Mam na imię Celina. Mam sześćdziesiąt pięć lat, trzy dorosłe dzieci, czwórkę wnuków i coraz częściej odnoszę wrażenie, że dla mojej rodziny przestałam być osobą z marzeniami i potrzebami, a stałam się kimś, kogo trzeba ustawić przed telewizorem i podać herbatę. Wszystko, co robię, wydaje się im „nie na miejscu”. Jakby po sześćdziesiątce należało tylko spokojnie siedzieć i dziękować za każdy nowy dzień. A ja wciąż mam w sobie ciekawość świata, chęć przeżywania, spróbowania nowego. Problem w tym, że nikogo to nie obchodzi. Nawet moich dzieci.

Przecież ty masz już swoje lata

– A ty co znowu wymyśliłaś? – zapytała Dorota, moja najstarsza, widząc mnie w sportowych butach i z plecakiem.

– Chciałam jechać na tydzień w góry. Sama, do schroniska. Pospacerować, poczytać książkę, odpocząć od miasta.

– Sama?! Mamo, przecież ty masz już swoje lata! – uniosła brwi. – A jak ci się coś stanie? Co ty zrobisz bez zasięgu?

– Właśnie to zrobię – odpocznę od zasięgu – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku już buzowałam.

Od lat czuję się wciśnięta w ramy. Wnuki kocham nad życie, ale nie chcę być na każde zawołanie. Dorota i Jarek nie pytają, czy mam czas – oni go po prostu biorą. Albo raczej zakładają, że siedzę i czekam. Bo co innego mogłabym robić?

– A jakbyś zamiast tych gór poszła z wnukami do zoo? – zaproponowała z uśmiechem, jakby to była nagroda.

– Zoo sobie poczeka. Teraz czas na mnie – powiedziałam i wyszłam z kuchni, zanim zdążyła coś odpowiedzieć.

Nie jestem stara w takim sensie, jak oni mnie widzą. Nadal mogę sama prowadzić auto, zapakować plecak, przejść dziesięć kilometrów. Nie chcę być meblem w salonie swoich dzieci. Mam im wiele do zaoferowania – ale nie za cenę samej siebie. To, że mam 65 lat, nie znaczy, że skończyłam się jako człowiek. A jeśli nikt tego nie rozumie, trudno. Pojadę sama.

Tyle mi wystarczyło

Zawsze lubiłam, kiedy dom tętnił życiem. Nawet kiedy było głośno, ciasno i trzeba było siedzieć na taboretach. W tym roku też zaprosiłam wszystkich na obiad. Myślałam, że będzie jak dawniej – śmiech, wspomnienia, może nawet jakieś planszówki po kawie. Ale wystarczył jeden temat, by atmosfera zgęstniała jak śmietana.

– Mama chce sama jechać w góry – wypaliła Dorota przy rosole. – No powiedzcie jej coś, bo ja już nie mam siły.

– Naprawdę? – spytał Jarek, mój najmłodszy. – Mamo, a może ty czujesz się samotna i dlatego tak kombinujesz?

– Boże… – mruknęłam.

– Wiesz, są takie fajne kluby seniora – wtrąciła się jego żona. – Moja mama chodzi, ma tam jogę, zajęcia z rękodzieła...

– Nie chcę robić szydełkowych aniołków! – wybuchłam.

Zrobiła się cisza. Dzieci spojrzały po sobie jakby nagle przypomnieli sobie, że potrafię mieć emocje.

– Może babcia po prostu potrzebuje przygody – powiedziała w końcu Ania, moja wnuczka, cicho, ale pewnie. – Ja bym też pojechała sama w góry, jakbym mogła.

Popatrzyłam na nią z wdzięcznością. Jako jedyna nie próbowała mnie zamknąć w ramkach „starszej pani”.

– No dobrze – mruknął Jarek. – Ale przynajmniej daj znać, gdzie będziesz i miej ten telefon włączony.

Kiwnęłam głową. Tyle mi wystarczyło. Nie chciałam ich prosić o zgodę. Chciałam, żeby przestali myśleć, że mają do niej prawo.

Babciu, ale… to nie wypada

Wróciłam z gór z opaloną twarzą, obolałymi łydkami i uśmiechem większym niż walizka. Weszłam do mieszkania Doroty tylko na chwilę, oddać kurtkę Ani, którą pożyczyłam. A tam – rodzinna kolacja. Niespodzianka.

– O, mama się objawiła! – rzucił Jarek. – I co, przetrwałaś bez telewizora i kanapy?

– Ledwo – odparłam z przymrużeniem oka.

– No ale nie byłaś sama, prawda? – zapytała Dorota podejrzliwie. – Na pewno kogoś tam poznałaś?

– Akurat tak – przyznałam. – Sympatyczna kobieta z Krakowa, a potem… też pewien pan. Marek. Wdowiec. Dużo rozmawialiśmy.

W pomieszczeniu zapadła taka cisza, że usłyszałam jak gotują się ziemniaki.

– Mamo, ty randkowałaś?! – Jarek był szczerze zszokowany.

– A czemu nie? – odpowiedziałam spokojnie. – Żyję, czuję, nie mam zamiaru zamykać się w czterech ścianach.

– Babciu, ale… to nie wypada – powiedział Wojtek, mój wnuk. – Ty jesteś już… no wiesz...

– Wiem. Starsza. Mam siwe włosy i PESEL jak z muzeum. Ale wiesz co, Wojtusiu? „Nie wypada” to sobie wstaw do podręcznika z etyki. Mnie wypada wszystko, co nikogo nie krzywdzi.

Znowu ta cisza. A potem Ania parsknęła śmiechem i poklepała mnie po ramieniu.

– Babciu, jesteś moją idolką. Serio.

Uśmiechnęłam się. Może i jestem starsza. Ale nie zamierzam być cicho.

Co ludzie powiedzą?

Wyszłam z domu w dopasowanych dżinsach, koszulce w paski i z kaskiem rowerowym w dłoni. Sąsiadka z naprzeciwka spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakbym właśnie ogłosiła, że lecę w kosmos.

– Celina, ty na rowerze? Aż do parku? Sama?

– Tak, Halinko. Sama. Aż do parku. Chcesz się przyłączyć?

– Mnie już kolana nie te… – machnęła ręką, jakby sama się tym z góry usprawiedliwiała.

Nie musiałam długo czekać, aż wieści dotarły do Doroty. Wieczorem zadzwoniła, nie ukrywając niezadowolenia.

– Mamo, po co te dżinsy? Po co ci ten rower? Czemu nie możesz po prostu odpocząć, jak normalna babcia?

– Nie poświęciłam życia na wychowanie trójki dzieci po to, żeby teraz siedzieć w kapciach. – rzuciłam z przekąsem.

– Ale dżinsy? Rower? Co ludzie powiedzą?

– Może że mam ładne nogi i że mnie jeszcze chce się żyć?

Znowu ta znajoma cisza po drugiej stronie. Już nie zaskoczenie. Raczej zmęczenie. Ale nie moim zachowaniem – tym, że nie pasuję im do ich wyobrażeń. Zanim się rozłączyła, powiedziała jedno zdanie, które utkwiło mi w głowie:

– Czasem mam wrażenie, że robisz to wszystko, żeby nam coś udowodnić.

A ja? Może właśnie tak było. Może musiałam sobie samej przypomnieć, że jestem kimś więcej niż tylko matką i babcią. Że mam prawo do życia po swojemu.

To jest moja codzienność

Zostawiłam w kuchni karteczkę: „Pojechałam na weekend nad jezioro. Wrócę w niedzielę wieczorem. Mam telefon.” I naprawdę go zabrałam – tyle że wyłączyłam. Zatrzymałam się w małym pensjonacie, gdzie większość gości była w moim wieku albo starsza. Rozmawialiśmy o książkach, o życiu, o tym, jak często nasze dzieci traktują nas jak meble, a nie ludzi z emocjami. Pływałam łódką, jadłam rybę z papierowej tacki i pierwszy raz od dawna miałam poczucie, że nie muszę nikogo zadowalać. Gdy w niedzielę wieczorem wróciłam, telefon niemal się zapalił od powiadomień. Dzwonili wszyscy: Dorota, Jarek, Ania, nawet moja sąsiadka Halinka. Najpierw chciałam odczytać tylko wiadomości, ale po trzecim „Gdzie jesteś?!” i jednym „Mamo, błagam, odezwij się” – zadzwoniłam.

– Ty sobie wyobrażasz, jak się martwiliśmy?! – Dorota była na skraju płaczu. – Myśleliśmy, że coś ci się stało!

– Nic mi się nie stało. Po prostu chciałam na chwilę zniknąć. Żebyście poczuli, jak to jest, kiedy mnie nie ma.

– Mamo…

– Doroto, ja cię kocham. Ale kocham też siebie. I chcę, żebyś to uszanowała.

Milczała długo. W końcu westchnęła:

– Chyba musimy się przyzwyczaić, że masz swoje życie. Choć wolałabym, żebyś czasem z nami po prostu posiedziała. Bez tych swoich ucieczek.

– To nie są ucieczki. To jest moja codzienność. I naprawdę nie musi się ona wykluczać z waszą.

Może w końcu to zrozumieją.

Nie pozwolę im zamknąć mnie w ramkach

Nie zmieniłam się przez ten jeden wyjazd nad jezioro, ani przez rozmowę z dziećmi. Ale coś się przesunęło. Delikatnie, jak wskazówka zegara, która ledwo drgnie, a jednak przesuwa czas. Dorota zaczęła pytać, zanim coś zaplanowała.

– Mamo, jesteś u siebie, czy gdzieś w trasie? – to teraz standard.

Czasem nadal próbuje mnie przywołać do porządku, ale już nie z takim przekonaniem, że wie lepiej. Jarek zaprosił mnie na kawę. Sam, bez żony i dzieci. Rozmawialiśmy godzinę o tym, co robię, co czytam, co planuję. Na koniec przyznał:

– Nie sądziłem, że cię nie znam. A przecież to ty mnie wychowałaś.

Nie jestem zbuntowaną nastolatką. Nie muszę nikomu niczego udowadniać. Ale chcę, żeby ci, których kocham, widzieli we mnie człowieka, a nie funkcję. Wciąż jestem matką. Wciąż jestem babcią. Ale jestem też kobietą, która lubi jeździć rowerem w dżinsach, flirtuje z wdowcem spotkanym w schronisku i pisze wiersze do szuflady. Nie potrzebuję zgody świata na to, by być sobą. Nie chcę siedzieć przed telewizorem tylko dlatego, że mam więcej świeczek na torcie niż oni. Nie pozwolę im zamknąć mnie w ramkach. Bo życie się nie kończy po sześćdziesiątce. Czasem właśnie wtedy się zaczyna.

Celina, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: