymała się na nogach, a jej sukienka… teraz nie tylko wyglądała wyzywająco – wyglądała niechlujnie. Mój wujek szepnął coś do ciotki i razem przenieśli się do innego stołu. Ciotka Wiesia rzucała w stronę Sylwii spojrzenia pełne pogardy.

– Twoja siostra chyba nie zna umiaru – powiedziała mi wprost kuzynka.

Nie znała. Właśnie to do mnie docierało. Wstałam i wyszłam na zewnątrz. Potrzebowałam powietrza. Kiedy przysiadłam na murku, poczułam, jak łzy same płyną mi po policzkach. Przecież to miał być mój dzień… A zamiast tego wszyscy zapamiętają Sylwię. I to nie z powodu pięknej przemowy czy wzruszających momentów. Nagle usłyszałam ciche kroki.

– Hej… wszystko okej? – zapytał Kamil, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Pokręciłam głową.

– Nie… ale chcę, tylko żeby ten dzień już się skończył.

Chciał mnie pocieszyć, ale nie miał jak. Nie da się pocieszyć kogoś, komu siostra właśnie podeptała najważniejsze wspomnienie.

Zrozumiałam, o co jej chodziło

Wróciłam na salę, gdy akurat podawano tort. Próbowałam się uśmiechać do zdjęć, ale czułam się, jakbym grała w jakimś kiepskim teatrze. Kamil trzymał mnie za rękę, jakby wiedział, że to jedyna rzecz, która mnie jeszcze trzyma w pionie. Ludzie klaskali, orkiestra zagrała „Sto lat”, a Sylwia… wywaliła się przy stole. Rozległ się nerwowy chichot, ktoś odwrócił wzrok, ale nikt już nie udawał, że tego nie widzi. Mama poszła po nią, ale Sylwia wyrwała się jej z rąk.

– Dajcie mi spokój! Nie jestem dzieckiem! – wrzasnęła.

To był moment, kiedy przestałam się kontrolować. Podniosłam się i podeszłam do niej z lodowatą twarzą.

– Możemy porozmawiać na zewnątrz? – zapytałam spokojnie.

– Teraz? Ale przecież zabawa trwa!

– Teraz – powtórzyłam, przez zaciśnięte zęby.

Wyszłyśmy przed salę. Sylwia zataczała się, ale chyba zaczęła rozumieć, że przegięła.

Co ty sobie w ogóle myślisz? – zaczęłam. – Że to wszystko to scena dla twojego show? To moje wesele, Sylwia! Mój dzień!

– Przesadzasz. Ludzie się bawią, trochę luzu – beknęła znowu.

– Wiesz, co będzie wspomnieniem z mojego ślubu? Nie sukienka, nie przysięga. Ty rujnująca mój najważniejszy dzień w życiu. Ty.

Spojrzała na mnie przez chwilę i… parsknęła śmiechem.

– Aż taka ważna jesteś?

I wtedy zrozumiałam, o co jej chodziło. Chciała mnie zniszczyć.

Wreszcie przestałam się łudzić

Wesele skończyło się przed czasem. Goście zaczęli się zbierać wcześniej, niektórzy wymyślali wymówki, inni po prostu wychodzili bez słowa. Sylwia zniknęła po tej naszej rozmowie – ktoś mówił, że pojechała z kimś do hotelu. Nie chciałam wiedzieć z kim. Ja i Kamil siedzieliśmy przy pustym stole, wśród niedojedzonych ciast i porozrzucanych serwetek, jak dzieci po zbyt intensywnej zabawie. Cisza bolała bardziej niż krzyki. Mama następnego dnia płakała. Przepraszała mnie raz po raz. A ja nie potrafiłam jej pocieszyć. Wiedziałam, że kocha nas obie, ale nie da się nie czuć żalu.

Sylwia nawet się nie odezwała. Nie zadzwoniła, nie napisała. Zniknęła, jakby to ona była ofiarą. Przez kilka tygodni nikt z rodziny nie chciał o niej rozmawiać. Bartek – świadek – przysłał SMS-a z przeprosinami, ale to było za mało, zbyt późno. Kamil był w porządku, trzymał mnie i próbował odbudować ten zrujnowany dzień drobnymi gestami: wspólnym śniadaniem, buziakiem w czoło, trzymaniem za rękę, gdy milczałam przez godzinę.

Minęło kilka miesięcy. Zdjęcia z wesela nadal leżą w szufladzie. Nie potrafię ich oglądać. Wciąż pamiętam tę sukienkę Sylwii, ten śmiech z toalety, spojrzenia gości. Czasem próbuję sobie wmówić, że przecież jestem żoną cudownego faceta i że to się liczy najbardziej. Ale prawda jest taka, że ten dzień już nigdy nie będzie czysty. Zawsze będzie skażony. A Sylwia? Odezwała się po czterech miesiącach. „Może przesadziłam. Ale nie będę przepraszać za bycie sobą”. I w tym jednym miała rację – była sobą. A ja wreszcie przestałam się łudzić, że kiedyś to się zmieni.

Oliwia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: